Andrzej Duda choć misję powołania rządu powierzył Mateuszowi Morawieckiemu, to swoje przemówienie na otwarcie X kadencji Sejmu kierował głównie do polityków dotychczasowej opozycji jako tej, która będzie wkrótce sprawować władzę. A to dlatego, że już nawet w obozie Zjednoczonej Prawicy nie wierzą, że uda się im taki rząd utworzyć.


A o tym, że zdecydowaną większość ma dotychczasowa opozycja mógł świadczyć chociażby wybór Szymona Hołowni na Marszałka Sejmu. Lider Polski 2050 uzyskał 265 głosów, co raczej nie będzie regułą. W tym przypadku wyjątkowo Hołownię wsparła Konfederacja w zamian za poparcie Trzeciej Drogi dla kandydatury Bosaka na Wicemarszałka Sejmu. Jednak nie trzeba być geniuszem matematycznym by stwierdzić arytmetyczną przewagę opozycji, która nawet bez Konfederacji może liczyć na 248 szabel. Wygląda zatem, że politycy Prawa i Sprawiedliwości, choć jeszcze z tym faktem niepogodzeni, muszą oddać władzę, a misja Morawieckiego jest skazana na porażkę.


Po co więc ta szopka? A no zapewne dlatego, że po pierwsze nadzieja umiera ostatnia, choć jest też matką głupich. Poza tym jest to czas, który obecnie rządzący mogą poświecić na przygotowanie się do oddania władzy, czyli innymi słowy zabezpieczyć się na chude lata w opozycji, czyli przyznać premie, wyprawy i gratyfikacje dla swoich ludzi. Dlatego przez kolejne dwa tygodnie premier Morawiecki będzie stwarzał pozory, że tworzy przyszły rząd i rzekomo zabiega o poparcie dla swojej misji.


A o tym, że ta cała ,,Koalicja Polskich Spraw” (o której mówił i premier i prezydent), czyli pomysł współpracy koalicyjnej PiS-u z Konfederacją i PSL-em, jest tylko przykrywką do kupowania czasu, może świadczyć przemówienie Morawieckiego na pierwszym posiedzeniu, które brzmiało jak expose, ale było w gruncie rzeczy znaną, choć zaostrzoną retoryką Prawa i Sprawiedliwości. Obsesyjnie antyunijną i antyniemiecką z litanią liczb jako potwierdzeniem osiągnięć ostatnich ośmiu lat. W skrócie nudną i zniechęcającą. Innym przykładem nie zabiegania o koalicjantów mogło być wyznaczenie Elżbiety Witek na Wicemarszałka Sejmu, choć od początku było jasne, że większość parlamentarna jej nie poprze.

Chociaż jej kandydatura jest akurat na rękę obu stronom, bo służy polaryzacji. PiS dzięki niej może bez krępacji krzyczeć o braku demokracji i łamaniu dobrych zwyczajów parlamentarnych przez drugą stronę. Natomiast większość sejmowa zasłaniając się argumentami o łamaniu procedur przez byłą Marszałek Sejmu (czego przykładem jest sławetna reasumpcja) stosować rewanżyzm na politykach PiS.


Bo w całej tej hucpie nie chodzi przecież ani o utworzenie rządu (bo nie ma na niego literalnie szans, o czym wiedzą też politycy PiS, którzy nie szczególnie zabiegają o ministerialne stołki w tym efemerycznym rządzie), ani o jakiekolwiek porozumienie (co pokazały kolejne obrady Sejmu), ale o zakłócanie posiedzeń jako zapowiedź modus operandi przyszłej opozycji. O czym zresztą miał przyjemność przekonać się na własnej skórze nowy marszałek Szymon Hołownia, który mimo prowokowania go jak na razie dzielnie znosi próby obstrukcji posiedzeń i nie daje wyprowadzić się z równowagi.


Andrzej Duda zaś jako zakładnik nie tylko obozu z którego się wywodzi, ale też elektoratu, który oddał na niego głos, zaznaczył dość wyraźnie, że kohabitacja z przyszłym rządem nie będzie łatwa. Prezydent podczas swojego przemówienia nawet nie starał się stwarzać pozorów koncyliacyjności. Bo choć mówił o konieczności współpracy, to słowa o tym, by przyszły rząd nie usprawiedliwiał swoich niezrealizowanych obietnic jego prawem weta zabrzmiały, oprócz tego że komicznie, to dość konfrontacyjnie. Ale być może jest to sposób Dudy na wypracowanie swojej pozycji jako przyszłego lidera PiS-u, co bez ironi zdążył już nakreślić szef jego kancelarii Mastalerek.


A jaki będzie nowy rząd?
Skład nowego rządu koalicyjnego jest jeszcze oficjalnie nieznany, ale kilka nazwisk już krąży w przestrzeni publicznej. Kandydatem na ministra obrony ma być ponoć Władysław Kosiniak-Kamysz, Barbara Nowacka przyszłą minister edukacji, Bartłomiej Sienkiewicz – kultury, a Radosław Sikorski ministrem spraw zagranicznych. Pełny skład zapewne będzie ogłoszony przed objęciem władzy i poprzedzony konsultacjami z wszystkimi ugrupowaniami wchodzącymi w skład koalicji, ale już dzisiaj można stwierdzić, chociażby po nazwiskach jakie się pojawiają, że to Tusk będzie rozdawał w niej karty.


Co do treści umowy koalicyjnej, to znajdziemy w niej np. gwarancję bezpieczeństwa umocowaną w odbudowie wspólnoty narodowej (co już nie podoba się Lewicy, której naród źle się kojarzy), czy umacnianie naszej pozycji w UE i NATO. Poza tym standardowo odbudowa praworządności, poprawa jakości służby zdrowia i edukacji, autonomia samorządów, stabilność systemu podatkowego czy unieważnienie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku. Oczywiście w umowie nie mogło zabraknąć obszernego rozdziału o depisizacji Polski, czyli rozliczeń, komisji śledczych i stawiania polityków PiS przed Trybunałem Stanu. Cały ten program brzmi trochę jak pytania w pisowskim referendum, postulaty skonstruowane są w taki sposób, że niemal każdy się z nimi zgodzi, a na pewno partie je tworzące. Z tym, że diabeł najczęściej tkwi w szczegółach, a tych akurat przyszła koalicja rządowa w swojej umowie nie zdradza. Oprócz może kilku punktów jak likwidacja CBA czy podwyżki dla nauczycieli, choć przy tym ostatnim postulacie nie padają konkretne kwoty.


Żeby jednak nie było nudno, jeszcze bardziej konkretny program, nazwany patetycznie Dekalogiem Polskich Spraw, przedstawił Morawiecki. Napisany już chyba tylko po to, by stwarzać pozory ewentualnego zabiegania o poparcie dla jego expose (choć nie jest do końca jasne czy w ogóle je wygłosi, jedno w zasadzie ma za sobą), stad i treść nawiązuje do programów wszystkich partii politycznych, z wyjątkiem Koalicji Obywatelskiej. PiS dotychczas był tak bardzo niekoalicyjny, że postanowił to nadrobić kompleksowo, zadowolić w te dwa tygodnie wszystkich od Lewicy po Konfederację. Zabieg może i logiczny, ale zupełnie oderwany od rzeczywistości. Bo w prawdziwym świecie żadna z partii nie jest zainteresowana współrządzeniem z PiS-em. Mało prawdopodobne, że przekona ich przygotowany na kolanie Dekalog wygenerowany ze średniej programów pozostałych partii. Być może Morawiecki zdaje sobie z tego sprawę, a cały ten teatr jest zręcznie zorganizowanym spektaklem dla wyborców, którzy oddali na nich głos i chcą być pewni, że partia na którą zagłosowali zrobiła wszystko, nawet kosztem śmieszności, by utrzymać władzę.


Wszystko można powiedzieć o przyszłym parlamencie, ale na pewno nie to, że będzie to nieciekawa rozrywka. Politycy już chyba niemal wszystkich opcji przekonali nas, że będzie się działo. Trawestując Goethe’go ,,chwilo trwaj, jakże jesteś osobliwa”.