Data napisania:26.05.2021

Zjednoczona Prawica przypomina nieszczęśliwe małżeństwo z rozsądku. Nie kochamy się, ale razem będziemy mieć więcej korzyści niż osobno. Odnowienie przysięgi, czyli podpisanie Nowego Polskiego Ładu, miało miejsce całkiem niedawno i wywołało nie mało kontrowersji. Głównie oczywiście po stronie opozycyjnej, która jest niczym innym jak odpowiedzią na narrację Kaczyńskiego. Co nie zmienia faktu, że ogłoszenie planu w tym momencie jest nie bez znaczenia. Wiele można prezesowi zarzucić, ale nie naiwność  i brak umiejętności kreślenia strategicznych wizji.

Zresztą Polski Ład idealnie się wkomponowuje w tendencje światowe, które Slavoj Zizek nazwał kapitalizmem komunistycznym, gdzie transfery społeczne od bogatych do biednych są coraz modniejszą tendencją, vide Stany Zjednoczone za rządów administracji Bidena. Innymi słowy, modny program na popandemiczne czasy. Sam ład można w lakonicznym skrócie streścić tak : obniżenie podatków dla najbiedniejszych i zwiększenie wydatków kosztem tych trochę bogatszych; nowe świadczenia na dzieci, czyli 500 plus na sterydach; gwarancję kredytów mieszkaniowych, czyli dofinansowanie banków i deweloperów, czego konsekwencją będzie wywindowanie za nie cen i ostatnie – hit, budowa pomników czy też rewitalizacja tych starych, bo każda władza musi czcić swoją chwałę i wielkość. Bynajmniej dla siebie, dla społeczeństwa, by uświadomiło sobie jak jest wspaniale w tym polskim nowym ładzie. Słowem plan taki sobie, ale takie było założenie, że są to raczej cukierki niż gorzkie, ale lekarstwo. Pytanie tylko kiedy i ile trzeba będzie później zapłacić u lekarza za te chwilowe przyjemności. W dużym skrócie – imperium kontratakuje, a z chaosu niesprawiedliwości wyłania się porządek robinhoodowski.

Ogłoszenie takiego planu dzisiaj byłoby bez sensu, skoro wybory są dopiero za dwa lata, no chyba, że odbędą się wcześniej. A Nowy Polski Ład to nic innego jak nowy program wyborczy z atrakcyjnymi propozycjami. Nie dla wszystkich, ale zawsze jest okazja, żeby w obliczu braku charyzmy opozycji, kolejnych wyborców przeciągnąć na pisowską stronę mocy. Wartością dodaną, i nie mniej ważną, jest kolejna możliwość za jego pomocą antagonizowania społeczeństwa, tym razem obliczona na konflikt klasowy, czyli norma kampanijna PiS.

I tak oto Platforma Obywatelska, największa partia opozycyjna, bardziej z nazwy niż z realnego wpływu na cokolwiek, najwyraźniej się pogubiła. Za bardzo zakotwiczyła się w swojej totalności. W konsekwencji nie wie, czego oczekują jej wyborcy, albo nie chce wiedzieć. Kiedyś Kato Starszy każde swoje publiczne wystąpienie, nawet jeżeli nie dotyczyło wojen punickich, kończył słowami: ,,a poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”. Dzisiaj podobną strategię narracyjną przyjęła Platforma. Z tym, że należałoby zamienić Kartaginę na Prawo i Sprawiedliwość. Od dawna nic nowego nie przedstawia, przekaz antypisowski, włącznie z autorytaryzmem, dewastacją państwa i ogólnej apokalipsy stracił moc. Jest jak cymbał brzmiący, nikogo, poza kilkoma zapalonymi fighterami, koderskimi aktywistami, nie grzeje. Bo fakty są takie, że scenariusze rodem z dystopii o końcu świata pod rządami PiS się nie sprawdziły. Kolejne instytucje państwa są, co prawda, przez tę partię dewastowane, ale jak na razie nie przekłada się to na życie przeciętnego obywatela. Mało tego, ogromnej części społeczeństwa, zwłaszcza tej mniej zamożnej, żyje się lepiej, czy to za sprawą 500 plus, 13 emerytury,  zwolnienia z podatku, czy wyższej płacy minimalnej. I choć to populistyczne programy socjalne, obliczone na krótki zysk, to w tym przypadku nie liczą się długookresowe skutki, jak choćby wzrastająca inflacja, ale błyskawiczny efekt, przynajmniej dla przeciętnego mieszkańca Polski. Poza tym, przekaz jest ważny, a o nim, wydaje się, Platforma raczyła zapomnieć. Kilka konferencji i to raczej w odwecie do tego, co zrobił PiS, to trochę za mało. Mgliste pomysły współpracy na opozycji, tworzenie wspólnego bloku, które rodzą się w głowach przywódców Platformy, ale już bez udziału towarzyszy opozycyjnych, też raczej świadczą o bucie i arogancji w stosunku do mniejszych partii, co zresztą jest przez nich odpłacane pięknym za nadobne, niż poważnej strategii.  

Najpierw problemem był Schetyna, że rekin, nie lubiany, jątrzący i uzurpujący władzę. Kiedy zastąpił go Budka, miało być świeżo, z młodym sznytem,  impetem i ogólnie Platforma miała się piąć w sondażowych słupkach. Ale znowu coś poszło nie tak, bo Platforma zamiast zyskiwać, zaczęła sukcesywnie tracić. Borys Budka nie potrafi zapanować nad partią. Nie konsultuje swoich decyzji z pozostałymi członkami, co może nie jest nowością w tej partii, vide Donald Tusk. Z tą różnicą, że Tusk wygrywał wybory, zapewniał stanowiska, karierę i pracę za ową lojalność i podporządkowanie. Budka nic nie gwarantuje, stąd coraz głośniejsze głosy zawodu obecnym przywódcą, bo i grunt pod nogami jest coraz bardziej kruchy. Platforma, mimo że stanowi największą siłę w parlamencie, to w sondażach traci (czym niechybnie przypomina los SLD), zbliżając się do poparcia, które ma Konfederacja czy Lewica.

Absurdalność podejścia definiującego opozycję jako totalną, która wymyślił poprzedni lider, Grzegorz Schetyna, i która nie zdała egzaminu, z powodzeniem dla partii rządzącej kontynuuje kolejny, czyli Borys Budka. Zresztą to nie jedyne, co powiela obecny lider. Aż chciałoby się zapytać, na czym polega ta zmiana? Pomysł koalicji 276 był jeszcze gorszym pomysłem niż wspólna lista bloku demokratycznego w wyborach europejskich. Po pierwsze dlatego, że za pierwszym razem się nie udało, więc naiwnością było wierzyć, że za drugim razem będzie inaczej. A po drugie, różnica polega na tym, że wcześniej przynajmniej było to wspólnie wypracowane stanowisko przez wszystkie opozycyjne partie, przy niemałym wysiłku Schetyny. Pomysł Budki na koalicję, która mogłaby obalać weto prezydenta, był wyłącznie jego autorskim pomysłem, o którym nie raczył poinformować tych, którzy mieliby ją tworzyć. Mało tego, rywalizacja na linii Budka – Trzaskowski wzrasta wraz z postępująca popularnością Trzaskowskiego. Im częściej pojawia się w wypowiedziach komentatorów nazwisko tego drugiego, jako zastępstwo za obecnego, nieudolnego lidera, tym Budka wpada w konsternację, i albo łudzi się co do obalenia rządów ZP i z tego względu zarządza absurdalną dyscyplinę partyjną, albo udziela osobliwego wywiadu Gazecie Wyborczej, w której bez żenady stwierdza, że jest bezradny, i że Wspólna Polska od początku była skazana na porażkę. Chociaż to ostatnie pewnie było obliczone na zamierzony pstryczek w Trzaskowskiego, pokazanie kto rozdaje karty. Z tym, że bardziej niż pokazanie miejsca Trzaskowskiemu, udało się Budce skompromitować. Z kolei Rafał Trzaskowski bardziej gra w tenisa politycznego niż piłkę nożną, by posłużyć się sportową terminologią. Wiceprzewodniczący Platformy buduje nie tyle partię polityczną, co swój wizerunek, o wyraźnym profilu liberalno – lewicowym. Najpierw kampania prezydencka i duża popularność oscylująca w okolicach 10 mln oddanych na niego głosów. Później na fali sukcesu ruch społeczny, który, swoją drogą, odniósł fiasko do tego stopnia, że nawet politycy jego partii nie zdołali zapamiętać jego nazwy. I teraz najnowsza inicjatywa dla młodych – Campus Polska Przyszłość.

Stąd coraz większe zaniepokojenie konserwatywnego skrzydła PO, bo nie dość, że odchył partii w lewą stronę widzą jako zagrożenie, to do tego jeden z jej głównych szefów nie jest zainteresowany do końca przyszłością tejże. To, plus nieudolne zarządzanie, prowadzi do tego, że niektórzy szukają szalupy by z tego tonącego statku się wydostać. Chociaż najpierw, w ramach pomarańczowej kartki(czym jest pomarańczowa kartka zostawmy meandrom myśli tychże), rzucili ostrzegawcze koło ratunkowe, czyli list 54. W konsekwencji pomarańczowa kartka stała się czerwoną, ale dla rokoszan. Nie bez zaskoczenia, w eleganckim stylu, decyzją zarządu zostali wyrzuceni z partii, o czym dowiedzieli się z mediów. A na domiar wszystkiego, jak już nie są z partii usuwani, to sami odchodzą, jak np. Róża Thun. Wieloletnia europosłanka PO postanowiła zrejterować na znak sprzeciwu wobec polityki, którą prowadzi partia pod przywództwem Budki.

W międzyczasie, gdzieś na uboczu, pojawia się co jakiś czas Bronisław Komorowski z swoją wizją zachowawczej konserwatywnej partii jako przystani, do której mogliby wejść dawni koledzy z partii, o takim profilu, który stał u podłoża jej powstania, czyli konserwatywno – liberalnym. Co prawda Komorowski w porównaniu do Hołowni jest ,,mało sexy”. Powrót do przeszłości wydaje się równie niemożliwy jak nieatrakcyjny, a wizja biernej kampanii prezydenckiej Komorowskiego ciągnie się za nim, tak jak powiedzenie ,,nie masz środków, to zmień pracę i weź kredyt”. Centroprawicowy projekt wybrzmiał na nowo, po tym jak w święto flagi pod Grobem Nieznanego Żołnierza były prezydent pojawił się w obecności takich polityków jak: Ireneusz Raś, Kazimierz Ujazdowski czy Władysław Kosiniak – Kamysz.

Platforma nie tyle nie ma pomysłu na siebie(chociaż to też), co po prostu nie jest on kompatybilny z tym, czego chce elektorat, bo nie wie czego chcą wyborcy, a to oznacza niestabilne surfowanie. Przez politykę niekonsekwencji, ciągłe zmienianie zdania, traci wiarygodność. I choć Budka się skompromitował w wywiadzie dla GW, to może powiedział prawdę, nie wie w którym kierunku powinna iść partia, którą kieruje. Czy na lewo, czy na prawo? Czy być konsekwentnie liberalna, czy naśladować współczesne trendy socjalne? Czy, schlebiając żelaznemu elektoratowi, być zdecydowanie antypisowska, czy, jeżeli to służy dobru państwa albo własnym interesom, współpracować z rządem? Słowem, nie wygląda to dobrze. Test z public relations PO oblała koncertowo.

Pomijając już konsekwencje Nowego Polskiego Ładu, bo o nich zazwyczaj nie myśli się w demokracjach, gdzie władza jest kadencyjna, czyli na chwilę, to wydaje się, że nowy porządek obliczony jest na przyspieszone wybory, a to dlatego że jest to teraz dla obozu rządzącego najlepszy czas. Liczne afery wzmocnione pogłębiającą się patologią nepotyzmu i korupcji rażą coraz bardziej, nawet wyborców PiS, co widać w sondażach. Nie pomagają też konflikty w Zjednoczonej Prawicy, jedno nieporozumienie zastępowane jest kolejnym tak, że już nikt chyba w ZP nie wierzy we wspólne listy na kolejną kadencję. Ogłoszenie Nowego Polskiego Ładu więc z jednej strony jest okazją, by przykryć ten bałagan, który wytworzył się w wyniku walki partykularnych interesów, a z drugiej jest najlepszym na to momentem. Fatalna kondycja największej partii opozycyjnej, która wprost proporcjonalnie do upływającego czasu staje się coraz słabsza, jest dla PiS jasnym komunikatem: Czas uderzać!, a dla sporej części wyborców(szczególnie tych, których nie dotkną obciążenia w związku z nowym planem), że nie ma alternatywy dla obecnej partii rządzącej. Jarosław Kaczyński znowu może powiedzieć swoim oponentom szach i mat.