
Wygląda na to, że ziściło się życzenie Rafała Trzaskowskiego. Twierdził on bowiem, że prezydent i premier nie powinni wywodzić się z tego samego obozu politycznego. Mało tego w 2020 roku pracownia Kantar na zlecenie TVN i TVN24 przeprowadziła sondaż, w którym 47 procent badanych podzielało przekonanie Trzaskowskiego. Wówczas, gdy to wygłaszał rządziło Prawo i Sprawiedliwość, a on ubiegał się o urząd prezydenta po raz pierwszy. Dzisiaj raczej by tego nie powtórzył, co tylko potwierdza stare porzekadło mówiące o tym, żeby uważać czego sobie życzyć, bo może się to spełnić.
Doszukiwanie się teraz błędów w kampanii Trzaskowskiego jest kontrskuteczne, z tego względu, że nie miały one aż tak dużego znaczenia. To nie przez nieudolną kampanię przegrał jak niegdyś typowany na zwycięzcę Bronisław Komorowski, ale z powodu niepopularnego rządu z którego się wywodzi. Trzaskowski co prawda zaliczył wpadki w kampanii, jak organizowana przez wspierającą go TVP debata w Końskich, mijanie się z prawdą podczas ostatniego telewizyjnego starcia, czy fikołki ideologiczne, które miały z progresywnego prezydenta stolicy uczynić klona Sikorskiego, którego notabene Platforma nie wystawiła. Choć trzeba przyznać, że na ostatniej prostej najbardziej to zaszkodzili mu ludzie z jego środowiska, którzy jak u Goethego dobra pragnąc, zło czynili. Wśród nich poseł Witek, który odnosząc się ze sceptycyzmem do postulatów Mentzena stwierdził ,,że cóż szkodzi obiecać”, Bronisław Komorowski z dumą opowiadający o strzelaniu do kaczorów, Kinga Gajewska zawożąca worek ziemniaków do DPS-u, czy Donald Tusk udzielający osobliwego wywiadu u Rymanowskiemu. Te wszystkie działania utwierdzały tylko wyborców w przekonaniu o bucie elit, które Trzaskowski reprezentuje. Z tym, że Nawrocki też nie był wolny od błędów. Zaczynał w Hali Sokoła jako czytający z kartki, nieco drewniany i dotąd nierozpoznawalny szef IPN-u, a po kilku miesiącach jeżdżenia po powiatach, konwencjach, debatach, wywiadach, rozmowach i co nie bez znaczenia zmasowanych atakach na jego osobę w mediach głównego nurtu został wybrany na kolejnego prezydenta III RP. I wygrał nie dzięki swojemu wdziękowi, sprawczości czy wizji, lecz dlatego że dla tych, którzy zagłosowali na niego w drugiej turze był mniejszym złem. O zwycięstwie zdecydowała negatywna stronniczość. Hasztag bylenieTrzaskowski
Polski elektorat jest w większości umiarkowanie konserwatywny, z tego względu, że obie partie wywodzą się z obozu postsolidarnościowego z różnymi odchyleniami, nie profil programowy ma znaczenie, ale tożsamościowa przynależność. I tak dla leminga z wielkiego miasta głos oddany na Nawrockiego jest oznaką niewyedukowania prostego ludu, z kolei dla ,,mieszkańca Końskich” wybór Trzaskowskiego jest symboliczną pogardą dla wszystkiego co tradycyjnie polskie. Stąd w gruncie rzeczy istotny był nie program jednego bądź drugiego kandydata, albo przynajmniej nie najistotniejszy, ale kategoria wstydu i dumy. Jedni wstydzą się, że na arenie międzynarodowej będzie reprezentował ich taki człowiek jak Nawrocki, inni odczuwają z tego powodu dumę.
Poza tym, co być może ważniejsze, wybór ,,kandydata obywatelskiego” wiązał się z niedoprowadzeniem do samowładztwa Tuska, czego się część wyborców realnie obawiała. A więc wybory te nie były wyborem między Trzaskowskim a Nawrockim, ale w znacznej mierze plebiscytem nad popularnością obecnego rządu. I tak się składa, że większa część Polaków jest tym rządem rozczarowana o czym świadczy nie tylko porażka Trzaskowskiego, ale też wynik pozostałych kandydatów koalicji rządzącej. Gdyby przez te półtora roku koalicja 15 października coś realnie wdrożyła, zreformowała, ulepszyła, wykorzystała unijną prezydencję albo chociaż, w hołdzie twardemu elektoratowi, rozliczyła poprzedników ten wynik pewnie byłby lepszy.
Zamiast tego mieliśmy brak aktywności ustawodawczej (wyjątkiem było in-vitro i babciowe), czego rzekomym powodem był nieprzychylny rządowi Prezydent. Z tym, że nie ważne jak by koalicja 15 października zaklinała rzeczywistość, Andrzej Duda odesłał do Trybunału Konstytucyjnego mniej niż dziesięć ustaw, ponad 100 podpisał. Argument o wetującym prezydencie utrudniającym rządzenie byłby pewnie pomocny, z tym że najpierw wypadałoby się przekonać, że tak rzeczywiście jest. Samo wieszczenie na podstawie przypuszczeń jest mało wiarygodne.
W 2023 roku Koalicja Obywatelska nie wygrała wyborów, wygrał je PiS, z tym że nie posiadał zdolności koalicyjnej. To dzięki dobremu wynikowi Trzeciej Drogi i Lewicy możliwe było utworzenie koalicji 15 października. Wówczas ludzie zagłosowali na te dwie partie, bo z jednej strony chcieli odsunąć PiS od władzy, a z drugiej do tego nie musieli głosować na partię Tuska. Dzisiaj obie przystawki walczą o przetrwanie, odliczając dni przed połknięciem przez Platformę. Tuskowi udało się zmarginalizować koalicjantów (nie bez ich pomocy) jak niegdyś zrobił to z Ruchem Palikota i Nowoczesną, dzięki czemu umocnił pozycję Platformy w koalicji jednocześnie osłabiając całą koalicję. Typowy błąd, który PiS popełnił teraz podczas swoich ośmiu lat rządzenia, ale też w latach 2005-2007. I tak jak w 2023 roku ludzie głosowali na Trzecią Drogę, Lewicę i Koalicję Obywatelską w kontrze do coraz mniej popularnego rządu PiS-u, tak teraz głosowali na Nawrockiego przeciwko obozowi rządzącemu, którego symbolem był Trzaskowski.
Stąd część wyborców w ogóle nie udała się na wybory (gdyby frekwencja była taka jak w 2023 roku, czyli wynosiła ten jeden punkt procentowy więcej, prawdopodobnie wygrałby Trzaskowski), a pozostałym nie przeszkadzały kolejne afery dotyczącego życiorysu Nawrockiego. Tak jak w Stanach Zjednoczonych, żadna afera nie była w stanie pogrążyć Trumpa, tak zmasowany atak przychylnych Trzaskowskiemu mediów dodatkowo mobilizował wyborców do oddania głosu na ,,kandydata obywatelskiego” . Pogarda liberalno-lewicowego establishmentu wobec mitycznego ludu, czyli tych mniej wykształconych, z mniejszych miejscowości, preferujących zamiast pójścia do teatru koncert Zenka Martyniuka wykształciła w nich odrzucanie wszystkiego co ów elity im proponują lub czym straszą. Dzięki staraniom mediów i rządu, systemowy polityk Nawrocki, bo w końcu reprezentuje PiS, stał się kandydatem antysystemowym i tym sposobem zyskał poparcie wyborców Mentzena.
Wygląda na to, że gdyby to PiS dzisiaj rządził nie dałby szansy na kompromitacyjną indolencję koalicji 15 października, tym samym zapewniłby zwycięstwo Trzaskowskiemu. I tak, ktoś mógłby powiedzieć, że w 2020 roku PiS przecież rządził i Trzaskowski jakoś nie wygrał. Otóż wtedy jego kontrkandydatem był popularny wśród społeczeństwa, urzędujący już jedną kadencję Andrzej Duda, nie zaś nikomu nieznany, z burzliwą przeszłością szef IPN-u, który w pierwszej turze uzyskał mniej niż 30% poparcia. Beneficjentem niezadowolenia z rządów PiS-u była koalicja 15 października, która dwa lata temu łącznie wygrała wybory parlamentarne i dzięki temu może rządzić. Jednak z tego względu, że rządzi przegrał Rafał Trzaskowski.