Data napisania:29.01.2021
Prawo swobody wypowiedzi i w ogóle wolności słowa, oznacza, że każdy ma prawo, bez ryzyka interwencji władz w postaci kar, głosić swoje poglądy. Nie oznacza zaś, że inni powinni mu to prawo gwarantować w postaci udostępniania swoich sal, drukarni, rubryki w prasie czy czasu programowego w telewizji.
Skoro prawo do odmowy publikacji jest prawem właściciela, gazety, platformy internetowej czy jakiegoś dowolnego innego medium, to w jaki sposób można zawieszenie konta Trumpa przez Facebooka czy Twittera uznać za nadmiar władzy i cenzurę ograniczającą wolność słowa?
Część lewicowych komentatorów ucieszyła blokada nieobliczalnego, szalonego, Donalda Trumpa, z drugiej jednak strony zadają pytania o zakres władzy tychże platform. Podsumowując, niedobrze, że mają taką władzę, ale akurat Trumpa należało zablokować już dawno temu.
Wolność słowa w głównej mierze polega na mówieniu tego, czego z reguły nie chce się słyszeć, co jest niewygodne, albo niepoprawne. W obronie jej istnienia chodzi o to, aby wszystkie głosy, o ile nie nawołują do przemocy, były dozwolone, a nie tylko, te które się nam podobają. Gdyby było inaczej, to kto miałby decydować o tym, co można mówić, a czego nie wypada, albo wręcz jest zakazane? Kryteria estetyczno – moralne są wartościami subiektywnymi w ocenie szkodliwości treści. Pewnie, gdyby to od Lewicy zależało, kto ma prawo głosu, to wszystkie prawicowe lub nazbyt konserwatywne dla oka progresywisty konta zostałyby zawieszone, albo trwale usunięte. Zresztą nie inaczej jest po drugiej stronie. Dla prawicowych trolli, ale nie tylko, wolność kończy się tam, gdzie wypowiada się lewicowy publicysta, komentator, albo zwyczajny obywatel ,,mający serce po lewej stronie”.
Gdyby Facebook był platformą państwową, tj. finansowaną z budżetu państwa, transparentność regulaminu, procedury zawieszenia, pozycjonowania i działania algorytmów nie podlegałaby dyskusji, inaczej, byłyby oczywistością. Każde z tych działań w innym wypadku jest po prostu odebraniem przywileju do korzystania z bezpłatnej usługi prywatnej. Może to niektórych bulwersować, bądź nie, ale władze tych portali mają prawo usuwać, blokować, zawieszać konta użytkowników tak, jak im się podoba, czego w zasadzie nie robią, bo każdy użytkownik to potencjalny zysk. Zablokowanie Trumpa nastąpiło dopiero teraz, bo miało swoje konsekwencje w okupacji Kapitolu, tragicznego, bądź co bądź, w skutkach. Wcześniejsze kontrowersyjne tweety, jak te o globalnym ociepleniu, którego według Trumpa nie ma, albo o ewentualnym spacyfikowaniu protestów, które rozlały się po USA po brutalnej interwencji policji i śmierci Georga Floyda, były może i skandaliczne i nie godne głowy państwa, ale nie wywołały żadnych tragicznych w skutkach następstw. Jak mawiał Milton Friedman, celem korporacji nie jest stanie na straży wartości, ale zarabianie pieniędzy. Trudno się z tym nie zgodzić. Od obrony fundamentalnych wartości w demokracji są odpowiednie instytucje w tym celu powołane, nie zaś prywatne firmy, nawet z tak dużym zasięgiem jak Facebook czy Twitter.
I nawet jeżeli przyjąć, że platformy umożliwiają szybką dystrybucję kontrowersyjnych treści i jednocześnie są mniej skuteczne w upowszechnianiu sprostowań, to należałoby przeanalizować media tradycyjne pod tym kątem. W tradycyjnej gazecie równie ważną decyzją redaktorską jest to, który tekst się pojawi, jak i to na której stronie. Pomawiający albo zniesławiający artykuł z pierwszej strony gazety jest prostowany krótką notką na przypadkowej stronie z reklamą, której nikt nie czyta. Podobnie rzecz się ma w przypadku treści na platformach. Różnica polega na tym, że decyzje o tym co będzie wyświetlane podejmują w większości algorytmy rekomendacyjne, których nie znamy w tradycyjnej formie jako ,,redaktorów”, znanych z imienia i nazwiska. Jeżeli nawet przyjąć, że to dość zasadnicza różnica, to czy hasło pod tytułem ,,regulacja” może nie przynieść większych szkód?
Propaganda, dezinformacja, fake newsy na globalną skalę to tylko część problemów, jakie za sobą niosą media społecznościowe. Jednak pomysł regulacji wydaje się niepokojący z kilku względów. Jednym z nich jest to, że duże firmy posiadają lobbing, na który przeznaczają ogromne pieniądze, dzięki czemu mają ogromny wpływ na tworzenie prawa tak, by było dla nich odpowiednie. Mogą, co jest w ich interesie, wykorzystywać regulacje do eliminacji konkurencji poprzez nacisk na konkretne modele biznesowe, które są dla nich korzystne i w konsekwencji skutecznie zabetonować rynek. Poza tym z tych metod ochoczo korzystają politycy, zarówno ci o proweniencji reżimowej jak i demokratycznej, wspierani przez ekspertów od cyfrowej propagandy, więc nie mają za wielu motywacji, by coś w tej kwestii realnego zrobić. Niepewnym, ale wydaje się, że jedynym możliwym i bezpiecznym w tym przypadku rozwiązaniem jest demokratyczna kontrola społeczna. Nie jest to rozwiązanie idealne, ale ponoć ideał nie istnieje.