
Marsz 4 czerwca był dobrze zorganizowaną manifestacją poparcia, ale miał jedną wadę, odbył się cztery miesiące za wcześnie. Emocje powoli opadają, entuzjazm gaśnie. Z tego powodu Platforma postanowiła zorganizować jeszcze jeden marsz, tym razem przed samymi wyborami, a do tego ma jej posłużyć historia pani Joanny z Krakowa.
Marsz miliona serc, bo pod takim hasłem mają maszerować zwolennicy opozycji, już brzmi trochę zuchwale, bo co jeśli nie pojawi się aż tyle osób? Trudno będzie manifestację przekuć w sukces, gdy na placu pojawi się kilkanaście tysięcy osób, a nie kilkadziesiąt lub kilkaset. Ale być może w walce wyborczej gra się vabank, zwłaszcza przed sądnym dniem oddawania głosów.
Innym problematycznym wątkiem może być osoba, którą opozycja obrała na symbol okrutnego traktowania kobiet przez państwo PiS. Pani Joanna, jak sama siebie przedstawia, jest performerką, dyrektorką muzeum, działaczką proaborcyjną, osobą queer i niezłą kochanką. Na jej mediach społecznościowych można znaleźć wiele odważnych, kontrowersyjnych kwestii związanych m.in. z aborcją. Pojawiła się w mediach całkiem niedawno za sprawą reportażu TVN24, choć cała historia miała miejsce w kwietniu. Wówczas dokonała aborcji farmakologicznej, po wcześniejszym zamówieniu tabletek wczesnoporonnych w internecie. Po kilku dniach źle się poczuła, więc postanowiła zadzwonić do swojej lekarz po pomoc. Ta nie zwlekając zgłosiła sprawę na policję, mówiąc że jej pacjentka jest w złym stanie i ma myśli samobójcze. Policja przyjęła zgłoszenie, a następnie udała się w miejsce zamieszkania pani Joanny, po czym przetransportowała ją do szpitala. Tutaj, według opowieści pani Joanny, funkcjonariusze wykazali się daleko posuniętą nadgorliwością. Zabrali jej laptop i telefon, czego nie mieli prawa zrobić bez nakazu sądowego. Poza tym zmuszali ją do upokarzających czynności, łącznie z rozebraniem i kucaniem w samych majtkach, utrudniali też pracę medykom.
Takie zobrazowanie sytuacji rzeczywiście wskazuje na przekroczenie uprawnień przez policję i bądź co bądź znęcanie się nad poszkodowaną kobietą. Jednak w całej tej historii jest wiele niedomówień. Po pierwsze, z nagrań policji dotyczącej zgłoszenia sprawy, dowiadujemy się, że pani Joanna leczyła się psychiatrycznie, ale nie jest jasne jakiego rodzaju to były zaburzenia. W ogóle nie wiadomo czy pani Joanna zadzwoniła do swojej psychiatry w sprawie związanej z aborcją, której dokonała. Lekarka wspomina policji, że coś takiego miało miejsce, ale nie do końca jest jasne, czy to była przyczyna zwrócenia się o pomoc (swoją drogą wspomina też o porzuceniu przez chłopaka). Lekarka komunikuje policji, że pani Joanna ma myśli samobójcze i dlatego potrzebna jest interwencja. Pani Joanna temu zaprzecza i twierdzi że dzwoniła, żeby się uspokoić i uzyskać doraźną pomoc od osoby, u której się leczy. Choć tutaj żadnych dowodów w postaci nagrań nie ma. Policja z jednej strony dostała zawiadomienie o możliwości odebrania życia, więc zasadnym mogło być przeszukanie w celu zrewidowania i ewentualnego odebrania pani Joannie środków bądź narzędzi, które mogłyby jej to umożliwić. Z drugiej strony sposób działania policji wyglądał trochę jakby bardziej zależało im na znalezieniu dowodów zbrodni związanych z przeprowadzoną aborcją niż sprawą do której dostali zgłoszenie. A warto wspomnieć, że aborcja jest w Polsce legalna jeżeli przeprowadza ją sama kobieta.
To, co reprezentuje sobą pani Joanna może nie wszystkim się podobać, ale w żadnym wypadku nie usprawiedliwia postępowania policji, która powinna być dla obywateli, a nie przeciwko nim. Inna sprawa czy ten przypadek jest najlepszym, by służył za symbol marszu. Choćby z tego względu, że nie ma pewności czy chodziło o przeprowadzoną aborcję. Oprócz tego działalność pani Joanny często nawiązuje do religii w sposób, który niekoniecznie mógłby spodobać się katolikom w Polsce, także tych będących wyborcami opozycji. No i last but not least prawdopodobnie za miesiąc nikt nie będzie pamiętał o co w tej sprawie chodziło, a co dopiero w październiku. Do tego czasu emocje mogą już dawno opaść, dlatego może czasem nie warto chwytać się brzytwy.