Najlepszą reklamą impregnowanego drewna mógłby być polski rząd. Prawo i Sprawiedliwość, powtarzając za Trumpem ,, mogłoby stanąć na głównej ulicy i zastrzelić kogoś, a i tak nie straciliby wyborców”. Nagrody dla ministrów, KNF, zarobki w NBP, działka premiera, loty Kuchcińskiego, Srebrna, no i zorganizowana akcja hejterska wymierzona w sędziów, którym nie po drodze z ,,dobrą zmianą”. Każdy poprzedni rząd ległby po takiej ilości afer zgnieciony ciężarem własnego cynizmu. Ten zaszczyt nie spotkał Prawa i Sprawiedliwości. Jak to możliwe, że wyborcy nie zwracają bądź ignorują zaniechania i patologie obecnego rządu? Nie jest to raczej kwestia ciemnego ludu ogłupionego przez reżimowe media pod batutą Jacka Kurskiego. Ludzie może są zdolni do uwierzenia propagandzie, jednak kiedy zagraża ich interesom, są równie dobrze skłonni ją zignorować. A skoro tak nie jest, a program 500 plus, trzynasta emerytura i pozostałe obietnice socjalne są bezpieczne, nie ma sensu np. ,, umierać za sędziów”, którzy i tak w mniemaniu części opinii publicznej przedstawiają się jako zdegenerowana kasta a wymiar sprawiedliwości nie spełnia swojej roli.
Fatalna kondycja opozycji
Wybory parlamentarne w Polsce odbywają się regularnie co cztery lata a polska opozycja, jak kierowcy zimą, zdaje się być zaskoczona tym faktem. Najlepiej jej stan przedstawia brak wyrazistego kandydata na premiera, który miałby konkurować z Jarosławem Kaczyńskim w Warszawie. Układanie list okazało się na tyle absorbujące, że zapomniano o kampanii, którą rozgrywa zwycięsko PiS. I kiedy wydaje się , że listy są już dopięte, a jedynką w Warszawie ma być lider partii, Schetyna zmienia plan o 180 stopni. Roszada i postawienie na byłą rzeczniczkę rządu Donalda Tuska, Małgorzatę Kidawę – Błońską, nie jest może złym pomysłem, ale pytanie dlaczego tak późno i czy to coś zmieni i przełoży się na głosy poparcia w stolicy? Bo nawet jeżeli tak, to będą to głosy zjednoczonej lewicy, nie zaś PiS – u. Pozostaje snuć domysły, co było decydujące przy zmianie kandydata na premiera. Czy chodziło o pozyskanie głosów kobiet, a może zaszkodzenie lewicy i uszczknięcie im kilku głosów? Jednak najbardziej przemawia argument za tym, że Schetyna, decydując się na tą zmianę, miał raczej na myśli uchronienie siebie przed sromotną klęską, która zapewne by go czekała. Pomijając fakt, ze KO nie jest dzisiaj w najlepszej formie, jednak dawno żaden polityk PO nie przegrał z kandydatem PiS – u w Warszawie.
A tu rzeczywistość skrzeczy
Schetyna późno, ale być może zorientował się, że jego osoba nie budzi zbytniego zaufania wśród opinii publicznej, a on należy do polityków najmniej lubianych, kojarzących się z kunktatorstwem. Poza tym d 2015 r. wyborcy już wiedzą, że nie trzeba być szefem partii i premierem jednocześnie. Spodziewając się kiepskiego wyniku, który przedstawiają sondaże, postanowił udać się na banicję do Wrocławia i tym samym przedstawić się jako lider doceniający kobiety w polityce. Schetyna jako lider nie charyzmatyczny, nie mający dobrego kontaktu z wyborcą zastosował ten sam zabieg, jak w 2015 r. Kaczyński, wystawiając na przyszłego premiera Beatę Szydło. Okazało się to być sukcesem. Tylko, że wtedy opozycja zarzucała Kaczyńskiemu tchórzostwo i oszustwo, bo naturalnym jest, że lider zwycięskiej partii zostaje premierem rządu. Jak się okazuje, strategia była na tyle dobra by wziąć z niej przykład, tym razem nie oglądając się na wątpliwości moralne.
Łagodna twarz kampanii
Istotnym argumentem za kandydaturą Kidawy – Błońskiej w Warszawie, jest ten, że wyrosła na lewo konkurencja dla PO, w postaci Adrian Zandberga. Co może w innej części Polski nie byłoby problemem, pozostaje takim w stolicy, w której wyborcy skłaniają się raczej ku progresywnym kandydatom. Poza tym Schetyna ma większą szansę wygrać z Wrocławia, a ewentualną porażką w Warszawie będzie mógł podzielić się z obecnym wicemarszałkiem Sejmu. Kidawa – Błońska jest w polityce od 2005 r. Zaczynała jako radna miejska, później była rzeczniczką w rządzie D. Tuska, marszałkiem Sejmu. Jednak wystawienie jej na jedynce, 40 dni przed wyborami może być postrzegane jako kandydatura typowo wizerunkowa. Schetyna wystawiając ją w Warszawie, zdaje się mówić, że nie jest to może najbardziej skuteczny polityk, ale w ramach rekompensaty jest wnuczką Stanisława Wojciechowskiego, drugiego prezydenta II RP i premiera S. W. Grabskiego, co ją niemal predestynuje do pełnienia tak wysokiej funkcji. Oczywiście zakrawa to o żarty i pachnie klasizmem. ,, Liberałowie” chyba zapomnieli, że nie pochodzenie a kompetencje i indywidualne zdolności potwierdzają gotowość do pełnienia jakiejkolwiek funkcji. No ale cóż, w wirze kolejnych z rzędu intensywnych kampanii wyborczych, gdzie trzeba ułożyć program, listy, ewentualnie zawrzeć jakieś koalicje i wymyślić chwytne hasło, można zapomnieć o tak banalnej rzeczy stojącej u podstaw liberalnej ideologii. Do tej pory M. Kidawa – Błońska uchodziła za polityka o wizerunku łagodnym, nie utożsamiającym się z aferami, bez skonkretyzowanego stosunku do ochrony zdrowia, ekologii czy np. łamaniu praworządności przez PiS, dlatego też ciężko stwierdzić jakim byłaby premierem. Z drugiej strony nie jest kojarzona aż tak bardzo z polaryzującą się sceną polityczną. Kandyduje co prawda z list KO, ale jest raczej neutralna, jeżeli chodzi o poglądy, pozbawiona radykalizmu, co bez wątpienia jest dobrym zabiegiem PR – owym opozycji i teoretycznie może przyciągnąć niezdecydowanych wyborców. Z tak rozklekotaną opozycją, gdzie 40 dni przed wyborami zmienia się główną strategię personalną, nie ma co się dziwić, że PiS jest impregnowane i pewnie jeszcze długo takie pozostanie. Bo może afera goni aferę, ale program jest, gospodarka, jak na razie ma się dobrze, listy wydają się być stabilne, a wszyscy ,, niepokorni” zostali zdymisjonowani.
Czy wygrana opozycji jest możliwa? Pewnie nie, ale z pewnością uchroni szefa PO od porażki wizerunkowej, a chyba o to chodziło w całym tym przetasowaniu.