Kiedy pojawia się temat uchodźców, możemy mieć niemal stuprocentową pewność, że rozpoczęła się kampania wyborcza. Do tej pory, gdy obóz rządzący był w tarapatach zazwyczaj mógł liczyć na opozycję, tym razem temat uchodzący za przegrzany podsunęła PiS-owi Unia Europejska.


Dokładnie chodzi o stanowisko negocjacyjne w sprawie paktu migracyjnego, który został przyjęty przez większość kwalifikowaną Rady Unii Europejskiej, czyli na szczeblu ministerialnym państw członkowskich. Celem paktu jest wzmocnione granic poprzez większą ich kontrolę i dokładniejszą weryfikację migrantów, tak by zostali wpuszczani tylko ci, którzy rzeczywiście mają prawo do ubiegania się o azyl czy pobyt na terenie UE. W dalszej perspektywie mają zostać podjęte działania prowadzące do uszczelnienia granic i wypchnięcia problemu migracji poza granice Unii, tak by już poza jej terytorium odbywała się selekcja ewentualnych przybyszów. To jednak plany na przyszłość. W najbliższej ma odbyć się relokacja uchodźców obecnie napływających w granice Unii (około 30 tys. osób), głównie do państw południa. Jeżeli zaś któreś państwo nie wyrazi zgody na ich przyjęcie do momentu rozpatrzenia wniosku o azyl bądź pobyt, ma alternatywę w postaci ekwiwalentu, czyli pakietu solidarnościowego polegającego na dokonaniu opłaty 22 tys. euro za każdego nieprzyjętego uchodźcę. Pieniądze mają trafić na specjalny fundusz pomagający krajom będącym pod największą presją.


Unia Europejska dotychczas przychylna przyjmowaniu uchodźców najwyraźniej zmieniła swoją politykę i podjęła działania prowadzące do powstrzymania masowej migracji najprawdopodobniej ze względu na problemy jakie ona rodzi. Chodzi nie tylko o napływ ludzi nie podejmujących pracy i będących na świadczeniach socjalnych, ale też coraz częstsze przypadki agresji i wzrost przestępczości, z jakimi mierzy się coraz więcej państw. Wśród nich jest nie tylko Szwecja i tzw. niesławne strefy szariatu, ale też państwa południa jak Hiszpania czy Włochy, a także Dania, która nie tylko nie chce przyjmować nowych uchodźców, ale też zastanawia się nad odsyłaniem tych już będących na jej terytorium. Wygląda na to, że pomysł wprowadzenia paktu migracyjnego jest więc próbą podzielenia się konsekwencjami decyzji przez państwa prowadzące dotychczas politykę gościnności i otwartych drzwi z tymi, które od początku były sceptyczne masowemu przyjmowaniu uchodźców. Poza tym pakt migracyjny budzi kontrowersje jeszcze z jednego powodu. Polityka migracyjna powinna leżeć w gestii suwerennych państw, a nie być centralistycznie narzucana przez gospodarczo – polityczny związek do którego chęć przynależności co prawda wyrazili, ale na zupełnie innych zasadach. Tym sposobem Unia Europejska przyznaje sobie coraz większe prawa i wkracza w kompetencje państw członkowskich.


Prawo i Sprawiedliwość oczywiście skrytykowało tę dyrektywę (Polska w ramach paktu miałaby przyjąć ok. 2 tysięcy uchodźców, na co nie wyraziła wraz z Węgrami zgody na szczycie Rady Unii Europejskiej), a sam pakiet solidarnościowy nazywa karą za nieprzyjęcie uchodźców. Jednak pomijając tę patetyczno-suwerenną narrację, bardziej zastanawiąjące jest dlaczego obóz rządzący nie podjął dialogu na szczycie Rady UE o zwolnienie Polski z mechanizmu solidarnościowego? Chyba, że takie negocjacje miały miejsce, ale zostały zbojkotowane przez Komisję Europejską będącą w stałym konflikcie z władzami polskimi. Biorąc pod uwagę fakt, że retoryka telewizji propagandowej jest nieco inna, oparta bardziej na krytyce samego paktu, niż na niesprawiedliwej polityce UE wobec Polski, brzmi to jako mało prawdopodobny scenariusz. A skoro tak, to wygląda na to, że nasi przedstawiciele są na tyle niekompetentni i nieudolni dyplomatycznie, że w ogóle nie podjęli tego tematu. A komu jak nie Polsce przysługiwałoby takie zwolnienie z dodatkowej ilości migrantów? Polska przez ostatni rok przyjęła zdumiewającą ilość uchodźców z Ukrainy. Zdecydowanie większą liczbę niż np. Czechy, które z takiej odpowiedzialności zostały zwolnione. No chyba, że nie chodziło o rozwiązanie problemu, ale o jego piętrzenie na potrzeby polityki wewnętrznej oczywiście.


Po kolejnych próbach pozyskania wyborców jak obrona Jana Pawła II, zapowiedź wprowadzenia świadczenia 800 + czy powołania komisji ds. badania wpływów rosyjskich, które nie zdały egzaminu i przeszły niemal bez echa temat migrantów mógłby być tym, który przybliży PiS do zwycięstwa, tak jak w 2015 roku. Problem w tym, że opozycja wyciągnęła wnioski z przed ośmiu lat i nie wygląda na to, że zamierza w jakikolwiek sposób popierać przymusową relokację, na co liczyła władza. Tym bardziej, że zdaje sobie sprawę z tego, że Polacy nie są zwolennikami przyjmowania uchodźców. Przedsmak takiej postawy zaprezentowała podczas głosowania w sprawie uchwały (zaproponowanej przez PiS) sprzeciwiającej się relokacji. Nie poparła jej, ale niemal jednogłośnie wstrzymała się od głosu. Stąd pomysł obozu władzy z przeprowadzeniem referendum w tej sprawie w dniu wyborów, tak by móc połączyć dwie kampanie: referendalną i wyborczą w jedno i automatycznie powiązać PiS z antyuchodźczą narracją w kontrze do Platformy z 2014 roku i jej polityki otwartych drzwi. Z tym, że w momencie polaryzacji miałoby to sens tylko wówczas, gdyby demobilizowało elektorat ,,demokratycznej opozycji”, a to jest mało prawdopodobne. Podobnie rzecz się ma z elektoratem Konfederacji, który nie odpłynie do PiS, bo w kwestii imigracji do partia Mentzena i Bosaka jest bardziej wiarygodna niż obóz rządzący, który do tej pory przyjął tysiące nowych imigrantów, również z krajów muzułmańskich takich jak Indie, Pakistan czy Malezja. To prawda, że zdecydowana większość z nich to albo Ukraińcy albo migranci zarobkowi, ale tego elektoratu może to zwyczajnie nie interesować, bo politykę rządu będą postrzegać w czarno-białych barwach jako pełną hipokryzji.


Podsumowując, choć temat być może miał potencjał wyborczy, to zmieniła się atmosfera i raczej mało prawdopodobne, że będzie gamechangerem, który przybliży PiS do zwycięstwa. Polacy z reguły nie są zwolennikami referendów, ale gdyby nawet wyjątkowo, kierowani strachem o własne bezpieczeństwo, wybrali się gremialnie do lokali wyborczych to niekoniecznie sukces odtrąbiłaby obecna władza. Poważnym konkurentem dla PiS-u w tym temacie jest Konfederacja, która ma szansę na pozyskanie dodatkowej liczby głosów poprzez rozbudzone przez władzę emocje antyuchodźcze. Stąd niewykluczone, że ten prezent dla PiS-u od Unii Europejskiej okaże się niedźwiedzią przysługą, ale czas pokaże.