
Kampania wyborcza przypomina bazar, a politycy przekupki awanturujące się w celu sprzedania swojego nie zawsze wartościowego produktu. Wszystko odbywa się w dość charakterystycznym przaśnym anturażu. Schody jak powiedziałby Wieniawa – Długoszowski zaczynają się w momencie, gdy towar jest pewną propozycją wyborczą, której obietnica realizacji wiąże się nie z pieniędzmi obiecującego. Jest to klasyczny przykład arbitralnego założenia, że rząd, albo polityk ,,zrobi to lepiej”. A to lepiej wiąże się w kampanii wyborczej z czysto partykularnym interesem, a mianowicie przekonaniem wyborców i zdobyciem władzy.
W 2015 r. PiS wprowadzając 500 +, ustanowił nowy standard w polskiej polityce. Od tego momentu żadna z partii nie odważy się zapowiedzieć zniesienia tego programu. Mało tego, co niektórzy politycy zaczynają grać na nie swoim boisku i licytować się na redystrybucję. Na ile jest to wiarygodne ocenią wyborcy, choć z reguły kiedy wchodzi się do gry wymyślonej przez przeciwnika i na jego zasadach próbuje się wygrać zazwyczaj kończy się to porażką.
Festiwal obietnic
Symetria obu głównych polskich partii jest wręcz uderzająca. Kiedy PiS obiecuje wprowadzić 800+ od nowego roku, Platforma przebija stawkę i proponuje świadczenie od już, czyli od pierwszego czerwca tego roku, tak by wyższy zasiłek nie był tematem kampanii. Na podniesienie kwoty wolnej od podatku do 30 tys., Platforma odpowiada podniesieniem kwoty do 60 tys. Gorący temat braku mieszkań PiS rozwiązuje 2% kredytem na mieszkania, a Platforma przebija stawkę i proponuje zerowe oprocentowanie na jego zakup. Oczywiście żadna z tych partii nie wspomina skąd weźmie na to wszystko pieniądze, ale wygląda na to, że to didaskalia. I mimo że dwie partie zaciekle walczą o głosy prześcigając się w licytacji na socjalizm, żadnej z nich nie rośnie znacząco w sondażach.
Inną strategię przyjęła Trzecia Droga, czyli Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak – Kamysz, którzy może trochę po omacku, ale rozpychają się łokciami w walce o odmienny przekaz. Z tego też głównie powodu zgodnie skrytykowali obietnice zapowiadane przez dwie nurtowe partie. Być może wyciągnęli wnioski z ostatnich sondaży, w których poparcie dla liberalnych gospodarczo poglądów jest coraz wyższe. Elektorat Hołowni jakiś czas temu odpłynął do Konfederacji, więc logicznym jest chęć odzyskania go właśnie poprzez kontestujące programy socjalne wypowiedzi. Tylko czy to wystarczy? Po co głosować na podróbkę, skoro można wybrać oryginał?
Z jednej strony piłka jest wciąż w grze, wybory dopiero w październiku, do tego czasu można uwiarygodnić swój przekaz i przekonać tych, którzy pod wpływem impulsu i nieźle odnajdujących się w mediach społecznościowych Konfederatów, dali się im przekonać. A im słabsza Konfederacja, tym większe szanse dla opozycji na wygranie z PiS i stworzenie wspólnego rządu. Prawicowa partia ma twarz pokerzysty i choć na razie stanowczo zaprzecza nie jest pewne czy na ostatniej prostej, kierując się swoim interesem, nie dogada się z Zjednoczoną Prawicą w sprawie podziału władzy i newralgicznych z ich punktu widzenia ministerstw.
Z drugiej natomiast nie jest pewne czy w koalicji z PSL-em Polska 2050 jest w stanie przekonać do siebie wolnorynkowy elektorat. Jak wskazują sondaże powołanie wspólnego komitetu nie porwało szczególnie wyborców. Choć i to może się jeszcze zmienić. Trzecia Droga mogłaby być opcją dla tych, którzy są przeciwni programom socjalnym, ale mają też liberalne poglądy obyczajowe, których nie można przypisać radykalnie konserwatywnej w tej kwestii Konfederacji.
Polowanie czas zacząć, czyli święta inkwizycja w natarciu
Programy socjalne, które dały zwycięstwo PiS w 2019 r. dzisiaj już straciły swoją świeżość, zwłaszcza że wtóruje w nich Platforma. W tej sytuacji trzeba było wrzucić coś, co będzie grzało debatę publiczną.
Stąd jeszcze niedawno PiS wyszedł z inicjatywą ustawy przeciwko seksualizacji dzieci, po to by zagrzewać swój elektorat ideologiczny. Swoją drogą dość osobliwy pomysł, by przedstawiać to jako projekt społeczny i zbierać pod nim podpisy, w momencie gdy ma się większość w Sejmie, co dobitnie pokazało głosowanie w sprawie powołania komisji ds. badania wpływów rosyjskich. Ale w ustawie chroniącej polskie dzieci przed ,,lewacką zarazą” nie chodziło o to, by została wprowadzona, ale o możliwość zaakcentowania konserwatywnych wartości i walki o ,,normalną rodzinę”. Dla oponentów zaś miało odebrać oręż z ręki, bo szybko jeżeli w ogóle taka ustawa nie wejdzie w życie, a więc równie dobrze może być to niezobowiązująca inicjatywa. Czyżby PiS wyciągnął wnioski z marszy czarnych parasolek? No i last but not least tematy światopoglądowe idealnie kontrastują z drożyzną, która jest dla partii rządzącej delikatnie mówiąc problematyczna. Nie tylko dlatego, że oszczędności topnieją pod wpływem wyższych cen, ale też dlatego by temu położyć kres trzeba byłoby prowadzić bardziej odpowiedzialną politykę gospodarczą bez hojnych obietnic, co w okresie kampanii wyborczej jest niepopularne i po prostu nieskuteczne.
Oprócz seksualizacji dzieci, co było kontrowersyjne i polaryzujące, ale jednak mało angażujące, PiS postanowił wykorzystać okazję jaką jest napaść Rosji na Ukrainę i kilka miesięcy przed wyborami wrzucić na ruszt ustawę ds. wyjaśnienia wpływów rosyjskich. Ambicje komisji są duże, ma zamiar zbadać wpływy rosyjskie w Polsce na przestrzeni kilkunastu lat, bo od 2007r., w kilka miesięcy. A dokładnie tak ma badać, by raport powstał jeszcze przed wyborami, elektorat wówczas nie będzie miał wątpliwości na kogo nie głosować, czyli kto jest tzw. ruską onucą. Coś na zasadzie nie podziałał chleb, trzeba zapewnić igrzyska. Prymitywne zagranie, trącące Berezą Kartuską. W lat. 30 XX w. obóz sanacyjny swoich oponentów zamykał w więzieniu, dzisiaj PiS przejmuje metody, choć w bardziej aksamitnej formie. Nikt bowiem nie trafi za kratki, jedynie nie będzie mógł sprawować pewnych funkcji np. związanych z dysponowaniem publicznych pieniędzy. Ustawa potocznie została nazwana ,,lex Tusk”, bo nawet politycy obozu rządzącego nie ukrywają w kogo ma być głównie wymierzona.
Choć starania są duże, to paradoksalnie pomysł może przynieść odwrotny od zamierzonego skutek i poprzez kreowanie wroga stworzyć bohatera. Donald Tusk jako lider opozycji, nękany przez ,,sąd kapturowy” stanie się kimś w rodzaju ostoi demokracji, a jego marsz, wcześniej przeciw ,,drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu” już teraz nabiera większego sensu jako manifestacji społecznej przeciwko bezprawiu Prawa i Sprawiedliwości.
Powołanie komisji weryfikacyjnej wzmacnia polaryzację, ale nie przewraca stolika z sondażami wyborczymi. Innymi słowy te skrzętnie zaplanowane igrzyska mogą odbić się czkawką dla Prawa i Sprawiedliwości, bo bardziej niż pozyskiwanie nowych wyborców, będą mobilizować sympatyzujący, ale do tej pory nie do końca przekonany elektorat Koalicji Obywatelskiej.
W szumie informacyjnym, partie wrzucają jakieś tematy, by za chwilę, jeżeli nie chwycą, rzucić kolejne, często wywołujące skrajne emocje i jak się ostatnio przekonaliśmy na bakier z prawem. Sondaże to podchwytują, media grzeją aktualne partyjne przekazy dnia, a potencjalni wyborcy nie są w stanie tego wszystkiego przetrawić. Ale taki urok kampanii. Do wyborów jeszcze kilka miesięcy, niech żywi nie tracą cierpliwości.