
Powietrze przed zbliżającymi się wyborami jest coraz gęstsze. Na tyle ścieśnione, że partie opozycyjne tracą pole widzenia i zaczynają błądzić po omacku.
Polska 2050 Szymona Hołowni po trzech latach dość stabilnych sondaży, na ostatniej prostej zaczęła drastycznie tracić. Pierwszym ukłuciem sondażowym był powrót Tuska do polskiej polityki. Partia straciła wówczas kilka procent, ale nie na tyle by być nieznaczącą siłą. Kolejny spadek był związany z głosowaniem dotyczącym ustawy o Sądzie Najwyższym, z którego pomimo wcześniejszych ustaleń opozycji Polska 2050 się wyłamała i zagłosowała inaczej. Ostatnim ubodzeniem był sojusz-nie sojusz z ludowcami. Po pierwsze dlatego, że partia, która miała być synonimem ,,buntu” paktuje z bodaj najbardziej systemową, establishmentową partią w dziejach III RP. A po drugie, nawet jeżeli nie wszystkich to zniechęciło, to zirytowało coś innego, mianowicie to ciągłe hamletyzowanie, zapewnianie i utwierdzanie, ale nie podawanie konkretów. Wyborcy w skutek braku jasnej deklaracji zaczęli odpływać do innej partii ,,buntu” jaką jest Konfederacja. Bo jeżeli panowie zadeklarowali już listę wspólnych spraw do załatwienia, to kolejnym logicznym krokiem byłoby ogłoszenie wspólnej listy. Do wyborów coraz mniej czasu, a taka współpraca jeżeli chce mieć dobre wyniki, musi już pracować na siebie. Zresztą takie rozwiązanie byłoby racjonalne, bo korzystne dla obu formacji. PSL ma silne struktury i kasę z budżetu, a Hołownia wciąż jeszcze względną świeżość i spore poparcie. Poza tym obie partie są dość konserwatywne i ich przekaz jest na tyle spójny, że nie grozi egzotyzmem programowym. Last but not least żadna z nich nie jest na tyle duża by stłamsić koalicjanta. Ostatnie przekazy medialne wskazują na to, że panowie się obudzili i jak nie przed majówka to zaraz po dojdzie do zawarcia koalicji.
Bo dotychczas te potknięcia Hołowni służyły Konfederacji. Formacja Mentzena i Bosaka zyskuje, ale nie jest pewne na ile zdoła utrzymać taki wynik do wyborów. Do tej pory Konfederacja była popierana głównie przez młodych mężczyzn, opcją dla tych, którym obowiązujący duopol kojarzy się z polityką leśnych dziadków niemających nic do zaoferowania młodszym pokoleniom. Teraz została wzmocniona przez elektorat nieco starszy, ale wciąż liberalny.
Mniej więcej z tego samego powodu, czyli tzw. odklejki, młode kobiety głosują na Lewicę. Konfederacja ze swoim anachronicznym konserwatywnym przekazem dotyczącym np. aborcji jest unsexy dla wyemancypowanych, nawet jeżeli podświadomie, kobiet. Bo w gruncie rzeczy dla jednych i drugich istotna jest wolność, tylko inaczej interpretowana, albo na inne akcenty tej wolności stawiająca nacisk. Kobiety koncentrują się na wolności obyczajowej, mężczyźni gospodarczej, ale jest to ten sam libertariańsko – anarchistyczny elektorat.
Partia trzech tenorów jest atrakcyjna, dlatego że z braku różnorodności rynkowej na scenie politycznej jest formacją poruszającą takie kwestie jak klimat, prawa kobiet czy LGBT+. Z tego też względu Lewica przestała być już głównie kojarzona z socjalnymi rozwiązaniami na rzecz progresywizmu obyczajowego. Po części dlatego, że Lewica głównie eksponuje takie treści w swoim przekazie (wyjątkiem jest partia Razem), a po części dlatego, że spora część elektoratu socjalnego odpłynęła do Prawa i Sprawiedliwości.
To pozyskiwanie grup wyborców na lewo od centrum stało się inspiracją dla Donalda Tuska, który do czasu zwyżki w sondażach Konfederacji, deklaratywnie skręcał w socjalną stronę ( dopłaty do wynajmu mieszkań, kredyt zero procent, aborcja do 12 tygodnia czy babciowe), prześcigając się z PiS na populizm. Zobaczymy czy będzie kontynuował ten kurs, pewnie wszystko będzie zależało od aktualnych preferencji wyborczych, czyt. najnowszych sondaży. Inna sprawa , że ten szpagat może skończyć się kontuzją, gdy elektorat zda sobie sprawę z tego, że obrotowość jest mało wiarygodna.
Bo dla elektoratu socjalnego bardziej autentyczny jest PiS, zaś dla tych liberalnych obyczajowo-Lewica. Z kolei po wolnorynkowej stronie rośnie im konkurent w postaci Konfederacji, których przekaz liberalny jest bardziej przejrzysty niż niemogącej się zdecydować Platformie. Nie oznacza to, że Platforma nie ma realnego poparcia. Wciąż jest największą partią opozycyjną, ale jak wskazują sondaże są to zazwyczaj ludzie w średnim wieku, którzy doskonale odnajdują się w duopolowej plemiennej walce. Są to przeważnie ci, którzy utożsamiają się z KOD-em, czytają Gazetę Wyborczą i oglądają TVN. Na tym polega dzisiaj słabość Tuska i Kaczyńskiego, że zderzają się ze szklanym sufitem i nie są w stanie pozyskać nowej grupy wyborców.
Platforma Obywatelska niezmiennie nawołuje do wspólnej listy i jak to na najsilniejszego gracza przystało ma być ona formułowana na jej zasadach. Pozostałe partie opozycyjne nie bezpodstawnie obawiają się, że samo hasło ,,najważniejsze to obalić PiS, a później jakoś się dogadamy” jest niewystarczające, bo brak konkretów ( o które między innymi zabiega Czarzasty) może oznaczać ich marginalizację jako mniejszych, a przez to mniej znaczących koalicjantów.
Natomiast jeżeli już wspólna lista, to opcją do zaakceptowania dla liderów PSL-u i Polski 2050, a także pewnie dla niezdecydowanych wyborców mógłby być Trzaskowski w roli lidera opozycji. Problem w tym, że to Tusk chce być twarzą kampanii, dlatego też dotychczas pokazywał się sam na wiecach i spotkaniach z ludźmi. Uległ dopiero pod naciskiem sondaży i dziennikarzy, którzy pompują od dłuższego czasu nazwisko Trzaskowskiego. Jednak wspólne wystąpienie w Białej Podlaskiej to jeszcze nie ustąpienie miejsca młodszemu koledze. I mało prawdopodobne, że zmieni się to pod naciskiem ,,życzliwych” opozycji mediów. Taka decyzja nastąpiłaby najpewniej pod wpływem miażdżących sondaży i na ich podstawie samodzielnej decyzji przewodniczącego. Sama zmiana lidera nie gwarantuje jeszcze oczywistej wygranej, ale pewnie ma duże szanse na wyprowadzenie Platformy z sondażowego zastoju.
Bardzo możliwe, że przyszły marsz organizowany przez Donalda Tuska w rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów będzie sprawdzianem koalicyjnym i mobilizacyjnym równocześnie. Niewykluczone, że ten test ostatniej próby spali na panewce, bo ani Kosiniak – Kamysz, ani Hołownia nie zamierzają zaszczycić go swoją obecnością. Cóż się dziwić, kiedy mają odgrywać na nim rolę petentów, a nie równorzędnych partnerów. Poza tym jeśli marsz traktować jako trailer przyszłych wspólnych rządów to tym bardziej reakcje są uzasadnione. A jeżeli ,,w samo południe” nie wspólnie, to może ostatecznie osobno. Marsz 4 czerwca ma szansę być linią demarkacyjną stawiającą kres wspólnej liście i być początkiem poważnej kampanii opartej na programach.