Data napisania:08.07.2021

Powrót do przeszłości, czyli duopol PO-PiS ma się dobrze, czego przykładem dwa ostatnie wydarzenia: rada krajowa Platformy Obywatelskiej i kongres statutowo – wyborczy Prawa i Sprawiedliwości. Z tym, że pierwsze, co było zamierzone, przysłoniło imprezę tych drugich. Natomiast, co symptomatyczne, na jednym i drugim zabrakło zaskoczenia. Nowym – starym i do tej pory niezastąpionym prezesem PiS został, nie kto inny, tylko Jarosław Kaczyński, a po powrocie, faktycznym przywódcą Platformy, Donald Tusk (choć formalnie nazywany pełniącym obowiązki). Innymi słowy wraca prywatyzacja sporu o profilu personalnym, której głównym zadaniem jest dzielenie społeczeństwa. Z tym, że plemienność nie jest polskim ewenementem, ale tendencją na świecie, bo polaryzacja w erze medialno – emocjonalnej sprzedaje się najbardziej.

Donald Tusk, po wielu zapowiedział, obietnicach i przyrzeczeniach postanowił na dobre wrócić do polskiej polityki, detronizując Budkę (podobno na jego życzenie) i marginalizując Trzaskowskiego. W tym pierwszym wypadku doszło raczej do porozumienia, swego rodzaju kompromisu. Na zasadzie, Budka odda władzę, i nie dość, że pozbędzie się balastu, z których sobie nie radzi, czyli kierowania Platformą, to jeszcze dodatkowo w oficjalnym przekazie przypisze się mu cały ten powrót. Przynajmniej w taki sposób Budka zapowiedział wystąpienie byłego przewodniczącego Rady Europejskiej, i taki sam dyskurs obaj panowie podkreślali po zakończeniu rady krajowej, otoczeni dziennikarzami. Inaczej, po macoszemu, został potraktowany przez obu panów Rafał Trzaskowski. Mogło to być wynikiem coraz chłodniejszych relacji na linii Trzaskowski – Budka. Mniej więcej od czasu, kiedy prezydent Warszawy coraz bardziej grał na siebie, kosztem partii. Od czasu wyborów prezydenckich jego ambicje sukcesywnie rosły, a ich egzemplifikacją były kolejne, mniej lub bardziej, udane projekty, od Ruchu Wspólna Polska po Campus Polska Przyszłość. Słaby lider był Trzaskowskiemu na rękę, bo będąc w partii, mógł jednocześnie budować swój odmienny, prolewicowy projekt. Coraz bardziej wiarygodne doniesienia o powrocie Tuska do polskiej polityki, początkowo jeszcze bardziej zmobilizowały Trzaskowskiego (czy też jego zwolenników) do walki, którą jeszcze przed kongresem zapowiadał, by po chwili stracić resztę nadziei na przywództwo, a dokładnie w dniu rady krajowej, którą można streścić w słowach: Tusk wraca, Trzaskowski nie przemawia. Nieukrywane niezadowolenie nie pozostawiało wątpliwości, że decyzja podyktowana była szeroko pojętym dobrem partii, patrz wymuszona przez ,,wierchuszkę” tejże. Biorąc pod uwagę praktyki, jakimi w przeszłości posługiwał się Donald Tusk w ramach wewnątrzpartyjnych rozgrywek, nie jest to nic zaskakującego. I choć to nie koniec kariery politycznej Trzaskowskiego (jest jeszcze względnie młody), to na jakiś czas ambicje zostały poskromione. I to poskromione w sposób niezbyt elegancki, co może, choć nie musi, prowadzić do wrogiej postawy wobec obecnego lidera, jak i samej partii. A jak wiemy, uczucie zemsty nie jest uczuciem dyplomatycznym, i może przynieść więcej szkód stronie opozycyjnej, niż korzyści.

Natomiast, pomijając kilka osobliwych przesunięć na szachownicy personalnej partii, sam ,,wielki powrót” można zaliczyć do udanych. Tusk był sprawny narracyjnie, choć nic nowego w zasadzie nie powiedział ponad to, co Platforma powtarza od 2015 roku. Różnica polega na tym, że nie przemawia tonem partyjnego aparatczyka, ale doświadczonego polityka, który wie, że należy dostosować retorykę do wyborców, zaznaczyć swoją ludyczność, jednocześnie za bardzo się nie spoufalając, by stwarzać pozory autentyczności. Nakreślił wroga, jego wady, zagrożenie jakie stwarza i zagrzewał do walki, niczym wódz na wojnie. W tej opowieści PiS jest złem wcielonym, z którym trzeba walczyć. A to zło polega na autorytaryzmie, pogardzie dla mniejszości, niechęci do NGO-sów i ogólnie rzecz biorąc realizacji agendy Rosji. To wszystko urozmaicone bon motami, jak polityka gospodarcza 3D, czyli Dług, Daniny, Drożyzna, z którą mamy do czynienia dzięki obecnie rządzącym. I choć to wszystko puste hasła, to ważniejsze od słów, jest to, kto je wypowiada. A dla większości polityków Platformy Tusk to niekwestionowany autorytet, jeden z genialniejszych polityków III RP. Dzięki swojemu życiorysowi, postawie i ambicji potrafi zarazić platformerskie tłumy. Zaznacza chęć wzięcia współodpowiedzialności za losy partii, którą w końcu zakładał i którą też porzucił. Wtłacza szerokiej gamy imponderabilia w serca współbojowników, wiarę w możliwość zwycięstwa, a oni, wydaje się, mu ufają. Chciałoby się rzec, idealny lider na słabnące słupki sondażowe Platformy. Z tym, że powrót Tuska, to coś jeszcze. To powrót do znanego starego, mentalne przeniesienie się w czasie do 2007 roku.

Bo od tego czasu mniej więcej Donald Tusk i Jarosław Kaczyński wyznaczają kierunek polskiej polityki, a są jakby dwiema stronami tej samej postsolidarnościowej monety o profilu konserwatywno – centrowym. Obaj są silnymi liderami, przy których pozostali grają role statystów, a decyzje przez nich podejmowane są niepodważalne, jak na wodzowskie folwarki przystało. Prowadzą politykę opartą nie na idei, ale na słupkach sondażowych. Starają się żonglować tradycjami socjalnymi, liberalnymi i konserwatywnymi, jak Kołakowski przykazał. Choć nie do końca jest jasne czy ze względów cynicznie populistycznych czy racjonalnych, cechujących mądrych przywódców. Na początku wespół, po kompromitacji SLD w 2004 roku, coraz bardziej osobno. By wygrać, konieczne w końcu było odróżnienie się od przeciwnika. Podobne prawicowe partie rozpoczęły bój, zasadzający się bardziej na poziomie narracji, niż prawdziwych różnic. Stąd moherowe berety, kondominium rosyjsko – niemieckie, dziadek z Wermachtu, współczesny bolszewizm, czy w zależności od atakującego  rosyjska, bądź niemiecka agentura. Spektakl musiał trwać, bo tylko w taki sposób możliwa była polaryzacja i podział, do tej pory, wspólnego elektoratu. W innym razie słupki się nie zgadzały. I tak, dla tych, którym bardziej pasował przekaz patriotyczno – tradycjonalistyczny stawał po stronie Prawa i Sprawiedliwości. Ci, natomiast, którym bliższa była narracja tolerancyjno – europejska wybierali Platformę Obywatelską. W pewnym momencie Tusk stał się odpowiedzią na coraz bardziej radykalny przekaz Kaczyńskiego. A strach wyborców przed klerykalno – patriotyczną wizją Polski zapewniał mu głosy i wygrane wybory. I o ile wtedy miało to sens, bo było świeże, dzisiaj trąci myszką. Bo choć to trywialne stwierdzenie, dzisiaj jest 2021, a nie 2005. Świat od liberalnego przekazu, przeszedł w socjalny. Kapitalizm ewoluował w kierunku komunistycznym. Dychotomia na ,,dobry Zachód” i ,,zły Wschód” rozmyła się, stała się płynna jak na postmodernizm przystało. O ile, Rosja czy Białoruś dalej postrzegane są jako autorytarne reżimy, stanowiące zagrożenie dla demokracji, to nie jest jasne już czy alternatywą jest szeroko pojęty Zachód. Wyborcy zmienili się w tym sensie, że wyrosły nowe pokolenia, mające prawa wyborcze, a których stare podziały średnio grzeją. Natomiast ci, dla których mają jeszcze jakikolwiek sens, są w mniejszości. To głównie żelazny elektorat jednej lub drugiej strony duopolu. Dla koderskich aktywistów powrót Tuska, to mentalny lifting, cofnięcie się do czasów stabilności i bezpieczeństwa, nostalgiczna podróż do przeszłości, stąd nie dziwi entuzjazm. Z tym, że ma się wrażenie, że ów większy panuje wśród polityków Platformy, niż samych wyborców, którzy, przynajmniej według sondaży i jeszcze przed wielkim powrotem, bardziej na czele partii widzieli Rafała Trzaskowskiego.

Podsumowując, podział postsolidarnościowy z jednej strony był sensowny w 2001, bo wnosił jakąś świeżość, tworzył się na ruinach AWS, która już nie miała racji bytu. Tym bardziej w 2004, kiedy obóz postkomunistyczny za sprawą afery Rywina osuwał się w zasłużoną przeszłość. Dzisiaj przypomina już tylko cień tamtych ambicji, partyjno – polityczny skansen. Dawny zapał ulotnił się, pozostał tępy przekaz anty i dążenie do władzy. Z drugiej strony Polacy zmęczeni duopolem, na ten duopol oddają głosy. Od 2015 roku, przewagę ma PiS, ale od tamtej pory nie było w polskiej polityce Donalda Tuska. Teraz wraca, i okaże się czy coś to zmieni. To znaczy o tyle, że druga partia z tego samego postsolidarnościowego rozdania zmieni wartę. Wizjonerstwo się skończyło, teraz trwa festiwal na populizm. Program jest ważny, ale dopiero, kiedy wygra się wybory. Jego realizacja potwierdza wiarygodność, może zapewnić drugą turę, ale odsunięcie od władzy już niekoniecznie. Ważna jest narracja, a ten egzamin jak na razie Donald Tusk zdał. Teraz okaże się czy jego powrót będzie gejmczendżerem i zdoła pokonać retorykę Prawa i Sprawiedliwości. Który przekaz wygra? Strach przed zabraniem 500 plus czy wyprowadzeniem Polski z UE? Dyktatura czy podwyższony wiek emerytalny? Realizacja obcych interesów, czy ośmieszanie naszego kraju w świecie? Wojnę można uznać za rozpoczętą. Donald Tusk nie traci czasu, już ruszył w Polskę, by odkłamywać przekaz płynący z telewizji Jacka Kurskiego.