
Odkąd poparcie dla Konfederacji sukcesywnie rośnie, ich pozycja staje się coraz silniejsza na polskiej scenie politycznej. Widowiskowa konwencja przypominająca galę MMA ze światłami i muzyką, chwytliwe hasła w stylu ,,Tak chcemy żyć, czyli dla każdego dom, dwa samochody, grill i wakacje” czy promocja normalności to tylko część dobrze przemyślanej kampanii wyborczej. Liderzy Konfederacji zdają sobie sprawę, że nudny przekaz, choćby nawet słuszny, nie przyciąga uwagi, dlatego nie chodzi o to, żeby był prawdziwy, ważne żeby wzbudzał emocje. Oczywistym jest, że po ich ewentualnym dojściu do władzy nie każdego będzie stać na te wszystkie rzeczy, ale przed wyborami każdy może się z takim marzeniem utożsamić. Bo przecież w dalszej perspektywie przeciętny wyborca nie pamięta szczegółowych programów partii, ale ogólne wrażenie o nich już tak. W tym sensie politycy Konfederacji odrobili lekcję z marketingu politycznego, w przeciwieństwie do np. Lewicy, i postarali się o naprawdę dobre show.
Poza tym zmienili swój przekaz. Konfederacja od jakiegoś czasu z pozycji radykalnej przesuwa się ku centrum. Często wypominana liderowi Nowej Nadziei ,,Piątka Mentzena” zdała egzamin. Jej celem było przykucie uwagi i pozyskanie bazowych wyborców. Kiedy pułap skrajnego elektoratu osiągnął sufit, zaczęli delikatnie przesuwać się w stronę wyborców umiarkowanych, kierując swój przekaz już nie do ,,kuców”, ale do przedsiębiorców, a może nawet przedsiębiorczyń. Ku zaskoczeniu Konfederacja w jednym z sondaży odnotowała wyższe poparcie wśród młodych kobiet niż Lewica. Lider Nowej Nadziei niemal że wykasował z przemówień kontrowersyjne treści na rzecz polityki gospodarczej. Dlatego w ich programie, nazwanym Konstytucją Wolności, znajdują się głównie zapowiedzi prostych i niskich podatków, gotówki chronionej Konstytucją czy dobrowolnego ZUS-u dla przedsiębiorców.
No może nie do końca, bo trzeba pamiętać, że Konfederacja to zlepek eklektycznie połączonych trzech ugrupowań, wśród których obok narodowców jest też Korona Grzegorza Brauna. Polityka delikatnie mówiąc nieposkromionego. Polującego głównie na wyimaginowanych wrogów żydowskich, niemieckich i eurokołchozowych, jak ośmiela się nazywać przedstawicieli Unii Europejskiej. Pytanie jak długo Mentzen będzie chciał trzymać na listach dzisiaj być może awangardowo-zabawnego, ale w dłuższej perspektywie głównie kontrowersyjnego polityka? Za jakiś czas może być on przeszkodą dla umiarkowanych, liberalnych wyborców. Nieśmiałą zapowiedzią takiego scenariusza było np. pozbycie się ze struktur Justyny Sochy, gorliwej działaczki antyszczepionkowej. Z tym, że co prawda równie kontrowersyjnej, ale zdecydowanie mniej rozpoznawalnej, więc relatywnie łatwiejszej do usunięcia.
Politycy innych opcji i niektórzy dziennikarze mogą oburzać się na wzrost popularności partii, która jest delikatnie mówiąc kontrowersyjna, ale faktem jest, że nie odpuszcza na żadnym odcinku i wytrwale dąży do jak najlepszego wyniku.
Ich przewagą nad PO-PiS-em jest to, że nigdy nie rządzili, więc mają czystą kartę, nie posiadają bagażu źle podjętych decyzji. Poza tym konsekwentnie nie przystają do żadnej ze stron, równie krytykując jednych i drugich, co uwiarygadnia ich jako rzeczywistą alternatywę wobec dwóch głównych partii, w przeciwieństwie do np. Trzeciej Drogi.
W momencie, gdy słupki ich poparcia zaczęły rosnąć słowa Mentzena sprzed kilku tygodni o tym, że nie interesuje go koalicja z partią, która wykańcza swoich sojuszników, zyskują na autentyczności. Bo z ich perspektywy wchodzenie teraz w koalicję z PiS byłoby zupełnie nieopłacalne. Bardziej korzystny byłby rząd mniejszościowy jednej czy drugiej partii duopolu, w którym Konfederacja byłaby trzecią siłą, a bez jej głosów nie dało się przegłosować żadnej istotnej ustawy. O ile oczywiście Konfederacja jest pewna lojalności swoich polityków, w przeciwnym razie mogliby być kuszeni współpracą w zamian za intratne stanowiska. Ale gdyby jednak zdali test lojalności, to taki wariant dawałby im siłę przetargową, jednocześnie nie obciążając bagażem rządzenia i szorstkich układów z koalicjantem. Układ ten byłby również korzystniejszy zważając na kolejne wybory.
I gdy Konfederacji wydawało się, że wszystko układa się według idealnie rozpisanego scenariusza to Mentzen postanowił wziąć udział w debacie o sprawach gospodarczych z Ryszardem Petru. Niestety dla prezesa Nowej Nadziei nie wypadła ona korzystnie. Konfederata nie przygotował się, albo nie doszacował zdolności przeciwnika, co często bywa zgubne przy tego typu starciach. Zapytany o to czy poparłby wyjście Polski z UE w referendum, gdyby takie się odbyło, zaczął kluczyć, by w końcu nie udzielić na nie odpowiedzi. Podobnie w temacie ZUS, które Mentzen w swoich licznych zapowiedziach zamierza zlikwidować, ale w momencie, gdy ma doprecyzować jak chciałby to zrobić, kwituje że to żart, którego nie rozumieją ,,nielotni” dziennikarze. Nie jest to poważna postawa polityka walczącego o więcej niż kilka procent poparcia, bo być może dla wiernych fanów tiktokowych popisów lidera Nowej Nadziei jest to oczywistość, ale już nie do końca dla tych wyborców, którzy chcą na serio traktować zapowiedzi człowieka, na którego mają oddać swój głos.
Dlatego pytanie pozostaje otwarte, czy partia, która dzisiaj upudrowała swoją radykalną, momentami ksenofobiczną twarz, po wyborach nie zmyje makijażu i nie wróci do bycia saute? Bo chodź dzisiaj Mentzen z Bosakiem brzmią rozsądnie w niektórych kwestiach gospodarczych, niewykluczone, że za chwilę uruchomią swój antyimigracyjny, bądź skrajnie konserwatywny w kwestiach obyczajowych przekaz. Dzisiaj go tylko nieśmiało akcentują, nie podając konkretów, ale nie wstydzi się go już poseł ich ugrupowania Grzegorz Braun, za co zresztą zbiera gromkie brawa. A warto pamiętać, że w końcu sygnatariuszami Konfederacji Gietrzwałdzkiej (akt w którym oddają swoje życie prywatne i, co bardziej istotne, publiczne w realne panowanie Chrystusa Króla Polski i Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej) są wszyscy wymienieni powyżej panowie.