Wygląda na to, że priorytetem dla partii rządzącej jest nie interes państwa, a interes partii. PiS kosztem polityki zagranicznej, a ściślej europejskiej, urządza sobie kampanię wyborczą.


Zamiast obrażać się na Unię Europejską za pakt migracyjny, można było podjąć negocjację dotyczące zwolnienia Polski z tego obowiązku ze względu na to ilu uchodźców z Ukrainy przyjęła. Jednak tego nie zrobiono, bo ważniejsze dla partii rządzącej było kreowanie na potrzeby wyborów wizerunku złej Unii, która chce ograniczać suwerenność Polski i siłą lokować na jej terytorium uchodźców. No i last but not least bez tego nie byłoby referendum dotyczącego tego, czy Polacy chcą przyjąć dodatkowych migrantów, a dokładnie czy chcą żyć w bezpiecznym kraju, który może im zaoferować jedynie PiS.


Dlatego zasadnym jest pytanie, co było pierwsze jajko czy kura? Kto jest winien złych relacji polsko-europejskich? Czy rzeczywiście jest tak jak to przedstawia PiS, że przedstawiciele UE są wrogo nastawieni do polskiego rządu, bo ten nie jest opozycją o twarzy Tuska? Czy może to PiS robi wszystko by się z europolitykami poróżnić i wiecznie stwarzać kłopoty?


Źródłem niechęci raczej nie jest to, że PiS jest partią konserwatywną, albo dbającą o interes narodowy, który często jest sprzeczny z tym europejskim. Gdyby tak było to złe relacje obejmowały daleko szerszy zakres państw jak Włochy, Czechy czy Węgry. A jednak przedstawiciele tych państw potrafią się porozumieć co do kluczowych spraw z politykami unijnymi. Nawet z tym ,,znienawidzonym” przez polskie władze Menfredem Weberem, szefem Europejskiej Partii Ludowej, którego co prawda niechęć do polskiego rządu nie jest tajemnicą (m.in. jego wypowiedzi o zasłonie przeciwogniowej, która ma zatrzymać PiS albo kordonie sanitarnym wobec Polski), ale być może ten brak sympatii jest w jakiś sposób uzasadniony. Niemiecki polityk nie żywi na przykład podobnej niechęci do Viktora Orbana czy Giorgi Meloni, mało tego, przynajmniej deklaratywnie, rozumie ich stanowisko i stara się je brać pod uwagę. Oczywiście jeżeli jest też zgodne z interesem niemieckim, ale to akurat nie powinno dziwić, bowiem każdy polityk powinien kierować się interesem strategicznym swojego państwa. Czyżby tylko polski rząd tego nie rozumiał?


Polityczni sojusznicy PiS zrzeszeni w europejskiej frakcji Konserwatystów i Reformatorów mimo polityki sprzeciwiającej się imigracji zaakceptowali kontrowersyjny pakt migracyjny, ale jednocześnie Czesi wynegocjowali zwolnienie ich z obowiązku lokacji migrantów, a Włosi prawdopodobnie zrobili to, by nie obcięto im funduszy z KPO. Jedni i drudzy kierowali się rozsądną kalkulacją. Podobnie jak wcześniej Węgrzy, którym za cenę ustępstw w kwestii praworządności odblokowano pieniądze z Funduszu Odbudowy, a na które Polska czeka do dzisiaj i nie zapowiada się, by otrzymała je jeszcze w tym roku. Stąd wniosek, że nie chodzi w tym wszystkim o ideologiczną przynależność, ale umiejętności negocjacyjne bądź kompetencje dyplomatyczne.


Przedstawiciele naszego państwa różnią się od wyżej wymienionych tym, że zamiast współpracować z przedstawicielami UE w celu uzyskania jak największych korzyści dla naszego państwa, innymi słowy prowadzić rozsądną politykę zagraniczną, wolą kierować się bezrefleksyjnym uporem, który nazywają suwerennością.


W ,,Ambasadorze” Sławomira Mrożka jest pewnien monolog Pełnomocnika rządu do Ambasadora innego państwa o tym, że ludźmi rządzą namiętności, więc żeby rządzić ludźmi trzeba rządzić ich namiętnościami, czyli strachem i nienawiścią. I tylko ten rząd który sprawi, że ludzie będą bać się własnego rządu i jednocześnie nienawiść kierować na zewnątrz (do jakiegoś innego narodu lub państwa) jest rządem najbardziej pożytecznym.
Słuchając ostatnich wypowiedzi Mateusza Morawieckiego o tym, że na wschodzie mamy grupę Wagnera, a na zachodzie grupę Webera, można śmiało przyznać, że Mrożek nie traci na aktualności.