Franciszkańska 3


Reportaż Marcina Gutowskiego i książka Ekke Overbeeka przetoczyły się przez debatę publiczną niczym tornado. Jan Paweł II nie tylko wiedział o aktach pedofilii, ale też tuszował przestępstwa podwładnych mu księży.
Oczywiście tak postawiona teza szokuje, ale pewnie też warto przyjrzeć się niuansom tej historii. Jednym z nich jest na pewno kontekst czasowy. Głęboki PRL i wyraźny konflikt na linii Kościół – państwo, marksizm ma w końcu antyklerykalizm wpisany w DNA. Wówczas ujawnianie tego typu przestępstw mogłoby znacząco obniżyć wiarygodność Kościoła jako opozycji wobec zbrodniczego systemu. Paradoksalnie jednak tuszowanie było paliwem dla Służby Bezpieczeństwa. W ten sposób poprzez zastraszanie pozyskiwali donosicieli w roli tajnych współpracowników. Dlatego i jednej i drugiej stronie zależało na tym, by zamiatać sprawę pod dywan.
Poza tym czasy powojenne to okres, gdzie nie obowiązywała jeszcze konwencja chroniąca prawa dziecka, a opinia społeczna często przymykała oko na tego typu sytuacje. Obowiązywała wówczas inna wrażliwość, taka w której np. przemoc wobec dzieci była społecznie akceptowalna. Oczywiście to w żaden sposób nie tłumaczy przestępstw pedofilii, jednak warto zaznaczyć, że nie była ona w tak jasny jak dziś sposób piętnowana.
Zarówno Marcinowi Gutowskiemu jak i Ekke Overbeekowi można byłoby zarzucić to, że ich doniesienia bazują głównie na aktach SB, które często bywały prowokacjami, więc nie do końca muszą być prawdziwe. Większość z nich jest jednak potwierdzona przez osoby, które doświadczyły przemocy wobec księży wymienionych w dokumencie. A jeżeli obrońcy Jana Pawła II, a szczególnie hierarchowie kościoła twierdzą, że dowody są fałszywe bądź niekompletne, i nastąpiła niewystarczająca weryfikacja źródła, bo oparta na kruchym materiale jakim są kwity ubeckie, to niech otworzą archiwa kościelne i udowodnią, że jest inaczej. Niestety coś jednak ich przed tym powstrzymuje. Stąd to, co zostało przedstawione w reportażu Franciszkańska 3 i książce Maxima Culpa jest jak na razie jedynym źródłem dowodowym.
To, co budzi wątpliwości w tych publikacjach to informacje o kardynale Sapieże i jego skłonnościach ,,artystokratycznych”. Tworzą spójne zakończenie historii, że skoro największy autorytet papieża dopuszczał się aktów homoseksualnych wobec swoich podopiecznych, to młody Wojtyła nabrał przekonania, że istnieje swego rodzaju normalizacja tej patologii w Kościele. Problem polega na tym, że ta historia oparta jest na jednej notatce kapelana kardynała i zeznaniach Anatola Boczka, niezbyt wiarygodnego świadka, bo księdza, który dopuszczał się przestępstw wobec nieletnich, a ponadto był tajnym współpracownikiem SB. Tym zakończeniem film nieco traci na wiarygodności, bo brak tu wyjątkowej rzetelności i staranności dziennikarskiej, ale miejmy nadzieję, że jest to tylko preludium do zbadania głębiej tej sprawy. Jeżeli, jak pada w dokumencie, ,,plotki” na temat kardynała Sapiehy okażą się prawdziwe, to stawia to Kościół w zupełnie innym świetle. Zgorszenie bowiem szło od góry, a więc było instytucjonalnie akceptowane. Jednak na razie dowodów brak.


Czy nowe fakty prowadzą do zniszczenia autorytetu?


Pośrednio pewnie tak, bo choć nie powinno to wpływać na całokształt oceny Jana Pawła II, to świadomość że święty kościoła katolickiego i bohater historii Polski był zaangażowany w tuszowanie przestępstw seksualnych wobec dzieci jest mało że bulwersujący, jest skandaliczny i kładzie się cieniem na jego pontyfikat.
Jednak przed obalaniem pomników warto przypomnieć, że był to człowiek, którego nauki w czasie ogromnych podziałów czasów zimnej wojny rezonowały na cały świat. Wraz z Reaganem i Thatcher jako podmiotowy symbol lat 80. przyczynił się do upadku komunizmu. Jego wybór na Stolicę Apostolską był przełomowy dla organizacji opozycji antykomunistycznej w Polsce z Solidarnością na czele (m.in. po wprowadzeniu stanu wojennego apelował do I Sekretarza PZPR Wojciecha Jaruzelskiego o nieprzelewanie krwi). Jako pierwszy papież podjął też dialog ekumeniczny z innymi religiami, przepraszając za winy, których dopuścili się chrześcijanie na przestrzeni lat.
Stąd wniosek, że na problem pedofilii w Kościele warto spojrzeć nie personalnie, ale instytucjonalnie. Karol Wojtyła jako młody ksiądz, a później metropolita krakowski był częścią instytucji hierarchicznej do której zaleceń się stosował. Podobnie postępowali inni biskupi na całym świecie. A były one wówczas takie, żeby o problemach wewnątrz Kościoła nie mówić publicznie, a wszelkiego rodzaju afery tuszować, zgodnie z tzw. tajną instrukcją watykańską z 1922r. (crimen sollicitationis). To wciąż nie tłumaczy przenoszenia przestępców seksualnych w sutannach z parafii do parafii, narażając kolejne dzieci na wykorzystanie, ale jest częścią krajobrazu Kościoła jako zakonserwowanej twierdzy obronnej, w której decyzje podejmowane były i są odgórnie. I o ile Karol Wojtyła był zakładnikiem instytucjonalnej struktury, to Jan Paweł II miał wszystkie niezbędne narzędzia by raz na zawsze rozprawić się z problemem pedofilii w Kościele. Podjął co prawda jakieś działania, głównie w skutek śledztwa dziennikarskiego zespołu Spotlight dotyczącego molestowania dzieci przez księży w Bostonie (co najmniej od lat 80.!), ale arcybiskupa Lawa, który tuszował pedofilię 249 podległych mu księży, nie ukarał tylko przeniósł do Bazyliki w Rzymie. Zaostrzył kary (wraz z usunięciem ze stanu duchownego) i podniósł wiek dzieci, które powinny być objęte ochroną, wprowadził też obowiązek zgłaszania wszystkich spraw pedofili bezpośrednio do Watykanu, ale jednocześnie awansował ludzi oskarżanych o pedofilię jak arcybiskup McCarrick i Groer, czy promował ich działalność jak w przypadku założyciela legionistów Chrystusa Marciala Degollado. Stąd wniosek, że działania te nie były wystarczająco radykalne i nie przyczyniły się do znaczącej zmiany, to znaczy nie wypleniły tego patologicznego procederu.


Mitomania narodowa


Krytyka Jana Pawła II była powszechna na Zachodzie dawno przed skandalami związanymi z pedofilią. Po odbywającym się w duchu zmian Soborze Watykańskim II kontrowersyjny był jego konserwatywny stosunek do choćby kapłaństwa kobiet, zniesienia celibatu czy antykoncepcji, a zwłaszcza uciszania wszystkich reformatorskich głosów wewnątrz Kościoła. W tym samym czasie w Polsce krytyka papieża była non grata. Po Jałcie wybór Polaka na papieża był symboliczny, jak samospełniającą się przepowiednia rodem z wizji romantycznej, w której Polska ma do odegrania szczególna rolę. Problem polegał na tym, że nasi bohaterowie mają być niezłomni i bez skazy. To, biorąc pod uwagę fakt, że ludzie są ułomni, prowadzi do radykalnej obrony fałszywej mitologii, a tym samym oddala od prawdy. A to ponoć ona ma nas wyzwolić. Czas spojrzeć na Jana Pawła II jak na człowieka, nie zaś jak na polukrowany mit narodowy. Papież to nie święty obrazek, ale człowiek, którego należy rozliczyć jak każdego innego, który znalazłby się na jego miejscu.
I jeżeli już ktoś sprawił, że autorytet papieża został nadwątlony to są to w szczególności ci wszyscy, którzy swoimi dziaderskimi upamiętnieniami, pomnikami, kremówkami i ustawami sprowadzili papieża do memów. Dla sporej części ludzi młodych Jan Paweł II to nie wielki człowiek, filozof, bohater naszej historii, ale człowiek z talerza, widelca i długopisów, w najlepszym wypadku jedna z postaci historycznych jak Piłsudski czy Wałęsa na zdjęciach w podręczniku szkolnym. Egzaltacja czci papieża zamieniła się w janiepawlany żart.