Data napisania:17.07.2020

Wyborcy  kandydatów, którzy nie dostali się do drugiej tury, w większości  poparli Rafała Trzaskowskiego. Przemyślana kampania Dudy polegała więc na tym, że na jej finiszu nie łagodził przekazu, bo prawdopodobnie był świadomy, że te głosy są już przegrane na rzecz kontrkandydata. Wolał więc mobilizować elektorat, który nie wziął udziału w pierwszej turze. I to się udało. W głównej mierze  za sprawą przekazu budowanego na antagonizmie. Zjednoczenia ludzi wokół jakiegoś wyimaginowanego wroga. Jak trafnie rapuje Taco Hemingway w swoim najnowszym klipie ,,Polskie Tango”, parafrazującym ,,Katechizm polskiego dziecka” Władysława Bełzy : Czym twa ziemia? To mój zamek z piachu. Czym zdobyta? Propagandą strachu. W zależności od sytuacji była to: ideologia LGBT; uchodźcy przenoszący choroby i zabierający Polakom miejsca pracy; Żydzi, którzy chcą reparacji; Unia Europejska narzucająca rodakom sposób życia itp.

I jeżeli Kurski, a zapewne tak było, przyczynił się do tego zwycięstwa, to inne media nie pozostały dłużne, łącznie z Newsweekiem, Polityką, Faktem, Gazetą Wyborczą i TVN. Z tym że, jak widać, powinny jeszcze dużo się nauczyć o prowadzeniu skutecznej agitacji wyborczej. Bo powiedzieć, że media te, zgodnie z założeniem dziennikarstwa, były bezstronne, albo chociaż starały się takie być, to jakby nic nie powiedzieć. Rafał Trzaskowski więc miał, co prawda, za sobą samorządy, i opozycyjne media, ale nie może się to równać z arsenałem dzierżonym przez drugą stronę. Premier przemierzający Polskę wzdłuż i wszerz, wręczający czeki bez pokrycia kolejnym miejscowościom, pozostanie chyba na długo hitem tych wyborów. Pomimo tego, że siły nie były wyrównane, prawicowi prominentni politycy, by wspomnieć tylko Jarosława Kaczyńskiego, już zapowiadają, że konieczna jest repolonizacja mediów. Podobnie rzecz się ma, z uwierająca rząd, większością senacką, na którą partia rządząca też ma sposób. Wystarczy przekonać kilku senatorów by przeszli na drugą stronę mocy. Mając za sobą cały aparat państwowy, łatwiej przekonywać.Szymon Hołownia zdołał przyciągnąć do siebie, co wiadomo, elektorat KO, ale też Konfederacji czy PiS-u (około 200 tys.), a także zaangażować sporą część ludzi, którzy wcześniej nie głosowali lub nie angażowali się w politykę. Dwucyfrowy wynik, który uzyskał, to potencjał do budowania nowej siły politycznej, co zresztą zapowiada. Zważając, że kolejne wybory w Polsce odbędą się najszybciej w 2023 roku, ma dużo czasu by budować podwaliny pod powstanie nowej partii. Z drugiej strony większość nowych ugrupowań powstałych w Polsce zaliczyło najpierw spektakularny sukces, by za chwilę zniknąć ze sceny politycznej. Ruch Palikota, Nowoczesna, Kukiz’15, Wiosna, by wspomnieć kilka z nich. Entuzjazm wyborców był wprost proporcjonalny do zbliżających się wyborów, później przygasał, aż całkowicie stracił na zainteresowaniu. Na razie Hołownia skupia się na budowaniu planu politycznego, który ma opierać się na trzech filarach. Są to, jak to u nich mówią: głowa, serce i ręce. Głowa to think tank, który zamierzają powołać, mający zajmować się opracowywaniem m.in. programu i skupiającym się na tych tematach, które Hołownia podnosił podczas kampanii, czyli samorządy, klimat, bezpieczeństwo i edukacja. Serce to zasoby społeczne, a ręce to przyszłość polityczna, która na razie jest mglistym planem.  Jeżeli chodzi o Lewicę, to  problem polega w znacznej mierze na tym, że ich elektorat przez brak zaproponowanych konkretów, śmiało przerzuca swoje poparcie na liberalnych kandydatów i ich partie. Być może mozaika ideowa, czyli programy socjalne z jednej strony i progresywne podejście do spraw obyczajowo – światopoglądowych nie mają tak dużej grupy poparcia, jakby się Lewicy wydawało. Że w Polsce, albo jedno albo drugie. Poza tym same kwestie obyczajowe, o które walczy zacięcie Lewica, powodują, że kojarzeni są z jedną sprawą. W nowej rzeczywistości pandemicznej, a w przyszłości popandemicznej nie są to najbardziej palące problemy zajmujące Polaków. Sprawia to wrażenie oderwania od rzeczywistości polskiej lewicy. Dodatkowo, przeszłe poparcie dla lewicowych poglądów było ściśle skorelowane z szyldem, jakim było SLD. Zmiana jaka przyniosła za sobą konglomerat trzech opcji w postaci Wiosny, Razem i SLD oraz jej trzech tenorów może nie być do końca jasna programowo i wizerunkowo dla tej grupy wyborców.

Nieukrywany zawód lidera ludowców, Władysława Kosiniaka – Kamysza, był zrozumiały. Jeszcze miesiąc przed wyborami plasował się na silnym trzecim miejscu.  Sondaże  zaś wskazywały, że miałby duże szanse na pokonanie Andrzeja Dudy w drugiej turze. Jednak nie pierwszy raz łaska wyborców PSL na pstrym koniu jeździ, i często było tak, że o ile popierają samą partię, to już nie głosują na kandydata tego ugrupowania w wyborach prezydenckich. Sam Kosiniak jest jakby lekko oderwany od swojej, bądź co bądź, chłopskiej partii, a przynajmniej może na takiego wyglądać. Zresztą bitwa o elektorat PSL – u odbyła się sześć lat temu, podczas wyborów parlamentarnych, w których PiS skutecznie odbił tę część wyborców. Teraz go tylko zabetonował rozdając wozy strażackie i bony poszczególnym miejscowościom, o wcześniejszych programach socjalnych nie wspominając.

Krzysztof Bosak, ucząc się na błędach i wyciągając odpowiednie wnioski, nie poparł żadnego z kandydatów. Podczas dwutygodniowego zainteresowania mediów twardo utrzymywał swoje stanowisko neutralności, wybór pozostawiając swoim wyborcom. W konsekwencji podzielili się oni niemal na pół. Część poparła Trzaskowskiego, a część Dudę.  Zapewne nie mając swojego kandydata, wybierali mniejsze zło.

Ludzie do 29 roku życia, którzy pięć lat temu poparli Andrzeja Dudę,  w tych wyborach postanowili poprzeć Rafała Trzaskowskiego. Możliwe, że spowodowane jest to tym, że ta grupa wyborców kontestacyjnie zazwyczaj głosuje przeciwko władzy. A może wyborcy ci postanowili poprzeć Trzaskowskiego, dlatego że dość mają już polityki PiS i usłużnej postawy prezydenta wobec prezesa partii. Zmęczenie duopolem unaoczniło się podczas pierwszej tury, gdzie ludzie ci zagłosowali bądź to na Szymona Hołownię, bądź Krzysztofa Bosaka. Oddanie głosu w drugiej turze bardziej wyglądało na smutny obowiązek niż realne poparcie. Dlatego absurdalnym jest piętnowanie pozostałych kandydatów na prezydenta za to, że nie poparli Rafała Trzaskowskiego, albo że poparli za mało. Nawet gdyby mieli to zrobić, to jest to ich dobra wola, nie obowiązek. Problem Platformy polega na tym, że nie przyciąga ona już nowych wyborców. Ci zaś kandydaci chcą budować swój własny elektorat, a nie przyłączać się do walki POPiSu. Zbyt zdecydowane poparcie przekreślałoby ich jakąkolwiek siłę sprawczą. Skoro Trzaskowski mówi tak jak my, to po co głosować na nas. Poza tym wyborcy nie są towarem przechodnim, który można komuś zabrać lub podarować. To, że jakiś polityk, nawet ten na którego głosowali, poprze innego kandydata albo będzie na jego rzecz agitował, nie znaczy że wyborcy, jak owieczki, posłuchają go w ciemno. Tak się nie dzieje. Zamiast tego mogą stracić zaufanie to tegoż kandydata a przegranymi będą wszystkie strony. Na razie wybory prezydenckie 2020 wygrał Andrzej Duda oraz Prawo i Sprawiedliwość. Jakie będą tego konsekwencję? Prędzej czy późnej przyjdzie nam się o tym niestety przekonać.