
Spór w Zjednoczonej Prawicy oprócz wymiaru personalnego, dotyczy przede wszystkim Krajowego Planu Odbudowy. A że ta kwestia ciągnie się od 2020 roku to i relacje w obozie rządzącym od tego momentu są coraz bardziej napięte.
Solidarna Polska od początku sprzeciwiała się podpisaniu przez Polskę KPO. Oficjalnie z powodu ograniczania suwerenności poprzez wspólne zaciąganie długu. W końcu proces federalizacji Stanów Zjednoczonych Ameryki też rozpoczął się w ten właśnie sposób, tzw. moment hamiltonowski. Jednak w rzeczywistości sprzeciw jest konsekwencją podważania przez Komisję Europejską reform w wymiarze sprawiedliwości przeprowadzonych przez środowisko Zbigniewa Ziobro.
Premierowi natomiast zależy na uzyskaniu pieniędzy z Unii Europejskiej, nawet gdyby miało się to odbyć kosztem przeprowadzonych reform. Brak funduszy to klęska szefa rządu, a przyszły rok wyborczy może okazać się dla niego ostatnim. Mateusz Morawiecki stara się grać coraz ostrzej, jak wtedy gdy wymiar sprawiedliwości porównuje do stanu „półzapaści ‘’, jednak do czasu kiedy Jarosławowi Kaczyńskiemu zależy na wspólnym rządzie z Solidarną Polską, szef rządu nie ma dużego pola ruchu.
Choć formalnie obaj panowie są zależni od Prezesa, to Morawiecki ze względu na brak własnego zaplecza politycznego jest w gorszej sytuacji. O ile Ziobro sam decyduje o kierunku swojej polityki, o tyle premier musi być posłuszny woli Prezesa. A do momentu uchwalenia budżetu na przyszły rok, jedność koalicji była dla niego ważna. Poza tym według Kaczyńskiego decyzja o dymisji jednego z członków rządu powinna należeć do Prawa i Sprawiedliwości, nie zaś opozycji. Stąd premier raz walecznie broni, by następnie przejść do ofensywy.
Najpierw w momencie procedowania wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobro wygłasza z mównicy sejmowej płomienną mowę obronną, przy okazji rugając opozycję, by na kolejnym apelować do niej o poparcie nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym (na głosy Solidarnej Polski nie może liczyć), która to jest niezbędna do odblokowania pieniędzy z KPO.
Europejskie pieniądze raz są dobrodziejstwem i drugim planem Marshalla, innym zdradzieckimi srebrnikami, bez których jesteśmy w stanie sobie poradzić. Najpierw wymagania jakie stawia Komisja Europejska ograniczają polską suwerenność, a po chwili rząd robi wszystko, by te warunki spełnić. Zresztą, co nie bez znaczenia, premier zaakceptował powiązanie wypłaty pieniędzy z kwestią praworządności na samym początku, kiedy głosowano nad KPO.
Problem z wymiarem sądownictwa nieakceptowalnym dla KE rozpoczął się w momencie powołania nowych członków do Krajowej Rady Sądownictwa. Choć argument, że zostali powołani nielegalnie ciąży na pozostałych zmianach, jak np. powoływanie przez KRS sędziów do SN, to w nowelizacji ustawy nic na temat zmian w KRS nie ma.
Natomiast sama nowelizacja, tak jak zresztą całe KPO (tzw. kamienie milowe), jest kontrowersyjna, choć zaakceptowana przez KE. Ujęte w niej zmiany, jak przeniesienie kompetencji Sądu Dyscyplinarnego do Najwyższego Sądu Administracyjnego jest niezgodne z polską konstytucją, a podważanie statusu sędziego przez innego sędziego, a przez to i wyroków przez nich wydanych, może doprowadzić do niebywałego chaosu. Co nawet przyznał w jednym z wywiadów Jarosław Kaczyński (,,skutki mogą być destrukcyjne”), poparła go w tej tezie pierwsza prezes SN, a prezydent ostatecznie zawetował ustawę. Choć Andrzej Duda prawdopodobnie zrobił to pobudek ambicjonalnych, w końcu majstrowano przy jego ustawie, poza tym nikt nie konsultował z nim zmian w niej zawartej, to akurat może mieć rację, że zaproponowane zmiany mogłyby przyczynić się do sędziowskiej wendety. W prezydenckim projekcie był zapis o wprowadzeniu ,,testu niezależności sędziego”, ale o jego wniesienie mogłyby apelować strony procesu, nie zaś jak w nowelizacji brukselskiej pojedynczy sędziowie, którzy często kierują się innymi pobudkami niż stricte niezawisłości kolegów po fachu.
Kwestia KPO jest niezwykle kłopotliwa dla Zjednoczonej Prawicy. Jedna strona broni swoich reform zasłaniając się obroną suwerenności, druga za wszelką cenę stara się pozyskać pieniądze europejskie, by przykuć je w sukces rządu przed wyborami. A że wspólna lista wyborcza w nadchodzących wyborach nie jest pewna, każda za stron musi zadbać o własny żelazny elektorat. Do tego czasu pewnie będziemy jeszcze świadkami różnych wolt i nieporozumień, ale takie są gorzkie uroki polityki, zwłaszcza w okresie wyborczym.
Ustawa brukselska po wecie prezydenta na razie została usunięta z obrad sejmu. Ma się ponownie pojawić w połowie stycznia. Czy uda się przekonać do niej opozycję i prezydenta, a tym samym odblokować pieniądze? Na razie, oprócz zapewnień premiera, wydaje się to mało prawdopodobne. A dopóki pieniądze z KPO nie zostaną Polsce odblokowane, będziemy obserwować kolejny odcinek tej ciągnącej się jak tasiemiec telenoweli.