Twoja twarz brzmi znajomo


Partie ogłosiły swoje listy i jeżeli powiedzie się kandydatom, to w kolejnej kadencji Sejmu będziemy mieli takich reprezentantów narodu jak Roman Giertych i Michał Kołodziejczak z list Koalicji Obywatelskiej, Robert Bąkiewicz i (nie)sławny Łukasz Mejza (Zjednoczona Prawica) czy Ryszard Petru i Artur Dziambor (tym razem przedstawiciele Trzeciej Drogi). Wygląda na to, że w tej karuzeli nazwisk tylko Lewica nie zabłysnęła, chociaż miała swoje pięć minut zapraszając na listy Jana Hartmana. Jednak jego wypowiedzi broniące pedofilów to było już za dużo, nawet dla tak progresywnej partii jaką jest partia trzech tenorów i od tej kampanii chyba też już jednej sopranistki.


I choć na pierwszy rzut oka wyżej wymienione nazwiska mogą szokować, to bo dłuższym zastanowieniu umieszczenie ich na listach nie jest całkowicie pozbawione sensu. No może z wyjątkiem Prawa i Sprawiedliwości, gdzie chodziło raczej o wcześniejsze umowy niż jakiekolwiek korzyści. Wyżej wymienieni kandydaci to bardziej kula u nogi niż lokomotywy wyborcze. Bąkiewicz nie cieszy się dużą sympatią wyborców narodowych, zwłaszcza po tym jak ,,sprzedał” się władzy, a Mejza ma za sobą aferę z perfidnym zarabianiem na chorych dzieciach.


Natomiast jeżeli chodzi o Platformę Obywatelską, to odkąd ich program ogranicza się głównie do przekazu antypisowskiego, ulokowanie na liście świętokrzyskiej, czyli tej z której startuje Jarosław Kaczyński, Romana Giertycha może być strzałem w dziesiątkę. Bo Roman Giertych to nie tylko zwolennik wyrzucania Gombrowicza z listy lektur i ,,pionier” mundurków szkolnych, ale też przede wszystkim minister w pierwszym rządzie Kaczyńskiego, a po nieudanej koalicji jego zagorzały antagonista, współzałożyciel tzw. sieci na wybory i nieustający twitterowy człowiek od inby. Dzięki tej kandydaturze Tusk będzie mógł sobie trochę odpuścić atak na Kaczyńskiego, jednocześnie wiedząc że ktoś go godnie na tej pozycji zastąpi.


Podobnie w przypadku Trzeciej Drogi, która wraz ze zmianą przekazu na liberalny, postawiła na twarze, które mogą go symbolizować i godnie reprezentować. Poza tym są to ludzie znani, a tacy mają szansę uszczknąć kilka procent dla koalicji obu partii.


Festiwal obietnic


Jak to się mówi, nikt ci nie da tyle, ile politycy obiecają. 13 i 14 emerytura- załatwione, krótszy tydzień pracy – nie ma sprawy, tanie mieszkania – żaden problem. Słuchając kolejnych obietnic w zasadzie wszystkich już partii można dojść do wniosku, że budżet rzeczywiście jest z gumy, a era ,,pieniędzy nie ma i nie będzie” została zastąpiona tą ,,kto da więcej”.


Trzecia Droga przerażona spadającymi słupkami poparcia balansującego na granicy dostania się do Sejmu, dostrzegła potencjał w wolnorynkowym przekazie Konfederacji, jednak bez ,,obyczajowych” kontrowersji. Najpierw przygarnęła takich polityków jak Dziambor i Petru, którzy mogą merytorycznie punktować propozycję Mentzena (przynajmniej w założeniu), by następnie przemawiać głównie do małych i średnich przedsiębiorców. Za przykład niech służy dobrowolny ZUS, czy wprowadzenie dwóch niedziel handlowych w miesiącu.


Nie tylko Trzecia Droga obrała kurs na Konfederację. Lewica również, chociaż w jej przypadku nie są to kalki programu, to mogłoby być jednak zbyt awangardowe, ale stawianie siebie w opozycji na zasadzie wtórnej polaryzacji (skoro nie ma sensu wchodzić na ring duopolu) już jak najbardziej. Poza tym w wyniku przechwytywania jej wyborców przez Platformę, oprócz praw kobiet postanowiła większą uwagę poświęcić prawom pracowniczym. Podczas ostatniej konwencji postulowała ponownie 35 – godzinny tydzień pracy, zakaz bezpłatnych staży czy całkowicie płatne zwolnienia chorobowe.


Platforma co prawda stawia na przekaz antypisowski, ale by uciąć docinki związane z brakiem programu przedstawiła 100 konkretów jakie wprowadzi po dojściu do władzy. Liczba imponująca na tyle, by nikomu nie chciało nad nimi pochylać. Być może w wyniku braku jakości trzeba zasypać wyborców ilością. A poza tym sądzimy, że PiS należy odsunąć od władzy.
Albo zepchnąć swoich ,,przyjaciół” z opozycji pod próg, bo lista konkretów przypomina supermarket, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Liberała może przekonać obniżka PIT-u czy zniesienie podatku Belki, a lewicowca zadowolić obietnica podwyżki dla budżetówki, walka o klimat czy aborcja do 12 tygodnia. Koalicja Obywatelska proponuje nawet coś dla rolników, nie do końca jest to skonkretyzowane, ale na pewno jasno spersonalizowane i buntownicze, bo mające twarz Michała Kołodziejczaka.


Tylko chyba nie do końca, bo jeżeli Lewica i Trzecia Droga nie dostaną się do Sejmu, to w obliczu braku mijanki, Prawo i Sprawiedliwość jako największa partia otrzyma procentową premię, co przełoży się na dodatkowe mandaty. Stąd balansowanie na cienkiej linii. Obiecać, ale nie za bardzo, przyciągnąć wyborców, ale niezbyt wielu, a najlepiej niezdecydowanych lub takich, którzy w ogóle rozważają pójście na wybory. No chyba, że Platforma na podstawie kolejnych sondaży oszacuje marne szansę Trzeciej Drogi na przekroczenie progu, wtedy może zdecydować się na jej zatopienie i przejęcie wyborców, w imię obrony demokracji oczywiście. Tylko znów wyborcy to nie pionki na planszy i przesunięcie ich nie koniecznie musi się powieść, więcej, taki zabieg raczej się nie uda, a to oznacza scenariusz pierwszy, czyli procentowy prezent dla PiS.


A propos partii rządzącej, wygląda trochę jakby osiadła na laurach. Zero game changerów na miarę 500 plus, zero polotu i fajerwerków. Po genialnym PR-owym, choć nie koniecznie racjonalnym pomyśle jakim było referendum nastał czas posuchy zmieszany z aferą wizową. Czy będzie reaktywacja po marszu 1 października? Może komisja badająca wpływy rosyjskie? Miała co prawda do końca tej kadencji nie powstać, ale chyba w obliczu średniej kampanii trzeba było wyciągnąć asa z rękawa. Modernizacja budynków z wielkiej płyty to trochę mało.


Do wyborów został miesiąc i jedno jest pewne partia, której uda się wygrać otrzyma bonus w postaci zmierzenia się z konsekwencjami tego festiwalu obietnic. Także good luck for everyone.