Data napisania:16.02.2021

Nie minął drugi miesiąc nowego roku, a już jest pomysł wprowadzenia drugiego podatku. Rząd tak się rozpędził w zwalczaniu skutków pandemii, że postanowił, co miesiąc narzucać kolejne zobowiązania finansowe na poszczególne grupy obywateli.

Projekt nowego podatku zakłada podzielenie reklam na trzy kategorie. Reklamę cyfrową, prasową i konwencjonalną, czyli reklamy w telewizji, radiu, kinie czy na bilbordach. W założeniu, tak by uskutecznić rządową propagandę, pieniądze z podatku miałyby być głównie przeznaczone na Narodowy Fundusz Zdrowia. Typowy zabieg, by premier mógł, co zresztą robi, odwoływać się do sumień i stosować szantaż moralny na mediach prywatnych w imię solidarności ze służbą zdrowia w trudnych czasach pandemii. Oprócz tego wpływy z podatku miałyby trafić do Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków i Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. No i tutaj dochodzimy do clou całej tej imprezy. Media prywatne, czytaj nie przychylne partii rządzącej, mają solidarnie składać się na finansowanie mediów o ,,słusznym profilu”, czyli jak to zostało ujęte w uzasadnieniu ,,zwiększaniu udziału polskich treści”. Jakby te media, które mają teoretycznie ,,wspierać” nie zawierały takowych.

Rząd szacuje wpływy z tego podatku w okolicach 800 mln złotych. Premier usprawiedliwiając nowy podatek, nazywa go odpowiedzią na podatek cyfrowy, bo, jak stwierdził, nie może być tak, że globalne firmy o bilionowych zyskach nie płacą podatków. Z tym, że akurat media internetowe miałyby według projektu płacić jedną z najniższych stawek. Oznacza to, że według projektu tej ustawy, cyfrowi giganci ,,wsparli by służbę zdrowia” jedynie w jednej ósmej, reszta wpłynęłaby od mediów z nad Wisły. Także jest to podatek cyfrowy tylko na potrzeby propagandy rządowej, w rzeczywistości wymierzony jest w polskie media, które w trakcie trwającej pandemii zmniejszyły znacznie swoje wpływy. W środę wszystkie media, albo raczej prawie wszystkie, ogłosiły protest. Solidarnie nie transmitowały żadnych wiadomości, ani relacji, a zamiast tego wyświetlały czarną planszę z białym napisem ,,Media bez wyboru”, bądź ,,Tu miał być Twój ulubiony program” czy komunikatem informującym o proteście. Wszystko to wyglądało rzeczywiście jak w futurystycznej, dystopijnej  rzeczywistości. W starożytnym świecie mieć siłę oznaczało mieć dostęp do informacji. I o ile dzisiaj o sile decyduje raczej umiejętność ignorowania tego, co nie istotne, to brak różnorodności w mediach może oznaczać szkodliwą ignorancję albo dezinformację. Gdyby media miały wyglądać tak jak 10 lutego, to dostęp do informacji ograniczałby się do propagandy partyjnej urozmaiconej szczujnią na opozycję. Ktoś mógłby zapytać ,,Dlaczego właśnie teraz, na rządowy pomysł nowego podatku, media urządzają tak spektakularny protest?”. I choć oburzenie słuszne, to jeżeli rzeczywiście jakieś zagrożenie dla wolności mediów istnieje, to już bardziej w postaci artykułu 212 kk, poprawności politycznej albo wpływu jaki na media maja reklamodawcy. Stąd wniosek, że nie chodzi tu jedynie o pluralizm czy wolność mediów, ale o interes pojęty w kategoriach zawodowych. Pomysł nowego podatku nie jest zły dlatego, że uderzy w polskie media, chociaż to pewnie też, ale że każda idea, wątpliwie uzasadniona, nakładania nowej daniny jest zła. Planowany podatek nie będzie dotyczyć właścicieli firm meblarskich, producentów papierosów czy napoi słodzonych, ale mediów właśnie. ,,Składka solidarnościowa” uderzy w większym lub mniejszym stopniu media wszelkiej maści, z wyjątkiem tych prorządowych, które są na kroplówce reklam ze spółek skarbu państwa. Stąd bunt mediów przypominał medialny lobbing podmiotów, które chcą uniknąć niekorzystnych dla siebie regulacji. Taka solidarność w służbie swojego interesu.

I choć wszystko wyglądało dość złowieszczo, to ewentualnie wprowadzona ,,opłata solidarnościowa” nie spowoduje, że media komercyjne znikną, przestaną nadawać i nie pozostawią nam wyboru. Że pewnego dnia obudzimy się w rzeczywistości, gdzie wyłącznie jej kreowaniem zajmowałaby się telewizja Kurskiego i tygodnik Sieci. Dalej nadawałyby TVN i Polsat, Radio Zet i RMF Fm, Onet i Interia, z tą różnicą, że z większym nie do końca jasnym i nieusprawiedliwionym obciążeniem na rzecz państwa, a z mniejszym zyskiem dla siebie. Media już płacą opłaty za emisje, koncesje i częstotliwość. Oczywiście istnieje także ryzyko, że dodatkowe opodatkowanie zostanie przerzucone na odbiorców danych treści, poprzez wzrost cen albo wyższy abonament. I choć największe oburzenie było słychać, bądź widać od takich nadawców jak TVN, Polsat, Radio Zet czy RMF Fm, to jeżeli opłata ta miałaby doprowadzić do upadku jakiegoś medium, to szybciej to będą media lokalne albo niezbyt duże portale internetowe niż TVN, bo to w nie uderzy ten podatek bezpośrednio. Opłata liczona miałaby być nie od zysku, ale dochodu, stąd te przypuszczenia. Alternatywą, niezbyt optymistyczną, ale wielce prawdopodobną, ewentualnego bankructwa takich mediów mogłoby być na przykład wykupienie ich przez prężnie rozwijającą się państwową spółkę pod zarządem Daniela Obajtka i realizację planu pod kryptonimem ,,repolonizacja”.

Ustawa miała teoretycznie wejść w życie w lipcu, ale prawdopodobnie rząd się z niej wycofa. Wątpliwe, choć solidarność była imponująca, że z przyczyny czarnych ekranów w mediach komercyjnych. Bardziej dlatego, że nie ma poparcia dla tej ustawy nawet wśród posłów Zjednoczonej Prawicy. I o ile Solidarna Polska się jeszcze zastanawia, to Porozumienie Gowina wyraziło sprzeciw do tego projektu. A bez niego i 13 wiernych mu posłów ta ustawa nie ma szans zostać przegłosowana.