Data napisania:30.03.2021
Z polskiej sceny politycznej znika partia, która ma niewątpliwie jedną z najdłuższych tradycji, sięgającej jeszcze poprzedniego systemu kiedy to była główną partią przodowniczą miast i wsi. Najpierw w ramach Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej, a później pod znaną od kilkudziesięciu lat nazwą SLD, czyli Sojuszu Lewicy Demokratycznej bardziej lub mniej wywierała wpływ na polską politykę. PZPR – owska proweniencja nie ciążyła partii w niepodległej, demokratycznej rzeczywistości. To z jej szeregów wywodził się, do tej pory najlepiej oceniany, wybrany na dwie kadencje prezydent Kwaśniewski. Mieli swoich premierów i marszałków, przeprowadzili wiele znaczących reform, co warto zaznaczyć, ocenianych nie zawsze jako lewicowe. Wprowadzili Polskę do Unii Europejskiej, czym ochoczo chwalą się do dziś dnia, ale też byli zamieszani w liczne afery, z aferą Rywina na czele. Teraz w ramach kongresu zjednoczeniowego SLD i Wiosny Biedronia, Włodzimierz Czarzasty ogłasza powstanie Nowej Lewicy.
Ostatnim czasem na polskiej scenie politycznej modne jest kwestionowanie legalności w ramach wewnątrzpartyjnych nieporozumień. Całkiem niedawno rozrywkę tego typu zafundowali nam gentelmani z Porozumienia, kiedy to Adam Bielan podważał szefostwo Jarosława Gowina. Teraz eurodeputowany Leszek Miller oponuje, kwestionuje legalność i stanowczo odmawia przynależności do nowego bytu. A to z tego względu, że SLD, według byłego premiera, nie został zgodnie z statutem tejże rozwiązany, a nowy twór polityczny jakim jest Nowa Lewica poprawnie zarejestrowany. Stąd też, według niego, były partyjny kolega i przewodniczący SLD, Włodzimierz Czarzasty, nie jest nie tylko szefem SLD, ale również Nowej Lewicy i w ogóle wystawia się na śmieszność. Pomijając te, skądinąd znane wśród lewicowych polityków, złośliwości w ramach ,,szorstkiej przyjaźni”, to akt powstania Nowej Lewicy może być symbolicznym zakończeniem tej, która się ze stricte lewicowymi postulatami wiązała.
Lewica od jakiegoś czasu boryka się z problemem niskiego poparcia. Bądź to dlatego, że jej potencjalny elektorat nie istnieje tudzież jest na tyle rachityczny, że nie przekłada się na wyniki wyborcze, bądź też w wyniku wolty obyczajowej jaką poczynili, utracili ten, który stanowił jej trzon. Niedawno CBOS opublikował wyniki badań, w których okazało się, że największy odsetek młodzieży od początku transformacji skłania się ku poglądom lewicowym. Na nieszczęście partyjnej lewicy, nijak przekłada się to na ich poparcie. Mogą być dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Z jednej strony, młodzież uaktywniła się dopiero w wyniku orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego więc nie mogło się to przełożyć na głosy. Wybory były wcześniej. Albo po prostu młodzi może i identyfikują się z poglądami lewicowymi, ale nie koniecznie z tymi, które przedstawia partyjna Lewica. Zresztą ona w dużej mierze wydaje się wsobna wobec młodych kolektywów aktywistów. Nie nadąża, choć stara się jak może, za ich retoryką, ale już nie tyle wystarczy podjąć temat związków homoseksualnych i aborcji (chociaż to też), ale bardziej transseksualistów, osób niebinarnych, misgenderyzmu, terfu i rewolucji językowej. To ,,gonienie” za młodymi, sprawiło że dla ,,starej lewicy” partia Czarzastego i Biedronia straciła na znaczeniu i nie przedstawia się już jako poważna. Jak stwierdził jeden z posłów SLD, Marek Dyduch, obarczona jest ,,lewactwem”. Atrakcyjny dla młodzieży Strajk Kobiet, często w takiej formie jest nie do zaakceptowania dla starszej lewicy, która ma raczej poglądy konserwatywno – socjalne i na hasła ,,aborcja jest ok.”, albo ,,wypierdalać” odwraca głowę. Sprawy obyczajowe nie są tak istotne dla tej grupy wyborców jak te socjalne, które notabene stanowią dla nich sedno lewicowości. Tak jak, zresztą dla ugrupowania Zandberga, które konkretom socjalnym przyznaje prymat. Partia Razem, co prawda, mogłaby być jeszcze jakąś deską ratunku, ale w zasadzie po co, skoro jest PiS realizujący ambitne plany socjalne i, co ważniejsze, mający władzę, a więc i realny wpływ na cokolwiek. Oprócz kwestii socjalnej, stara eseldowska lewica, zdaje się, wyznaje inne, zbliżone pryncypia do Zjednoczonej Prawicy jak etatyzm, kierownicza rola partii czy nacjonalizacja. Doskonałym przykładem powyższego jest sprawa Rzeszowa, gdzie ustępujący burmistrz Ferenc, wywodzący się z SLD, namaścił na swojego następcę pana Marcina Warchoła, posła wystawionego przez Solidarna Polskę, czyli odnogę Zjednoczonej Prawicy.
Lewica w plebiscycie na ciekawą ofertę programową plasuje się gdzieś na końcu kolejki. Stąd z dawnego poparcia na poziomie 40 -50 % zostało nikłe 10 (i to nie zawsze), a z partii, której politycy zajmowali najważniejsze funkcje w państwie garstka, której słucha na poważnie, jeśli już wysłucha, coraz mniej ludzi. Wyborcy ,,antyPiS” znudzeni, bądź zawiedzeni propozycjami szeroko pojętej opozycji, (chociaż po ostatnim wywiadzie Borysa Budki można stwierdzić, że nie tylko wyborcy) szybciej zwrócą się w stronę ruchu Szymona Hołowni niż Lewicy. Zresztą jak pokazują ostanie wydarzenia jest to nie tylko casus wyborców. Pani Magdalena Pawłowska, posłanka tejże Lewicy, zrejterowała do, uwaga, Porozumienia Jarosława Gowina. Trudno oprzeć się stwierdzeniu, że w polityce nie ma rzeczy niemożliwych i, że panuje tam przekonanie wyrażające się w stwierdzeniu ,,za pieniądze podatników baluj”.
Elektorat lewicy jest, ale nie ma siły politycznej by go zagospodarować. Brak jednej zwartej partii lewicowej, ze spójnym, ciekawym, wrażliwym społecznie programem i charyzmatycznym liderem powoduje rozmycie się elektoratu na różne partie, od Inicjatywy Barbary Nowackiej, Zielonych, lib –leftów z PO i ruchu Hołowni na PiS kończąc te wyliczankę. W konsekwencji dla partii, z lewicą w nazwie, zostaje nie wiele, ale prawdopodobnie sama jest sobie winna. I niestety, wydaję się, że zmiana nazwy nie rozwiąże problemów Lewicy, bo nie w niej tkwi problem.