Fakt, że Rafał Trzaskowski przegrał wybory, a tym samym ,,sutener” z wrogiego obozu zamieszka w Pałacu Prezydenckim doprowadził część opinii publicznej na skraj szaleństwa. To znaczy takiego w graniach cynizmu.

Roman Giertych, zbrojne ramię Tuska, aspirujący do bycia numerem dwa w partii wraz z wiernymi ,,Silnymi Razem” uporczywie stara się udowodnić, że wybory zostały sfałszowane. A to wszystko na podstawie jakiegoś wpisu przypadkowego mężczyzny na Wykopie i 13 komisji, w których głosy jednego kandydata zostały przypisane drugiemu. Przypomnijmy, dla utrwalenia tej groteski, że w Polsce mamy ponad 30 tys. komisji wyborczych, a w 13 doszło do nieprawidłowości. Nawet jeżeli takich komisji byłoby dziesięć razy więcej to wciąż za mało, by realnym była zmiana wyników wyborów, bowiem Rafał Trzaskowski przegrał ponad 300 tys. głosów.

Nie zniechęca to jednak najgorliwszych do kreślenia opowieści o tym jak wybory zostały sfałszowane, bo przecież po kampanii wzmocnionej przekazem o alfonsie, kibolu i oszuście niemożliwym jest (to się w pale nie mieści), by ludzie wybrali kogoś takiego na głowę państwa.

Wygląda na to, że rząd posiadający wszystkie narzędzia i instytucje (PKW, służby, policję), został oszukany przez zwykłych obywateli, którzy zmówili się na terenie całej Polski i sfałszowali wybory. Mało tego, zrobili to pod okiem przewodniczących komisji, a także mężów stanu pochodzących z komitetów Trzaskowskiego, Zandberga i Biejat. Wygląda na to, że sztuki konspiracji mogli by im pozazdrościć najlepsi szpiedzy.

Pomyłki się zdarzają, to jasne, głosy w komisjach liczą ludzie i popełniają błędy. Nawet, gdyby dotyczyłoby to jednej komisji, to nieprawidłowości należałoby zbadać i zrobić wszystko, by do nich w przyszłości nie dochodziło, bo takie incydenty mogą podważać zaufanie wyborców do procedury głosowania. Jak uwierzyć w slogan ,,każdy głos ma znaczenie”, skoro mój głos może zostać przypisany innemu kandydatowi? Jednak roztaczanie wizji o sfałszowanych wyborach na podstawie kilkunastu komisji zakrawa o żart i to dodatkowo nieśmieszny.

Platforma Obywatelska istnieje o tyle, o ile jest w niej PiS i Kaczyński. Koalicja Obywatelska nic poza twardym antypisem nie jest w stanie zaproponować i gdy PiS kichnie, to Platforma ma katar. W 2014 roku to PiS podnosił larum o sfałszowanych wyborach samorządowych, dzisiaj robi to Koalicja Obywatelska. W jakim celu? By przynieść ulgę swojemu elektoratowi, którego zawód jest tak duży, że tylko histeria jest w stanie wyciągnąć ich z apatii i skłonić do walki, podobnej do tej z 2017 roku w obronie sądownictwa, a w przyszłości do ponownego zagłosowania na ,,obóz demokratyczny”.

Wobec indolencji i braku pomysłu na państwo, próbują wśród wyborców stworzyć własny mit założycielski o skradzionych wyborach, tak by w kolejnych latach powiększać zasoby twardego elektoratu i utrwalać już istniejący. Tak jak robi to PiS od 2010 roku i zamachu smoleńskiego.

Problem polega na tym, że mit smoleński był budowany na autentycznej tragedii, a Jarosław Kaczyński stracił nie tylko prezydenta, ale też brata bliźniaka, co wzbudzało współczucie. Zwłaszcza, że czas poprzedzający katastrofę obfitował w pełną pogardy retorykę wobec Lecha Kaczyńskiego i jego wyborców. Oprócz tego, trzeba założyć, że elektorat prawicowy, albo wprost pisowski jest bardziej podatny na tego rodzaju martyrologiczne opowieści o składaniu ofiary na ołtarzu państwa. W przypadku mieszczańskiego elektoratu głosującego na obóz lewicowo-liberalny jest to zabieg dużo bardziej skomplikowany i mało prawdopodobny. Wyborcy Koalicji Obywatelskiej, oprócz twardego elektoratu, którego zasób jest mniejszy niż PiS-u, nawet jeżeli dzisiaj uwierzyli w mit o sfałszowanych wyborach, to po zaprzysiężeniu Karola Nawrockiego zapomną o sprawie, a na pewno nie będą uczestniczyć w jego pielęgnowaniu. 

Mark Renton (postać grana przez Ewana McGregora) w filmie Trainspotting wygłasza długi monolog dotyczący tego, żeby wybrać życie, pomimo tego, że wszelkie argumenty na które się powołuje temu przeczą, bo to ,,życie” w jego opisie w przeciwieństwie do świadomej destrukcji jest nijakie i miałkie. Podobnie jest z obecną władzą, która krzyczy, by wybrać ich, czyli Konstytucję i demokrację, co w rzeczywistości oznacza naginanie Konstytucji (przejęcie siłą TVP, odwołanie prokuratora krajowego) i deptanie demokracji poprzez, jak obecnie, sączenie nienawiści względem tych, którzy głosowali inaczej.

Takie głosy, jak na przykład prof. Marka Safjana o tym, że skoro Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego jest nielegalna, bo złożona z nieprawomocnie wybranych sędziów, to i jej orzeczenia tym samym są nieważne prowadzi paradoksalnie do wniosku, że nie tylko nie mamy prezydenta, ale też rządu i premiera, którym ta właśnie izba przyznała zwycięstwo w 2023 roku. Zacietrzewienie antypisowskie jest tak duże, że z pola widzenia znika logika, odpowiedzialność za państwo i ogólnie rzecz biorąc zdrowy rozsądek.

I nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że poprzez taką retorykę podważa się zaufanie obywateli do państwa. A to wraz z zakwestionowanymi Krajową Radą Sądownictwa, Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym jest prostą drogą do anarchii. I to nie takiej oddolnie zorganizowanej, ale tej odgórnie zdewastowanej.

Wybory trzeba umieć przegrać, choćby w trosce o państwo. 6 sierpnia zostanie przez Marszałka Sejmu zwołane Zgromadzenie Narodowe, na którym zostanie zaprzysiężony kolejny Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej i będzie nim Karol Nawrocki. Nawet szef Platformy Obywatelskiej składa broń i po miesiącu histerii przyznaje za Sądem Najwyższym, że choć doszło do nieprawidłowości, to nie zmienia to wyniku wyborów. Jednak to, ile do tego czasu udało się namącić ,,giertychowym hunwejbinom” w przyszłości może być precedensem do podważania przez stronę przegraną każdych wyborów i tym samym prowadzić do paraliżu państwa. Niech żywi nie tracą nadziei, że do tego ostatecznie nie dojdzie.