W tym sezonie prezydenckim najmodniejsza jest niezależność, to też każdy ,,szanujący” się kandydat właśnie takim się mieni. Trochę przypomina to nowe szaty cesarza, ale skoro wszyscy udają, że one istnieją (albo przynajmniej stwarzają takie wrażenie), najwidoczniej nie ma sensu zmieniać retoryki.

Pokaz tej osobliwej mody rozpoczął Szymon Hołownia, który ogłaszając chęć kandydowania określił się jako niezależny, mimo partii, którą założył ze swoim nazwiskiem w nazwie, tworzącej rząd. Kolejny był Karol Nawrocki, którego wystawiło Prawo i Sprawiedliwość, ale sam kandydat, co politycy tej partii podkreślają prawie z tak dużą częstotliwością co ukończony przez niego doktorat, jest ,,obywatelski”. No i oczywiście wieloletni członek Platformy Obywatelskiej Rafał Trzaskowski, nie mogło być inaczej, również nie zależy od nikogo. Nawet pomimo zaangażowania całej partii w przyszłą kampanię i namaszczenia przez Donalda Tuska podczas konwencji partyjnej.

Mimo, że kampania formalnie się jeszcze nie rozpoczęła, to zażarta walka już trwa w najlepsze, choć na razie głównie we własnych partyjnych bańkach. Czasami lepiej wyciągnąć wszystkie brudy przed formalną kampanią, bo istnieje szansa, że do wyborów wszyscy o nich zapomną, poza tym niektórzy liczą na podmianę niefartownego wyboru, co jest raczej z gatunku płonnych nadziei, ponieważ przedstawione kandydatury dla każdej z partii wydają się być optymalne, co jak widać nie powstrzymuje ich przed podjęciem próby. I tak ktoś, choć do końca nie wiadomo kto, z kręgów prawicowych publikuje raport o związkach Nawrockiego z gdańską mafią. PSL atakuje Trzaskowskiego za jego lewicowość, Lewica za prawicowość. Hołownia zarzuca koalicjantom nieczystą grę po tym jak opinia publiczna dowiedziała się, że należał do ,,elitarnego” grona studentów Collegium Humanum, choć wcześniej zaprzeczał by tak było.

Lewica dopiero ogłosiła swoją kandydatkę na prezydenta, a z tego względu, że Trzaskowski ,,odbiera” lewicowy elektorat, można spodziewać się jeszcze serii ataków ze strony sztabu Magdaleny Biejat, czego przedsmak dał już prezydent Włocławka Krzysztof Kukucki wspominając o średnich miastach, które do czasu kampanii nikogo nie obchodziły (wyraźny przytyk w kierunku prezydenta stolicy). Biejat co prawda robi dość dobre wyniki w Warszawie, co nie zmienia faktu, że w skali ogólnopolskiej jest średnio rozpoznawalna i kojarzy się raczej z miejską lewicą pijącą sojowe latte, do tego sama partia sukcesywnie traci w sondażach, więc każdy dwu cyfrowy wynik byłby w jej przypadku sukcesem.

Debiut kandydata Nawrockiego nie był najlepszy, co przyznają nawet politycy PiS-u. Sztywność, czytanie z kartki, powtarzanie wytartych pisowskich frazesów, atrakcyjnych już chyba tylko dla twardego elektoratu, okazały się bardziej szkodliwe niż powiązania z gdańskim półświatkiem. Być może dlatego, że we wspomnianym raporcie nic nazbyt kompromitującego nie było, oprócz faktu, że sparingował się z ludźmi z kryminalną przeszłością. Zresztą dla mającego wątpliwości wyborcy, prawicowy komentator wytłumaczy, że nie ma w tym nic dziwnego, skoro wyrastał na jednym z trójmiejskich blokowisk. Poza tym przecież ma doktorat, był dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej, a teraz zarządza IPN-em, co czyni go konserwatywnym selfmademanem, który to z łatwością wypowie się na tematy historyczne i lodówkę na własnych barkach przeniesie na terenach zalewowych.

Przeszłość Nawrockiego jest wykorzystywana przez PiS w kampanii jako atut odróżniający go od wielkomiejskiego Trzaskowskiego. Tylko czy na pewno? Nastroje społeczne zmieniają się bez powodu, w końcu dotąd najbardziej popularnym prezydentem pozostaje Aleksander Kwaśniewski, który wraz z żoną stwarzał wówczas wrażenie dystyngowanego, odróżniającego się od ludu, co imponowało na wzór rodziny królewskiej. Być może i tym razem studiowanie u Geremka, znajomość języków (,,bonjour” Trzaskowski) i ogólnie rzecz biorąc ,,wilanowskość” Trzaskowskiego będzie bardziej jego zaletą w tych wyborach niż wadą. Choć w ramach asekuracji prezydent Warszawy jeździ teraz po mniejszych miejscowościach i stara się stwarzać wrażenie, że jest everymanem, co nie do końca wychodzi autentycznie, ale od tego są kampanie, by w razie potrzeby przekraczać wszelkie granice cringe’u. Poza tym w ramach łowienia szerszego elektoratu stara się odkleić od wizerunku ,,tęczowego” Rafała, dlatego zamiast o aborcji i LGBTQ porusza głównie takie kwestie jak gospodarka czy bezpieczeństwo. Zresztą panowie tak się zaangażowali w agitację wyborczą, że zapomnieli nie tylko o swoich dotychczasowych funkcjach, ale też o tym, że kampania, zgodnie z prawem, się jeszcze nie rozpoczęła.

Jak na razie wydaje się, że choć Trzaskowski należy do Platformy, to ostatni rok rządu go nie obciąża. Bilans rządu 13 grudnia vel koalicji 15 października nie jest optymistyczny, bo oprócz rozliczania PiS-u nie wiele obietnic udało się zrealizować. I to nie tylko za sprawą ,,wrogiego” prezydenta, ale przede wszystkim w wyniku nieporozumień wewnątrz koalicji. Stąd argument o ,,domknięciu systemu” po zmianie prezydenta wydaje się nie do końca prawdziwy. Choć, gdyby w pałacu prezydenckim zamieszkał Trzaskowski z pewnością ułatwiłoby to rządzenie mimo podziałów obozu rządzącego, choćby w kwestii sławetnych ambasadorów. Pozostaje jeszcze pytanie jakim prezydentem byłby Trzaskowski, czy w miarę możliwości niezależnym, czy jednak ,,strażnikiem żyrandola” wykonującym polecenia premiera?

To samo tyczy się Nawrockiego, który dzisiaj w ogóle nie reprezentuje ,,obywatelskości”, tylko raczej powiela retorykę partii, która go wystawiła. Z drugiej strony, podobne stanowisko w 2015 roku przedstawiał nikomu nieznany Andrzej Duda, a jednak z upływem lat coraz bardziej wypływał na niezależność, głównie w wyniku ,,szorstkiej przyjaźni” z Jarosławem Kaczyńskim, który nota bene jawnie go lekceważył. Jak na razie Nawrocki jest klonem Dudy, tylko że w wymiarze wizualnym, resztę, być może, po czynach poznamy.

Choć i to jest mało prawdopodobne. I nie chodzi o to, że Nawrocki jest gorszym kandydatem niż Andrzej Duda, ale dlatego, że wyborcy bardziej niż ostatnim rokiem, są rozczarowani ośmioma latami rządów PiS. W 2015 roku było odwrotnie i to właśnie na tej fali wygrał nikomu wcześniej nieznany kandydat. Dzisiaj PiS jest w defensywie, a nieustanne rozliczenia, areszty i przesłuchania ludzi powiązanych z tą partią, przypominają ludziom o arogancji i bucie poprzedniej władzy. Na ich tle nawet straszenie niemiecko-ruskim agentem może nie przekonać umiarkowanego elektoratu.