Wszystkie uczucia można wyrazić słowami. Inne formy wyrazu są atawistyczne, odzwierzęce, krwiożercze i prymitywne. Tym różnimy się od przedstawicieli braci mniejszych, że potrafimy wyrażać nasze myśli w postaci słów. W świecie zwierząt niezadowolenie komunikowane jest czynem. Ludzie jako jednostki wyżej postawione w tej hierarchii mogą wyrażać swoje negatywne emocje nie w postaci czynów fizycznych, ale właśnie w postaci słów, które często są niemiłe, obrażające, a nawet raniące.

Doświadczenia poprzedniego stulecia wywołały swego rodzaju traumę w społecznościach, polegającą na tym, że od słowa się zaczyna, a kończy na Holokauście. Mowa nienawiści była, jest i zapewne będzie. Bierze się prawdopodobnie z naszych lęków, resentymentów, zazdrości, że innym się udało, że odnieśli sukces, że doszli do bogactwa i fortuny, że mają lepszą jakość życia. Wystarczy niewiele, by ta iskra wywołała pożar i słowa przeszły w czyny. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że nie jesteśmy sami. Utwierdzamy się wówczas w przekonaniu, że podobnie do nas myślących jest wielu. Skoro niezależnie od siebie zdołaliśmy wyciągnąć podobne wnioski, to znaczy, że jest w tym ziarno prawdy, albo i cała prawda. Teorie spiskowe biorą górę. Świat przestaje być skomplikowany. Odtąd za nasze niepowodzenia nie odpowiadamy już my, ale jakiś międzynarodowy spisek, i tutaj do wyboru: żydowski, korporacyjny, finansjery, chciwych polityków itp. Stąd już prosta droga do stworzenia organizacji, ruchu, związku, zorganizowanej masy podzielającej nasze poglądy.

Wojny religijne były wywołane najpierw przez słowa, przez deklaracje, rzekome interpretacje Biblii, potępianie innowierców, naukowców, uczonych, a kończyły tysiącami zabitych, podpalonych czy torturowanych ofiar. Tak też było po wojnie secesyjnej, gdzie grupa ludzi z konserwatywnego Południa, nie akceptująca czarnoskórych jako pełnoprawnych obywateli czy nawet ludzi, utworzyła Klu Klux Klan, głosiła rasistowskie hasła, a w konsekwencji urządzała samosądy na tych, którzy mierzili białą supremację. Podobnie w latach 30. XX wieku w Niemczech, gdzie państwo to po przegranej I wojnie, zniszczone gospodarczo, z niekorzystnymi warunkami zawarcia pokoju, bezrobociem i ubóstwem, za obecny stan obwiniała chciwych Semitów. Kilka lat po wydaniu przez Adolfa Hitlera ,,Mein Kampf” doszło do zagłady Żydów, największej eksterminacji z jaką ludzkość miała do czynienia. Pech chciał, że jego słowa padły na podatny grunt. Inaczej historia zapamiętałaby go jako zdziwaczałego polityka, niedoszłego malarza. Ktoś musiał odpowiedzieć za przegrana wojnę i ówcześnie zatrważająca sytuację. Hitler, niesiony żądzą władzy, wykorzystał tę słabość społeczeństwa i za pomocą populistycznych haseł wskazujących przyczynę tego stanu rzeczy, przekuł słowa w czyny.

To prawda, od słowa się zaczyna. Tylko czy jesteśmy w stanie powstrzymać coś, co jest integralną częścią człowieka. Czy jesteśmy w stanie odróżnić mowę nienawiści od zwykłej wypowiedzi, z którą po prostu się nie zgadzamy? Kto będzie arbitrem penalizującym złe słowa? Każda taka interwencja jest atakiem na wolność wypowiedzi, na wolność wyrażania swoich myśli. A wolność słowa nie polega na tym, by mówić to, co jest powszechnie akceptowane, ale na tolerancji tego, czego nie chcemy usłyszeć. Polega na pozwoleniu ludziom mówić po prostu, bez względu czy nam się to podoba czy nie. W innym razie, wyznaczanie tego, co można, a czego nie można powiedzieć pachnie faszyzmem, wykluczeniem tych opinii, które uchodzą za niewygodne. Dojdziemy do absurdalnej poprawności politycznej, w której za użycie słowa ,,Murzyn bądź ,,B.C.(przed narodzeniem Chrystusa)”, ktoś zostanie obłożony karą grzywny czy nawet ograniczenia wolności, b kogoś uraził posługując się tego typu terminologią. Absurdalna sytuacja, ale niewykluczona. Słowa potrafią ranić, ale ranić potrafi także nóż, czy zakażemy również i jego używania? Za czyny i słowa, każdy odpowiada indywidualnie. Może ktoś nas zachęcać, prowokować, a nawet inspirować, jednak decyzja i jej konsekwencje są wpisane w wolność człowieka. I o ile w tym pierwszym przypadku jesteśmy w sposób jednoznaczny stwierdzić, że została popełniona przemoc, bo skutki są namacalne, to w tym drugim pozostaje ona tylko w mglistej sferze wiarygodności pokrzywdzonego.

Oczywiście, że warto odchodzić od mowy nienawiści, dyskutować merytorycznie, bez inwektyw ad personam. Jednak, żeby to osiągnąć, nie wystarczy czegoś zakazać pod groźbą kary. Zresztą często daję to przeciwny skutek. Większość nienawistnych słów pada w formie żartów, ironii, sarkastycznej karykatury rzeczywistości. Oczywiście nie każdego musi to bawić, może też przyprawiać o oburzenie i niezadowolenie. Jednak dopóki takie słowa nie są czynem, działaniem, nie powinny być zakazane. Ktoś, kto chce zrobić krzywdę drugiemu, zapewne ją zrobi, bez względu na to, czy użyje wcześniej obelżywego słowa. Mało tego, atak fizyczny na człowieka można też przeprowadzić z przestrzeganiem poprawności politycznej, nie obrażając nikogo werbalnie. Poza tym, czy paradoksalnie wzmożona w ostatnim czasie dyskusja o mowie nienawiści, nie wywołuje nienawiści do osób posługujących się taką mową?

Problem polega na tym, że ,,mowa nienawiści”, ,,przemoc słowna” jest trudna do zdefiniowania, rozmyta definicyjnie i może służyć jako oręż do walki poszczególnym grupom, czy to lewicowym, czy prawicowym. Jednych obraża tęcza, drugich sierp i młot. Jednych mierzi krzyż w szkole, a innych jeżdżący po ulicy homofobus. Jednych przeraża okrucieństwo jakim jest pokazywanie martwych płodów, innych obdartych ze skóry norek. Czy granice wolności słowa powinny ulegać gradacji, tego co można powiedzieć, czego nie można, a co tylko trochę? Bo jeżeli miałby być szeroki konsensus społeczny co do tego, to koszyk dopuszczalnych słów byłby ograniczony do minimum. Jeżeli nie, to pozostaje władza, która według swojego widzimisie będzie arbitralnie narzucać przyjęty indeks słów zakazanych, a niestosowanie się do niego sankcjonować pod groźbą kary.

Rzeczywistość, w której nikt nikogo nie obraża jest piękną wizją, ale utopijną. Pewnie do zrealizowania, z tym że kosztem narzucenia cenzury prewencyjnej wypowiedzi, gdzie za niepodporządkowanie będzie grozić kara. Innymi słowy, taka utopia może zaistnieć kosztem wolności. Inna kwestia, kto miałby ,,wykaz słów odpowiednich” ustalać. To co jednych obraża, innych śmieszy i wzajemnie. W ograniczeniu wolności słowa jest ten problem, że jedno ograniczenie może za sobą pociągać kolejne i doprowadzić do jakiegoś absurdu, gdzie w zależności od agendy danej władzy będziemy ograniczać jej przestrzeń. I mając do wyboru nowy wspaniały świat i ten niedoskonały, ale gwarantujący wolność słowa i prawo do wypowiedzi, lepszy jest ten drugi. Z tego względu, że konfrontacja myśli, poglądów, wypowiedzi, a nie zakaz i usuwanie z przestrzeni publicznej; pluralizm myśli, nie indeks słów zakazanych, to wyznaczniki demokracji i wolnego społeczeństwa, w przeciwieństwie do państwa totalitarnego. I nawet jeżeli ograniczenie z założenia miałoby służyć słusznej sprawie i wprowadzać przyjemną przestrzeń bez nienawiści, to pamiętajmy, że jednym z głównych haseł komunizmu czy nazizmu, było właśnie uszczęśliwienie ludzkości. Słowa dają wolność, warto się zastanowić czy ich ograniczenie ułatwi nam życie, czy je utrudni.