Prawo i Sprawiedliwość postanowiło grać do wyborów kwestią referendum, bo to bezpieczny sposób na PR-owe dopełnienie kampanii. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do zwykłej kampanii, referendalna nie ma ograniczeń co do jej finansowania. Decyzja o jego zorganizowaniu zapadła podczas posiedzenia Sejmu 17 sierpnia, a odbyć się ma oczywiście w dniu wyborów parlamentarnych.


Nie tylko treść pytań, ale też sposób ich ogłoszenia był skwapliwie przemyślany. PiS nie wrzucił ich jednego dnia, ale każde pytanie przedstawiał osobno, tak by temat rezonował w mediach przez prawie cały tydzień. Pierwsze pytanie oczywiście ogłosił ,,najważniejszy z ważnych” prezes Kaczyński, o następującej treści :


,,Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?”


I co tutaj mamy? Sformułowanie takie jak ,,wyprzedaż” ma sugerować sprzedaż majątku po zaniżonej cenie, co raczej nie zachęca do poparcia takiego przedsięwzięcia nawet dla średnio ogarniętego w wolnorynkowym świecie obywatela. Utrata kontroli przez obywateli już w ogóle brzmi absurdalnie, tak jakby teraz ją mieli. Poza tym kto chce tracić kontrolę nad czymkolwiek?


Drugie pytanie dotyczy wieku emerytalnego i przedstawiła je Beata Szydło:


,,Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenia podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?”


Tu znowu oczywistym jest, że nikt z założenia nie chce dłużej pracować, przede wszystkim kiedy zostaje do tego zmuszony przez regulacje rządowe. Drugi człon pytania został sformułowany w taki sposób, by każdy wiedział, że uderza w Platformę, bo kto inny jak nie Donald Tusk podwyższył wiek emerytalny do 67 lat. Innymi słowy, chcesz krócej pracować zagłosuj na PiS, a nie na tych bezdusznych ,,liberałów” z PO.


Kolejne dwa pytania dotyczą bezpieczeństwa granic i imigracji. I nic dziwnego, bo to w zasadzie lejtmotyw partii rządzącej w tej kampanii. Zwłaszcza, że warunki temu sprzyjają. Wojna na Ukrainie, a także problemy z migracją w Europie, nadają autentyczności takiej retoryce, a ,,lęki Polaków” można politycznie zagospodarować, zwłaszcza kiedy chce się wygrać wybory. Stąd pytanie, które tym razem padło z ust Mariusza Błaszczaka brzmi:


,,Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?”


Zestawione go z filmikami agresywnych uchodźców rzucających kamieniami w straż przygraniczną ściąganych przez Łukaszenkę na granicę z Polską działają na emocje. I choć być może zapora jest niezbędna, by kontrolować kto wkracza na terytorium naszego państwa, to pomysł by takie pytanie znalazło się w referendum świadczy tylko o jednym, ma pokazać która partia dba o bezpieczeństwo Polaków. Chociaż tutaj równie dobrze mogłoby paść pytanie: Czy jesteś za tym, by rakiety rosyjskie przelatywały niemal przez pół Polski i ginęły gdzieś w lesie, nie interesując przy tym władz?


Podobnie rzecz się ma z ostatnim pytaniem referendalnym, które ogłosił Mateusz Morawiecki (to znaczy pierwotnie premier ogłosił je trzeciego dnia, ale wiadomo, dla przejrzystości trzeba było trochę pozmieniać treść i kolejność pytań):


,,Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzuconym przez biurokrację europejską?”


Równie dobrze PiS mógłby zadać pytanie, czy jesteś za tym, by opuścić Unię Europejską, ale oczywiście tego nie zrobi, bo wszystkie sondaże wskazują na duże poparcie dla naszego członkostwa. Stąd choć nacechowane pejoratywnie w stosunku do UE pytanie, to kładzie nacisk na to, czy Polska ma być niezależna w swoich decyzjach, czy ma pozwolić tym wstrętnym biurokratom europejskim dyktować warunki? A która partia walczy z ,,nierealnymi” żądaniami UE? Na pewno nie Tusk, który najchętniej sprzedałby niepodległość Polski Niemcom. Inna sprawa, że takie wyodrębnienie imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki trąci rasizmem i dyskryminacją, co jest sprzeczne z konstytucją.


Powiedzieć, że pytania zawarte w referendum są absurdalne, to nic nie powiedzieć. Być może jeszcze miałyby sens, gdyby były jakąś konfrontacją polityczną albo zobowiązywały do jakiejś decyzji politycznej, ale zostały skonstruowane w taki sposób, by służyły poparciu obecnej polityki obozu rządzącego. Bo trudno odpowiedzieć na nie inaczej niż ,,nie”, więc żadna z partii opozycyjnych nie może się z nimi nawet skonfrontować, pozostało im tylko bojkotowanie tego przedstawienia, które w idealnym świecie nazywane jest świętem demokracji.


Referendum jest wiążące wówczas, gdy frekwencja wynosi ponad 50 procent wszystkich uprawnionych do głosowania. Jedyną więc możliwością, by nie podbijać tego bębenka hucpy jest odmowa karty z pytaniami (podarcie jej jest niezgodne z prawem), co powinno zostać odnotowane przez komisję. Tylko, że to teoretycznie może naruszać zasadę tajności głosowania, bo choć nie oznacza poparcia dla konkretnej partii, to można przyjąć, że nie jest nią Prawo i Sprawiedliwość. No ale tym się chyba nikt specjalnie nie przejmuje.


Jedno trzeba przyznać, pomimo ośmiu lat rządzenia i syndromu tzw. tłustych kotów Prawo i Sprawiedliwość mimo wszystko nie odpuszcza. Coś nie chwyta, jak 800 plus czy czternasta emerytura, to wrzuca kolejny temat taki jak bezpieczeństwo zespolone u nich z antyimigrancką polityką czy właśnie referendum. Wizja kolejnej kadencji wzmacnia determinację do granic możliwości. To, plus brak poczucia wstydu, bo w kampanii wyborczej chyba nie istnieje coś takiego jak krindż (stąd głupie propozycje, czy jak w tym przypadku pytania), mają służyć jednemu, przybliżyć PiS do zwycięstwa. I tak oto PiS sięgnął dna absurdu, choć poczekajmy jeszcze na zachód słońca, bo przed nim ponoć nie mówi się hop.