Lewica w wyborach samorządowych uzyskała porażająco słaby wynik. W skali kraju zdobyła 6,32 procent, co przełożyło się na 8 mandatów. To niższy wynik niż ten, który zdobyła w wyborach parlamentarnych, a więc tendencja jest ewidentnie spadkowa.


Najpierw pomimo wcześniejszych obietnic Tusk zerwał rozmowy o wspólnych listach do wyborów samorządowych, co jak się później okazało zaszkodziło nie tylko Lewicy, ale też Koalicji Obywatelskiej, która ostatecznie sama nie zdołała pokonać PiS-u. A później Lewica już sama sobie zawiniła, nie angażując się nadmiernie lokalnie, za to wyciągając na agendę liberalizację aborcji, która oprócz wzajemnych nieuprzejmości z politykami Trzeciej Drogi nic nie wniosła do tej kampanii, bo i temat był mało samorządowy. Desperacki plan, jakim miało być podchwycenie tematu przez media, by te wyeksponowały zaangażowanie Lewicy w walce o prawa kobiet, delikatnie mówiąc nie zadziałał.


Problemy Lewicy nie są żadną nowością. Po aferze Rywina już się na dobre nie podniosła. Bywały lepsze i gorsze momenty, ale już nigdy później nie cieszyła się aż tak wysokim poparciem. W tym czasie zdążyła zmienić przywódców, szyld, a nawet program. Od socjaldemokratycznej do coraz bardziej progresywnej. Od poruszania kwestii ekonomicznych do światopoglądowych. Od wyborców z nostalgią wspominających PRL do kobiet i ludzi młodych, głównie z większych miast.


Po tym jak Lewica nie dostała się do parlamentu w 2015r. postanowiła powołać nowy byt, łączący dawne SLD i stosunkowo wówczas nową partię Roberta Biedronia. Jednak już wtedy oprócz rebrandingu nie było żadnego pomysłu na partię. Mozaika programowa nie przekładała się na poparcie, bo była (wciąż jest) niespójna z poglądami wyborców (trudno połączyć socjalizm z wolnością obyczajową). Albo inaczej, spójna, ale z ich niewielką częścią. Z tym że nawet dla wyborców do których jeszcze niedawno docierała, przestała być atrakcyjna. Dla ludzi młodych, a zwłaszcza kobiet z pod sztandaru LGBT, praw kobiet czy zmian klimatycznych, Lewica powinna być oczywistym wyborem, jednak z jakiegoś powodu tak się nie dzieje.


Prawdopodobnie dlatego, że niepokorni aktywiści nie ufają politykom, a zwłaszcza wtedy kiedy nie czują się przez nich reprezentowani. Tematy, które Lewica podnosi wydają się być cyniczne, obliczone na zysk wyborczy, elektorat ich zaś jest jeszcze w większości nie skalany brudnymi prawami politycznymi, zwany czasem realizmem politycznym. Młodzi wolą organizować się oddolnie, o czym może świadczyć mnogość środowisk aktywistycznych, od profeministycznych po ekologiczne. Zresztą jak kobiety miałyby czuć się reprezentowane w walce o ich prawa przez mężczyzn?


Innym problemem Lewicy jest przechwytywanie ich co bardziej nośnych postulatów przez Koalicję Obywatelską, o czym na odcinku lokalnym wspominała Magdalena Biejat walcząc z Rafałem Trzaskowskim o urząd prezydenta stolicy. Przeciętny wyborca mając do wyboru silną partię, która ma realny wpływ na władzę i jej mniejszego koalicjanta, który zależny jest od tego pierwszego, wybiera pragmatycznie, o co trudno go obwiniać.


Stąd po wyborach samorządowych z komentariatu lewicowego wybrzmiały głosy o tym, by wzmocnić przekaz. Według nich tylko większy radykalizm i bezkompromisowość może wyróżnić Lewicę spośród innych partii. Coś jak Konfederacja tylko z lewej strony. Jaki ten przekaz miałby być, strach przewidzieć. Pozostało mieć nadzieję, że nie czerpiący inspiracji z Lenina czy Che Guevary.


Sama idea zaś wydaje się być słuszna, z tego powodu, że o ile duże partie mogą być bezobjawowe, obrotowe i ogólnie rzecz biorąc skupiające jak największe grono wyborców, o tyle małe partie by się wybić muszą zacząć od radykalnego elektoratu, by później przeć ku centrum. O tym zresztą była wypominana mu do dziś ,,piątka Mentzena”. W przypadku Lewicy hasło pewnie bardziej przypominałoby coś w stylu: ,,nie dla faszyzmu, nacjonalizmu, kapitalizmu, rodziny i Kościoła”.


W obecnej sytuacji wydaje się jednak, że zmiana samego przekazu to może być za mało. Za radykalnymi hasłami powinni stanąć nowi liderzy, a może nawet liderki. Skoro grupą docelową Lewicy są kobiety, to może to one powinny ją reprezentować. Wyglądałoby to bardziej wiarygodnie, poza tym mógłby zadziałać efekt świeżości.


Tylko czy Lewica jest gotowa zmienić się dla wyborców? Na pewno nie teraz. Wybory do parlamentu europejskiego i prezydenckie odbędą się raczej bez zmian na Lewicy, ale być może kolejne porażki dadzą asumpt do przeorganizowania partii, która bez tego wpadnie w niebyt, roztopiona gdzieś w szeregach Platformy Obywatelskiej, jak niegdyś nieboszczka Nowoczesna.