
Na opozycji jest nie mniej ciekawie niż w obozie rządzącym. Donald Tuska postanowił zerwać z tradycją Platformy sprzed kilku ostatnich lat, polegającą na kontrowaniu polityki PiS, i zamiast nadmiernie skupiać się na bojkocie referendum, postanowił sam zaszokować.
Nie do końca jest jasne czy było to główne kryterium. Ułożenie list z wieloma nowymi twarzami, bez doświadczenia może też świadczyć o ustawianiu partii pod lidera, to znaczy opartej na lojalności i nieskorej do buntów.
I tak, oprócz celebrytów jak Bogusław Wołoszański, ten od Sensacji XX wieku, który będzie startował z Piotrkowa Trybunalskiego jako nomen omen rywal m.in. Antoniego Macierewicza, pojawia się dużo nowych, nieznanych nazwisk, np. Paweł Olszewski, który zastąpi w Bydgoszczy ,,partyjnego śledczego” Krzysztofa Brejzę. Ale to nie koniec rewolucji w partii. Na listach do Senatu nie znalazł się po wielu staraniach Roman Giertych, ale Grzegorz Schetyna w ramach politycznej banicji, czy Małgorzata Kidawa-Błońska, która prawdopodobnie ma tam zastąpić nielubianego Tomasza Grodzkiego na stanowisku marszałkini już tak. Takie przetasowania są co prawda interesujące, ale w jakimś stopniu przewidywalne. Platforma w końcu co jakiś czas bierze na swoje listy ludzi znanych, by wspomnieć choćby Janinę Ochojską czy Tomasza Zimocha, a pozbycie się głównego rywala jest stałą partii wodzowskich. Dlatego chyba największym zaskoczeniem tych list jest sojusz z dotąd krytykowanym przez opozycyjne media, trybunem ludowym Michałem Kołodziejczakiem z AgroUnii.
No właśnie, skąd ten egzotyczny, desperacki pomysł? Donald Tusk chyba przestraszył się niskiego poparcia na wsi na tyle, że partię buntu uznał za doskonały sposób na pozyskanie trudnego dla niego elektoratu. Taki alians na pewno nie zrazi najwierniejszych z wiernych typu Silni Razem, ale może już zniechęcić wyborców niezdecydowanych, którzy w Platformie widzą mniejsze zło. Zwłaszcza tych o wrażliwości lewicowej, o których Platforma od początku tej kampanii żarliwie zabiega, obiecując m.in. liberalizację aborcji czy tanie mieszkania. Kołodziejczak jako obrońca branży futerkowej jest tutaj dość problematyczny. No ale być może na wybory przekaz da się nieco wygładzić, usunąć niewygodne tematy i skupić na punktowaniu Prawa i Sprawiedliwości. Tylko znów, wydaje się, że to ,,cukierki” dla wiernych wyznawców Platformy, dla pozostałych raczej smutna konieczność na uniknięcie kolejnej kadencji PiS.
Michał Kołodziejczak to znany ze swoich happeningów działacz rolniczy, założyciel AgroUnii, który zdążył już układać się z PSL-em, zaliczyć mariaż z narodowcami od Bąkiewicza czy pozować do zdjęć z lewicowymi aktywistami. W Koalicji Obywatelskiej go jeszcze nie było. Zresztą do momentu jej zawiązania Tusk był przez niego przedstawiany w niezbyt pozytywnym świetle, ale czego się nie robi dla wygranej. Poza tym nie po raz pierwszy Platforma stawia na elastyczność kosztem czystości ideowej. Na jej listach pojawiali się wcześniej tacy ludzie jak Janusz Palikot i Bartosz Arłukowicz z lewej strony, czy Radosław Sikorski i Paweł Kowal z tej bardziej konserwatywnej. Donald Tusk tym egzotycznym transferem po raz kolejny zasygnalizował, że jego partia to duży okręt, który pomieści wszystkich, którzy przyłożą się do pokonania jego największego rywala.
I nawet jeżeli na czas wyborów uniknie się widowiskowych ulicznych happeningów, a wyborcy przymkną oko na kontrowersyjnego wiejskiego lidera, to pytanie pozostaje inne: czy Tusk zdoła poskromić swojego nowego sojusznika, i czy ta koalicja nie przysporzy mu problemów w przyszłości? Nieobliczalność i zmienność stanowiska Kołodziejczaka jest dość częsta, a dzisiejszy przyjaciel szybko może stać się wrogiem, ale to już pewnie problem na po wyborach. Plan na teraz to zmarginalizować w partii dotychczasowych rywali, odmłodzić wizerunek, który zapewni też lojalność debiutantów i przyciągnąć wiejski konserwatywny elektorat. I to, na tę chwilę chyba liderowi Platformy się udało.