
Paradoksalnie w Polsce mobilizację elektoratu danej partii zapewnia jej polityczny przeciwnik. Nie inaczej było tym razem. Marsz 11 stycznia prawdopodobnie okazałby się porażką frekwencyjną, gdyby nie widowiskowe aresztowanie w Pałacu Prezydenckim dwóch posłów PiS dzień wcześniej. I tak kiepsko się zapowiadający marsz w obronie wolnych mediów przekształcił się w protest przeciwko dyktaturze nowej większości rządzącej.
Sprawa Wąsika i Kamińskiego ciągnie się mniej więcej od 2007 roku i tzw. afery gruntowej. Wówczas, nadzorując CBA, przeprowadzili operację mającą na celu udowodnienie korupcji w ministerstwie rolnictwa, na czele którego stał ich koalicjant z Samoobrony Andrzej Lepper. Za swoje działania, jakimi były podsłuchy, próba wręczenia łapówki i fałszowanie dokumentów zostali skazani przez sąd rejonowy nieprawomocnym wyrokiem. W 2015 roku prezydent Andrzej Duda ułaskawił obu panów.
Artykuł 139. konstytucji mówi jasno, że prezydent stosuje prawo łaski, z wyjątkiem osób skazanych przez Trybunał Stanu. Panowie nie zostali skazani przez TS, tylko przez zwykły sąd, stąd teoretycznie mogli zostać ułaskawieni. Co prawda, bardziej logicznym byłoby ułaskawienie po prawomocnym wyroku, jednak nie ma co do tego konieczności prawnej, mamy tylko opinię profesorów prawa, ale one nie są prawnie wiążące. Tym samym wydaje się, że prezydent, pomimo, że nie było wcześniej takiej praktyki miał prawo ułaskawić Kamińskiego i Wąsika i było to zgodne z prawem.
Sąd Najwyższy jednak stwierdził, że prezydent nie mógł tego zrobić wobec osób nieprawomocnie skazanych i przekazał sprawę do sądu okręgowego do ponownego rozpatrzenia. Trybunał Konstytucyjny w odwecie natomiast orzekł, że SN nie mógł się w tej sprawie wypowiedzieć, ponieważ sprawa dotyczy kompetencji konstytucyjnych.
Sąd II instancji nie zastosował się do ułaskawienia prezydenta i trzech wyroków TK w tej sprawie i skazał prawomocnie posłów na karę dwóch lat pozbawienia wolności. W konsekwencji marszałek Hołownia podjął decyzję o wygaszeniu mandatów Kamińskiego i Wąsika. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, gdzie jedna izba, bliższa PiS-owi, czyli Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (wcześniej Izba Dyscyplinarna) w której zasiadają tzw. neosędziowie, orzekła że decyzja marszałka nie ma zastosowania, a Izba Pracy (bliższa nowej koalicji rządzącej), składająca się z tzw. paleosędziów, że ma. Tak więc mamy jeden Sąd Najwyższy, ale dwa sprzeczne ze sobą wyroki.
Panowie Kamiński i Wąsik z mandatami czy bez najpierw schronili się w Pałacu Prezydenckim jak w eksterytorialnej twierdzy, która miała ich ochronić przed karą, by po chwili zostać w niej aresztowani, w momencie, gdy mający pełnić rolę bodyguarda Andrzej Duda udał się do Belwederu na spotkanie z białoruskimi opozycjonistami.
Jednak to nie koniec tej historii, otóż w wyniku m.in. rozmów z małżonkami oskarżonych, prezydent wcześniej nieugięty, postanowił zrzucić ten gorący kartofel na rząd, a dokładnie ministra sprawiedliwości, Adama Bodnara i rozpoczął procedurę ułaskawienia. Różni się ona od zwykłego ułaskawienia tym, że przed podjęciem decyzji ułaskawiającej najpierw swoją opinię w tej sprawie mają wydać sądy dwóch instancji, a także prokurator generalny.
Ruch prezydenta, choć osobliwy, wydaje się być logiczną konsekwencją, bo skoro nowa władza nie respektuje prerogatywy prezydenta jaką jest prawo łaski, co do którego w tym przypadku mogły być wątpliwości, ale bardziej natury logicznej, niż prawnej, to Andrzej Duda ponownie ułaskawiając skazanych przyznałby, że wówczas w 2015 roku zrobił to bezprawnie. Wszczynając postępowanie ułaskawieniowe nie neguje swojej poprzedniej w tej sprawie decyzji, a przy okazji zrzuca odpowiedzialność na rząd.
Poza wszystkim, sprawa Kamińskiego i Wąsika na tle innych nadużyć nie przedstawia się jako najgorsze przestępstwo popełnione przez polityków w historii III RP. Różnica polega na tym, że im sąd udowodnił winę i w konsekwencji skazał. W demokratycznym państwie prawa wszyscy przed jego obliczem powinni być równi, stąd jeżeli wina została udowodniona, panowie słusznie trafili do więzienia i co istotne nie są żadnymi więźniami politycznymi. Problem polega jednak na tym, że w wyniku reform przeprowadzonych w sądownictwie mamy dwa obozy prawne, które wydają sprzeczne ze sobą opinie. A to już przypomina nie ład, a wielki bałagan prawny.
A ta sprawa, obok TVP wydaje się być tylko probierzem działań nowego rządu, w kolejce ustawia się kolejna, a mianowicie odwołanie Prokuratora Krajowego Dariusza Barskiego. Sytuacja, w której sądy będą wydawały stronnicze opinie i wyroki, nie ma szans na rozwiązanie anarchii prawnej w Polsce. Ciekawym pomysłem wydaje się być reset konstytucyjny proponowany przez Krzysztofa Bosaka, w której każda ze stron przystanie na kompromis w przywracaniu praworządności, bo wzajemne negowanie i nieuznawanie wyroków sądowych niszczy nie tylko autorytet władzy sądowniczej, ale też świadczy o powadze i zaufaniu do państwa. I choć w tym aspekcie winne są obie strony sceny politycznej (zaczęło się od Platformy Obywatelskiej, która wybrała ,,na zapas” dwóch sędziów TK, a PiS spotęgował ten chaos odwołując wszystkich, nawet tych, legalnie wybranych), to wygląda na to, że każdej ze stron jest na rękę duopol prawny. Dzięki temu mogą powoływać się na te wyroki, które im pasują i negować ważność tych, z którymi się nie zgadzają. A to ostatecznie sprzyja polaryzacji, istotnej przy mobilizacji elektoratów.