
Niestety koalicja ma to do siebie, że sukces przeważnie jest przypisywany największej partii ją tworzącej, natomiast porażką obdarowywani są wszyscy po równo. A to, co od razu nasuwa się po wynikach pierwszej tury to to, że koalicja rządząca nie cieszy się popularnością, a spora część wyborców, która zagłosowała za zmianą, jest teraz tą zmianą rozczarowana. Fatalny wynik Hołowni jest tego najlepszym przykładem. Pomimo uderzania w tony ,,trzeciej drogi” i deklaracji zakończenia plemiennych walk stał się częścią duopolu i tak też jest przez wyborców odbierany. Zresztą przekazanie bezwarunkowo poparcia Trzaskowskiemu jeszcze w wieczór wyborczy tylko potwierdza tę tezę. Podobnie Magdalena Biejat, która choć próbowała w trakcie kampanii recenzować rząd, to była w tym niewiarygodna, ponieważ jest jego częścią. Co też wypunktował na ostatniej debacie wszystkich kandydatów Adrian Zandberg, zdając sobie sprawę, że to atak na byłą koleżankę partyjną, nie zaś na któregoś ze skrajnie prawicowych kontrkandydatów, może zachęcić do niego lewicowych wyborców. Jak się okazało ten radykalizm ideowy, który był powodem wyjścia z koalicji, przyniósł zamierzony efekt, przekonał do siebie część młodych antysystemowych i często antyliberalnych wyborców. Zresztą lider partii Razem do końca trzyma twardy kurs antyestablismentowy, nie popierając żadnego z kandydatów.
Karol Nawrocki po pierwszej turze wyborów zastąpił w roli faworyta Rafała Trzaskowskiego. Stąd przed kandydatem Platformy dużo trudniejsze zadanie, bo w przeciwieństwie do 2020 roku to obóz, który go reprezentuje sprawuje rządy i z tego powodu jest mniej strawny dla antysystemowego elektoratu jakim są z reguły wyborcy czy to Konfederacji czy to Brauna. Wówczas część wyborców Bosaka przerzuciła swoje głosy na Trzaskowskiego, bo to PiS rządził i uchodził za establishment, dzisiaj ten sam Bosak zapowiada, że każdy jest lepszy od kandydata Platformy.
Kojarzony dotąd z lewicowymi postulatami Prezydent Warszawy jest nie dość przekonujący dla prawicowego wyborcy, nawet jeżeli na chwilę włoży maskę obrońcy granic i przeciwnika migracji. Musi jednak zabiegać również o ten elektorat, bo sumarycznie pierwszą turę wygrała prawica i o ile ci wyborcy postanowią udać się na dogrywkę, są niezbędni w uzyskaniu większości. Z drugiej strony nie może być zanadto radykalny, bo zniechęci nie tylko część wyborców, którzy postawili na niego w pierwszej turze, ale też ewentualny elektorat Hołowni, Biejat i Zandberga.
Przy tym wszystkim trzeba wziąć jednak poprawkę na postmodernistyczne upłynnienie przekazu, gdzie kandydaci podczas kampanii cynicznie wybierają z worka przekonań te, które są im aktualnie potrzebne, nawet jeżeli są ze sobą sprzeczne. Czynią tak, doskonale zdając sobie sprawę, że w dobie tak silnej polaryzacji istnieje niewielkie ryzyko utraty ,,żelaznego elektoratu”, głosującego nie rozumem, lecz emocjami.
II tura to walka głównie o prawicowe głosy
Lejtmotywem tej kampanii jest mentzomania i choć Sławomir Mentzen nie dostał się do drugiej tury, to zajął trzecie miejsce i to w szczególności o jego głosy będzie toczyć się teraz walka. Kandydat Konfederacji jednak roztropnie zwleka z przekazaniem poparcia, bo wie, że jego elektorat, zresztą powtarzając za nim, wyznaje zasadę PiS-PO jedno zło. Stąd też zaproponował obu kandydatom spotkanie i złożenie podpisu pod jego postulatami, czyli m.in. nie podpisywania żadnej ustawy podnoszącej podatki i inne obciążenia fiskalne, ograniczenia obrotu gotówkowego i swobody wyrażania poglądów zagwarantowanych w Konstytucji, wysyłania polskich żołnierzy na Ukrainę, a także ustawy w sprawie ratyfikacji akcesji Ukrainy do NATO i tej ograniczającej dostęp Polaków do broni, nie przekazywania kompetencji władz RP do organów UE i nie podpisywanie żadnych traktatów unijnych osłabiających rolę Polski. Karol Nawrocki błyskawicznie wyraził chęć podpisania powyższych postulatów, chyba wychodząc z założenia, że do tej pory i tak był twarzą nie swojego programu, więc co mu za różnica. A poza tym ,,cóż szkodzi obiecać”, a nie, to słowa polityka PO Przemysława Witka, choć zasada w polityce chyba uniwersalna. Nawrocki podczas spotkania wykazywał tak daleko idące wazeliniarstwo, że nie tylko zgodził się co do szkodliwości polityki covidowej rządu Morawieckiego, zielonego ładu i stosunku do Ukrainy, ale też potępił autorski projekt Prezesa, czyli ,,piątkę dla zwierząt”. Rafał Trzaskowski oportunistycznie również wyraził chęć złożenia wizyty w toruńskim biurze Konfederaty, z tego względu jednak, że większość z proponowanych postulatów jest dla tego kandydata problematyczna, zaznaczył swoje vox separatum i choć zgodził się co do czterech z ośmiu punktów nie podpisał dokumentu. Ten ,,hołd toruński” był dla niego swego rodzaju pułapką, bowiem podpisanie się pod ofensywnymi punktami dotyczącymi relacji unijnych czy też Ukrainy grozi utratą euroentuzjastycznego i proukraińskiego elektoratu, który dotąd go popierał. Z drugiej strony do wygrania tych wyborów potrzebni są ci wolnorynkowi, bądź po prostu antysystemowi wyborcy, lekceważenie ich, zwłaszcza przy tak minimalnej różnicy głosów, nie jest rozsądne, stąd w ramach rekompensaty za asertywność podczas rozmowy, po spotkaniu panowie wraz z Radosławem Sikorskim udali się do pubu Mentzena, by wspólnie wypić piwo. Choć wydawało się, że jest to dobry pomysł, pokazujący że można rozmawiać ponad podziałami, w infosferze rozgorzała burza. Padały zarzuty o zdradę, a podczas samego spotkania miało dojść do nieprzyjemnych komentarzy wyborców Konfederacji, ale też ponoć radnego PiS-u, wymierzonych w Trzaskowskiego. Oprócz tego pojawiły się opinie, jakoby pomysłodawcą samego wyjścia był Sikorski, który tym makiawelicznym sposobem chciał zaszkodzić swojemu byłemu konkurentowi z prawyborów, bowiem oburzeni byli nie tylko wyborcy Konfederacji, ale też Hołowni, Biejat czy Zandberga, którzy w mniejszym lub większym stopniu wyrażają chęć głosowania na Trzaska, a takie ,,schadzki” mogły ich do tego zniechęcić. Pomimo dozy jakiegoś prawdopodobieństwa takiego scenariusza, wydaje się jednak, że celem było wskazanie wyborcom różnicy pomiędzy obydwoma kandydatami, z jednej strony wiernopoddańczego Nawrockiego i z drugiej wyluzowanego Trzaskowskiego, ale niestety jak to często bywa wyszła niedźwiedzia przysługa.
Czwartym najlepszym wynikiem, choć znacznie niższym od Mentzena, był ten Grzegorza Brauna i o ile w przypadku tego pierwszego poglądy mogą być niewygodne, o tyle zabieganie o wyborców Brauna może przynieść więcej szkód niż korzyści. Bowiem podpisanie się pod postulatem stop ukrainizacji Polski czy zakazem aborcji szybciej zniechęci o wiele liczniejszy bazowy elektorat, zwłaszcza Trzaskowskiego, niż zachęci kapryśnych wyborców Brauna do oddania głosu na ,,eurofederastów”. To też kandydat Platformy zrezygnował z zabiegania o ten elektorat, zarzucając koniunkturalizm Nawrockiemu, który w zamian za poparcie przymyka oko na antysemickie i prokremlowskie wypowiedzi Brauna.
Elektorat Konfederacji nie jest spójny, tworzy go egzotyczne połączenie wyborców narodowych z libertariańskimi. O ile tych pierwszych więcej będzie łączyło z kandydatem prawicy, o tyle ci dla których ważniejsze są wolnorynkowe postulaty, zwłaszcza liberalni przedsiębiorcy, raczej powinni się przychylić w stronę kandydata Platformy. Co prawda zapowiadana hucznie przez Tuska deregulacja na razie stanęła w miejscu, to mimo wszystko bardziej logicznym wydaje się być ten wybór niż poparcie socjalnych obietnic PiS-u. Oczywiście istnieje też prawdopodobieństwo, że dla tej grupy wyborców żaden z kandydatów duopolu nie jest atrakcyjny i nie zamierzają brać udziału w drugiej turze. Wówczas te zabiegi przyniosłyby korzyść jedynie Sławomirowi Mentzenowi, bo nawet jeżeli któryś z kandydatów nie wywiąże się z podpisanych lub zadeklarowanych przez siebie obietnic, to będzie można go bez skrupułów rozliczać podczas kolejnej kampanii, a samo wyjście na piwo jest pewnego rodzaju normalizacją, dotąd uważanej przez mainstream za radykalną, Konfederacji. Z tym, że to jest argument dalekowzroczny, na razie Mentzenowi za to ,,spoufalanie” ostro się oberwało nie tylko ze strony polityków PiS, oburzeni byli również sojusznicy z partii, głównie ci reprezentujący narodowe skrzydło, ale pewnie i to można przełknąć, zwłaszcza że oba filmy ze spotkania transmitowane na kanale Mentzena wygenerowały olbrzymie zasięgi i co za tym idzie niemały zastrzyk gotówki.
Wyrównana debata ze wskazaniem
Często bywa tak, że debaty są decydujące, mogą przesądzić o wyniku wyborów, jak ta pomiędzy Nixonem i Kennedy’m w 1960r. czy Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem w 2007r. Ostatnia debata tej kampanii do takich jednak nie należała. Choć obaj kandydaci mieli od początku przyklejone sztuczne uśmiechy do twarzy, to żaden z nich wyraźnie nie znokautował przeciwnika. W gruncie rzeczy debata przebiegała dość kulturalnie, oprócz być może kilku wstawek Nawrockiego o ,,bucefale”, sondażach Faktu o tym jak ludzie chcą odsyłać Rafała Trzaskowskiego na bezludną wyspę, czy tym z nieprzychylną wobec kandydata Platformy wypowiedzią jego byłego partyjnego kolegi Jacka Saryusz – Wolskiego. Żadne z nich nie licuje z rangą najwyższego urzędu w państwie do którego obaj panowie pretendują, więc można śmiało założyć, że nie zaszkodziły Trzaskowskiemu, zwłaszcza że za każdym razem kulturalnie, choć z pewnym zażenowaniem, się do nich odnosił. Jeżeli chodzi o część merytoryczną, to każdy z kandydatów zadawał dość celne ciosy, choć zdarzały się też samobóje. I tak Trzaskowski stwierdził, że nie ma zielonego ładu, co nie jest prawdą albo że w Warszawie zostało wybudowanych w latach 2018 – 2024 znacznie więcej mieszkań komunalnych niż 60 rocznie (taką liczbę podał Nawrocki) co również zostało zdementowane przez portal fact-checkingowy. Demagog stwierdził, zresztą na prośbę Trzaskowskiego, że zostało ich średnio wybudowanych właśnie tyle. Równie niewygodnym tematem dla Trzaskowskiego jest ten o rzekomym nielegalnym finansowaniu kampanii, zwłaszcza działań podjętych przez Fundację Akcja Demokracja, a także publikacji spotów na Facebooku promujących kandydata Platformy a szkalujących Nawrockiego i Mentzena finansowanych przez podmioty zagraniczne.
Karol Nawrocki natomiast, po spotkaniu dzień wcześniej z Mentzenem, miał problemy z niektórymi pytaniami podczas debaty, ponieważ to tam przyznał rację Konfederacie, że za zielony ład, politykę covidową i niekorzystne zmiany podatkowe odpowiada PiS, czyli partia która go wystawiła, więc pytania do adwersarza dotyczące tych tematów były grą na własną bramkę. Podobnie zresztą jak to dotyczące podwyższenia podatków, które słusznie Trzaskowski wypunktował jako nietrafione, bo to przecież Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło ponad dwadzieścia nowych podatków, w tym ten od deszczu. I last but not least to właśnie podczas ,,wizyty toruńskiej” dowiedzieliśmy się, że Nawrocki w młodości uczestniczył w kibolskich ustawkach, co obok znajomości ludzi z półświatka i nie do końca jasnego wykupu mieszkania komunalnego, a także rzekomego sprowadzania prostytutek dla gości hotelowych podczas pracy jako ochroniarz w sopockim Grand Hotelu stanowi dość osobliwy portret tego kandydata. Na domiar wszystkiego podczas debaty wykonał dość dziwny gest, jakby coś wciągał do nosa lub brał pod dziąsło. Nieważne czy był to tak zwany snus ( saszetka zawierająca nikotynę) czy coś innego, to sam fakt, że kandydat nie potrafi wytrzymać dwóch godzin bez aplikacji jakiejkolwiek substancji, stworzyło wrażenie narkomana.
To, co można było zauważyć podczas debaty, ale też dwóch marszy, które przetoczyły się przez Warszawę w niedzielę to to, że strategią obu kandydatów na drugą turę jest przede wszystkim zabieganie o poparcie własnego elektoratu. Karol Nawrocki postawił na narodowo-konserwatywny, Rafał Trzaskowski zaś liberalno – lewicowy, tak więc w zależności od poparcia dla jednego bądź drugiego obozu będzie typowany też zwycięzca tej debaty. Największym przegranym zaś jest po raz kolejny Telewizja Publiczna, która bez względu na rządy odznacza się taką ,,obiektywnością”, że później ma problem ze znalezieniem choćby jednego dziennikarza do poprowadzenia debaty, którego akceptowałyby oba sztaby.
Pogłoski o śmierci mocno przesadzone
Dwóch kandydatów duopolu odnotowało najwyższe poparcie dzięki najstarszej grupie wyborców. Gdyby to młodzi mieli decydować to w drugiej turze znaleźliby się Sławomir Mentzen i Adrian Zandberg. Jednak powiedzieć, że duopol się kruszy, to minąć się z prawdą. Prawdą jest, że łączne poparcie do PO-PiSu było niższe niż dwa lata temu, ale bardzo słaby wynik koalicjantów Tuska wzmacnia Koalicję Obywatelską. Prawo i Sprawiedliwość jest w opozycji, co zazwyczaj równa się z mniejszym poparciem, a mimo to uzyskało prawie 30 %. Poza tym w tym wypadku mógł też zaszkodzić wybór kandydata. Karol Nawrocki nie należy do partii, do tej pory był nikomu nieznany, a jego przeszłość wzbudza kontrowersje. Gdyby kandydatem PiS-u był Ryszard Czarnecki, czy choćby Radosław Fogiel ta arytmetyka prawdopodobnie wyglądałaby inaczej. Z tym, że wówczas, nawet gdyby ów kandydat nie wygrał, byłby realnym zagrożeniem dla Prezesa, bo posiadając świeży mandat mógłby wyrazić uzasadnioną chęć przejęcia władzy w partii, a tego przezorny Kaczyński wołał uniknąć. Podobnie sytuacja wygląda w Koalicji Obywatelskiej, która gdyby postawiła na Radosława Sikorskiego miałaby większą szansę na wygraną w drugiej turze. Konserwatywny polityk byłby bardziej oczywistym wyborem dla wyborców nie tylko Mentzena, ale też całej gamy prawicowych kandydatów. Zamiast tego, Tusk postanowił przeprowadzić prawybory w Platformie, zapewne doskonale zdając sobie sprawę, że nie mający zaplecza w partii, a do tego wykazujący większą niezależność Sikorski nie wygra. I choć słusznie, zgodnie z nastrojami społecznymi, Trzaskowski w tej kampanii przejmował uchodzące za prawicowe postulaty, to jednak w jego wykonaniu wyglądało to jak ideologiczna akrobacja, Radosław Sikorski w uniwersum konserwatywnym wypadłby bardziej naturalnie. Z tego też względu być może tak aktywnie, na jej finiszu, włączył się do kampanii.
Czerwcowa kabalistyka
Przewidywanie zwycięscy ma więcej wspólnego z wróżbiarstwem niż z realiami. Druga tura jest o tyle nieprzewidywalna, że nie wiemy czy dotychczasowi wyborcy pojawią się po raz kolejny przy urnach, czy też z braku ich kandydata zrezygnują. Na drugą turę mogą wybrać się też ci, którzy nie mieli motywacji pojawić się na niej wcześniej, ale widząc bardzo wyrównane szanse pomiędzy kandydatami ruszą do urn, aby poprzeć jeżeli nie idealnego kandydata, to mniejsze zło. Poza tym nie musi być też tak, że przekazanie poparcia któregoś z kandydatów, którzy nie dostali się do drugiej tury, równa się z automatycznym przeniesieniem głosów na wskazaną przez nich osobę. Przekazanie poparcia, oprócz ewentualnego ugrania czegoś, jest tylko symboliczne i może przynieść skutek, ale nie musi.
Z wyborami prezydenckimi jest jak z konklawe, ten który wchodzi do drugiej tury jako faworyt, często wychodzi jako przegrany. Z tego powodu, że żaden kandydat nie walczy o reelekcję, dotąd pięcioletnia prezydentura zazwyczaj pomagała w wygranej, szanse obu kandydatów są wyrównane na tyle, że liczyć się będzie każdy głos. Przed nami ostatnie chwile obrzucania się błotem, wyciągania wzajemnych brudów i ogólnie jazda bez trzymanki, a później to już tylko płacz, obojętność lub radość. Amor fati, albo kto co lubi.