Od zakończenia II wojny światowej minęło 77 lat. Choć wojna była okrutnym doświadczeniem, nieopisanie traumatycznym, nie oznacza jeszcze by nie została wykorzystana politycznie siedem dekad później.

Sama kwestia przyznania Polsce reparacji pewnie jak najbardziej jest słuszna. Przecież nasze państwo doświadczyło sześcioletniej okupacji nazistowskiej. Zniszczone zostały miasta, budynki, infrastruktura, zamordowano i torturowano miliony ludzi, co zresztą zostało dobrze podsumowane w raporcie przygotowanym przez rząd. Z tej perspektywy sprawa jest dosyć klarowna. Z drugiej strony ubieganie się o reparacje po niemal wieku może budzić pewne kontrowersje. Choćby z tego względu, że ciężar takowych spocząłby na obecnych obywatelach Niemiec, którzy nie ponoszą odpowiedzialności za zbrodnie hitlerowskie. Przynależność do państwa jest tutaj nieprzyjemnym, niesprawiedliwym imperatywem wiążącym.

Reparacje to na ogół ustalenia co do tego, jakie odszkodowanie ma zapłacić państwo przegrywające wojnę na rzecz tego, które wygrało, dlatego większy sens takiej odpowiedzialności zbiorowej byłby zaraz po wojnie, w końcu miliony Niemców wówczas chcąc czy nie, czerpało benefity z tego, że należą do ,,rasy aryjskiej”. No ale wówczas Polska pod naciskiem ZSRR z odszkodowań zrezygnowała. I tutaj można oczywiście byłoby snuć teorie o tym, że Polska nie była wówczas państwem samodzielnym. Władza nad Wisłą została nam narzucona przez okupanta sowieckiego. Jednak warto zaznaczyć, że okres 45 lat PRL-u to też historia Polski, tak jak okres zaborów. To miejsce, w którym żyli i pracowali Polacy. Okres bohaterów i zbrodniarzy. Poza tym, gdyby uznać ten czas za niebyły, trzeba by było zrzec się również tzw. ,,ziem odzyskanych”, bo to właśnie za sprawą Stalina, a później przez kolejne porozumienia polskich włodarzy z niemieckimi granica została ustanowiona. Oczywiście odbyło się to kosztem ziem wschodnich, które utraciliśmy na rzecz Związku Radzieckiego, ale powoływanie się na tego typu argumentację oznaczałoby , że żeby dojść do sprawiedliwości dziejowej należało by rewidować granicę w niemal całej Europie.

Temat reparacji pojawia się w naszym kraju regularnie co kilka lat. Po raz pierwszy oczywiście w okolicach końca wojny, kiedy tzw. Wielka Trójka naradzała się w Jałcie, a później Poczdamie. W gronie zwycięskich decyzyjnych państw nie było Polski, tylko Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Związek Radziecki. Ten ostatni podczas ustaleń poczdamskich zapewnił, że państwa będące w bloku wschodnim otrzymają swoją część z ogólnej puli pieniędzy. Oczywiście Stalin nie dotrzymał słowa, ale nie to jest istotne, a tym bardziej zaskakujące. W roku 1953 r. polskie władze pod naciskiem ZSRR zrzekły się reparacji, ale tylko na rzecz państwa, nie zaś indywidualnych odszkodowań. Autorzy powstałego właśnie raportu argumentują konieczność rozpatrzenia tej sprawy jeszcze raz tym, że zrzeczenie się reparacji przez polskie władze było nieskuteczne, dlatego że nie zgodne z ówczesną konstytucją. Bowiem o zrzeczeniu zadecydowała Rada Ministrów, a nie Rada Państwa, do której należały kompetencje wypowiadania umów międzynarodowych. Tyle tylko, że Polska nie będąc stroną porozumienia nie mogła wypowiedzieć umowy, której nie zawarła.

W schyłkowej epoce Gomułki temat reparacji pojawia się po raz kolejny, kiedy negocjowana jest granica na Odrze i Nyskie Łużyckiej. Wówczas Polska Rzeczpospolita Ludowa ponownie zrzeka się reparacji. Temat wraca w 1991r., czyli już w wolnej Polsce. Wówczas zostaje podpisany układ z Niemcami o przyjaznym sąsiedztwie i jednocześnie zostają potwierdzone wcześniejsze ustalenia. Zmiana polityki w tej kwestii następuje w 2004 roku, kiedy to polski parlament niemal jednogłośnie zgadza się co do oszacowania strat jakie Polska poniosła w trakcie okupacji niemieckiej. Ale istotne jest to, co dzieje się później. Już we wrześniu tego samego roku rząd Marka Belki w zamian za nieporuszanie problemu wysiedlonych Niemców z ,,ziem odzyskanych”(m.in. casus Eriki Steinbach) zadeklarował Gerhardowi Schroderowi, że Polska nie będzie zgłaszać żadnych roszczeń w sprawie reparacji.

I to właśnie te ustalenia, a nie Poczdam mogą być dowodem zrzeczenia się przez Polskę odszkodowań. Co zresztą potwierdził nawet w 2017 roku Marek Magierowski, wówczas podsekretarz stanu w MSZ, kiedy PiS chciał wrócić do tej sprawy.

Od tego czasu minęło kilka lat, ale temat ma się dobrze, zwłaszcza gdy rząd ma inne problemy. A tych jest niemało, poczynając od drożyzny, przez inflację, kryzys energetyczny na braku pieniędzy z KPO kończąc. Temat reparacji jest o tyle korzystny teraz, że z jednej strony może służyć na potrzeby polityki wewnętrznej. Umacniać wizerunek rządu jako autonomicznego, nie uginającego się przed Zachodem, a zwłaszcza Niemcami. Poza tym, brak pieniędzy z KPO można byłoby przykryć tymi, które mają nam wypłacić zachodni sąsiedzi. I last but not least, wiadomo, opozycja będzie przeciwna przez sam fakt tego, że jest w opozycji. A skoro pieniądze się Polsce należą, to stawia opozycję w złym świetle, dokładnie takim jakim widzi ją TVP, czyli pachołków Niemiec. Z drugiej strony od czasu wojny na Ukrainie rola polityczna Polski w Europie i na świecie wzrosła, natomiast Niemcy poprzez swoją niejasną, kunktatorską postawę są dzisiaj łatwym celem. Opozycja co prawda odruchem bezwarunkowym początkowo skrytykowała rząd w kwestii reparacji, po czym prawie w całości poparła ustawę w kwestii zadośćuczynienia strat. Prawdopodobnie po tym jak zdała sobie sprawę, że w tej kwestii postawa negująca może się źle kojarzyć.

Pytanie zasadnicze czy ustawa i nota do rządu niemieckiego coś zdziałają? Prawdopodobnie nie, sama kwota oszacowana jest na 6 bilionów złotych, a Niemcy raczej ochoczo na to nie przystaną. Poza tym, jeżeli przyznaliby je Polsce, istniałoby ryzyko, że zaraz odezwie się kolejne państwo poszkodowane przez agresję nazistowską domagające się zadośćuczynienia. Inna sprawa, że jedyną instancją prawną, do której Polska mogłaby się odwołać w kwestii reparacji jest Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze. Problem polega na tym, że Polska w latach 90. zdecydowała, że nie będą do niego wpływać sprawy sprzed 1990 roku, czyli wszystkie te, które miały miejsce przed powstaniem III RP. Zresztą podobną deklarację złożyła Republika Federalna Niemiec. Oznacza to nic innego niż to, że Polska nie ma realnych szans na uzyskanie odszkodowania. To znaczy pozostał jeszcze nacisk dyplomatyczny i dwustronne negocjacje, ale nikt o trzeźwym spojrzeniu nie spodziewa się, że rząd Prawa i Sprawiedliwości, którego relacje z zachodnim sąsiadem są delikatnie mówiąc chłodne, coś w tej kwestii uzyska.

Biorąc pod uwagę fakt, że politycy PiS nie urwali się z drzewa i doskonale znają realia europejskiej polityki, są świadomi niepowodzenia w tej kwestii. Oznacza to, że temat reparacji jest niczym innym tylko zasłoną dymną, problemem zastępczym dla coraz bardziej zniecierpliwionego elektoratu. A wybory za rok.