Data napisania:22.07.2020
Deal. Tym słowem szef Rady Europejskiej skwitował koniec jednego z najdłuższych i budzących niemałe emocje szczytów unijnych. Na spotkaniu państw Unii Europejskiej w Brukseli przez niemal 90 godzin trwały zażarte dyskusje dotyczące przyszłego budżetu na lata 2021 -2027, a także funduszu odbudowy po walce z pandemią. 27 państw to, jak się okazuje, za dużo by przystać na łatwy kompromis. Można by rzec, jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to pewnie w ostateczności chodzi o pieniądze. Nie inaczej było w tym przypadku, a rzecz dotyczyła pakietu opiewającego na 1,8 biliona euro, na który ma składać się fundusz odbudowy wynoszący 750 mld euro i budżet w wysokości 1,072 bln euro.
Głosowanie nad budżetem zazwyczaj budzi najwięcej emocji. Wtedy ujawniają się jak w soczewce rozbieżności pomiędzy poszczególnymi państwami. Oś sporu tym razem przebiegała głównie na linii północ – południe, ale też niezgodności w sprawie przestrzegania praworządności i podejścia do zmian klimatycznych. Tzw. kraje oszczędne, czyli Dania, Holandia, Austria, Szwecja i Finlandia z dużą rezerwą podchodziły do przedstawianych propozycji. Najwięcej kontrowersji budził fundusz odbudowy, mający w pierwotnej wersji opiewać na 750 mld euro, z czego 500 mld w postaci bezzwrotnych grantów pochodzących ze wspólnej emisji obligacji. Państwa ,,Północy” dążyły do ich obniżenia, na co oponowały kraje ,,Południa”, twierdząc, że okrojona ich część traci rację bytu. Owy Fundusz miał być demonstracją unijnej solidarności, szczególnie w stosunku do tych państw, które mogłyby sobie nie poradzić z kolejnymi zadłużeniami, w szczególności chodzi tu o takie kraje, jak Hiszpania czy Włochy, dlatego też zdecydowano się na wspólne zadłużenie. Temu pomysłowi zdecydowanie sprzeciwiły się państwa, które uważane są za oszczędne. Przypomina to trochę sytuację, gdy rozdziela się po równo cukierki rodzeństwu. Jedno z nich zje je od razu, drugie ćwicząc swoją silną wolę opartą na gratyfikacji, pozostawi je na szczególną okazję. Dziecko, które zjadło cukierki chce kolejnych. Wtedy wkracza rodzic i każe podzielić się słodyczami temu, które zachowało owe łakocie. Logiczne wydaje się, że ci którzy najwięcej wpłacają do budżetu, chcą mieć nad nim największą kontrolę, dlatego też premier Holandii, nie bez powodu słynącej ze swojej powściągliwości ekonomicznej, twardo podnosił, że unijne fundusze powinny iść w parze z przedstawieniem szczegółowego planu na co zostaną przeznaczone, a także żeby każdy kraj miał prawo weta. Stanowisko krajów północy było jasne, nie zamierzają dokładać się do unijnego budżetu. Wtedy to premierowi Holandii zarzucano, że poprzez fakt funkcjonowania jego państwa niemal jako raju podatkowego sprawia, że jest on na wygranej pozycji, bo okrada pozostałe kraje z wpływów z CIT, w związku z czym nie powinien protestować. W wyniku tych rozbieżności przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel, najpierw zaproponował inne rozłożenie środków w ramach Funduszu Odbudowy. Zamiast 500 mld w bezzwrotnych grantach i 250 mld w pożyczce, fundusz miałby być okrojony o 50 mld i następnie podzielony po równo, czyli 350 mld na granty i pożyczki. Takie rozwiązanie nie spodobało się z kolei takim państwom jak: Grecja, Portugalia, Włochy, Hiszpania, ale też Francja i Niemcy. Ostatecznie, niestrudzenie dążąc do kompromisu, liderzy osiągnęli porozumienie. Fundusz Odbudowy będzie składał się z 390 mld przeznaczonych na granty i 360 mld na niskooprocentowane długoletnie pożyczki.
To jednak nie wszystkie rozbieżności na szczycie. Holandia domagała się prawa weta wobec przekazywania funduszy do krajów, w których nie realizuje się reform gospodarczych. Temu z kolei sprzeciwiał się nie tylko premier Włoch, ale też Viktor Orban, który stwierdził, że blokowałoby to wsparcie państw, w których są problemy z praworządnością. Dlatego też opowiadał się za wykreśleniem poszanowania dla praworządności z wydatkami budżetowymi. Ostatecznie przywódcy zgodzili się co do tego by kwestie te powiązać. Przynajmniej tak twierdzi szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej. Innego zdania jest premier Mateusz Morawiecki, o czym poinformował, z niemałą satysfakcją, na wspólnej konferencji prasowej z Viktorem Orbanem. Sukcesem polskiego rządu jest bez wątpienia fakt przyznania Polsce kwoty do tej pory niespotykanej, wynoszącej niemal 160 mld euro. Tym bardziej, że udało się to osiągnąć pomimo wątpliwej sytuacji prawnej, co do której zgłaszały zastrzeżenia kolejne instytucje unijne. Nieprawdą jest jednak stwierdzenie, że jest to wyłącznie zasługa partii rządzącej, i na co nigdy nie zdobyłby się rząd Donalda Tuska. Bowiem nigdy na stole unijnym nie leżała tak duża suma pieniędzy, a Europa nie borykała się z pandemią oraz jej konsekwencjami. Nie znika też problem praworządności, od którego, co zostało uwzględnione w budżecie, będzie zależało przyznanie funduszy. W najlepszym razie mogą być ona zamrożone, w najgorszym odebrane. Wnioski w tej sprawie będą przyjmowane na Radzie Ministrów w głosowaniu większością kwalifikowaną. Oznacza to w konsekwencji, że musi je poprzeć 15 z 27 krajów. Istnieje co prawda możliwość zablokowania decyzji o nieprzyznaniu środków. Mogą to zrobić cztery państwa UE reprezentujący 35 % mieszkańców państw członkowskich. Problem jednak polega na tym, że nawet gdyby państwa Grupy Wyszehradzkiej zgodziły się poprzeć Polskę w tej kwestii, to nie mają takiej ilości mieszkańców by blokada była skuteczna. Jeżeli chodzi o sprawy klimatyczne, to z tego względu, że Polska jasno zadeklarowała odejście od paktu klimatycznego, zamiast planowanych 8 mld na ten cel, otrzyma 3,5 mld euro.
Obecny szczyt był jednym z najdłuższych w historii Unii Europejskiej. Ostatni, który trwał równie długo, dotyczył treści traktatów i odbył się w Nicei w 2000 roku. Wzbudzał też nie mało emocji łącznie z waleniem pięścią w stół, groźbami opuszczenia szczytu czy też nazywania niektórych państw skąpcami. Jednak jak połknięcie gorzkiego lekarstwa, pomimo rozbieżności, udało się uzyskać konsensus. Skutkiem jest zbliżenie państw w ramach Unii poprzez wspólny dług. Oby nie był to jedyny sposób pogłębiania integracji państw w ramach Unii Europejskiej.