Data napisania:11.12.2020
Reforma sądownictwa w Polsce była konieczna. Niefortunnie się złożyło, że problem został zasygnalizowany przez Prawo i Sprawiedliwość, by następnie zdereformować sądownictwo poprzez politykę personalną i pogrzebać sny o lepiej funkcjonującej trzeciej władzy. Skutkiem przeprowadzonych zmian są nieporozumienia na szczeblu unijnym i niepewność przyszłego budżetu.
Negocjowany pakiet składa się z trzech elementów. Z budżetu wieloletniego i nadzwyczajnego funduszu odbudowy, do których przyjęcia potrzebna jest jednomyślność Rady Europejskiej. W przypadku funduszu potrzebna jest też ratyfikacja parlamentów krajowych. A także z najbardziej kontrowersyjnego z trzech elementów, rozporządzenia powiązania funduszu z praworządnością. Ten ostatni przyjmowany jest większością kwalifikowaną. Aby go przegłosować potrzebne są głosy 15 państw reprezentujących 65% mieszkańców UE. Oznacza to, że Polska nie ma realnych możliwości odrzucenia rozporządzenia, ale może zawetować dwa pierwsze elementy pakietu.
Ewentualne zawetowanie budżetu oznaczałoby prowizorium, polegające na tym, że co miesiąc wpływałaby określona kwota i to tylko na projekty, które zaczęły się przed końcem tego roku. Nie zostałyby podjęte żadne nowe projekty takie, jak np. Fundusz Zdrowotny albo Fundusz Sprawiedliwej Transformacji dotyczący odejścia od energetyki opartej na paliwach kopalnych, a także wstrzymane zostałyby środki na rozwój obszarów wiejskich, mimo, że bezpośrednie dopłaty byłyby kontynuowane. Dodatkowo program dla studentów Erasmus + działałby tylko do połowy następnego roku. Last but not least, Polska nie skorzystałaby z Funduszu Odbudowy opiewającego na 59 mld euro.
Z tym, że zawieszenie funduszu dla danego państwa członkowskiego, zgodnie z rozporządzeniem, będzie możliwe tylko wtedy, gdy Komisja Europejska wykaże, że braki w praworządności mają ,,bezpośredni wpływ na właściwe zarządzanie budżetem UE”, stąd teoretycznie Polska nie ma się czego obawiać. Co prawda, do rozporządzenia zostało dodane zdanie: ,,Praworządność należy rozumieć z uwzględnieniem pozostałych wartości i zasad funkcjonowania Unii zapisanych w art. 2 TUE”, czyli dokładnie: ,,Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn”. Tak więc art. 2 tylko mgliście traktuje o wspólnych wartościach, którymi powinny kierować się państwa UE. Dlatego też wicepremier Jarosław Gowin nie zgadza się ze swoim koalicyjnym kolegą, że Polska przystając na to rozporządzenie traci ,,suwerenność”, bądź zgadza się na narzucenie np. legalizacji małżeństw homoseksualnych. Twierdzi on, że o zasadę praworządności nie da się narzucić państwom członkowskim takich rozwiązań.
W innej sytuacji są Węgry, gdzie odnotowano niewłaściwe wydawanie unijnych pieniędzy, nie zgodnie z swoim przeznaczeniem, to znaczy, mówiąc literalnie, dopuszczano się korupcji. Niejasny w tym przypadku byłby opór Warszawy, bo oprócz polityki godnościowej przejawiającej się w haśle ,,wstawania z kolan”, Polska nic na tym nie ugra. Oczywiście do nadużyć dochodzi także w kraju nad Wisłą, ale Polska jest zdecydowanie poniżej średniej unijnej, w przeciwieństwie do kraju Orbana. Tylko, że u nas gra toczy się o coś innego, a mianowicie o dalsze losy Zjednoczonej Prawicy. Twardy kurs, zainicjowany przez Zbigniewa Ziobrę, jest problematyczny dla Jarosława Kaczyńskiego. Bardziej radykalny elektorat popiera weto w przypadku powiązania praworządności z budżetem, bo twierdzi, że jest to kwestia suwerenności naszego państwa. Stąd PiS musi równie ostro grać i stąd to całe zamieszanie, które zapewne zakończy się mniejszym lub większym ,,zgniłym” kompromisem.
Zresztą w obozie rządzącym nie ma wspólnego stanowiska w tej sprawie. Jarosław Gowin od początku uważał, że potrzebny jest kompromis. Polegać miałby on na tym, że do rozporządzenia o ,,pieniądzach za praworządność” zostałby dołączony dokument interpretacyjny. Lider Porozumienia uważa, że przyjęcie budżetu jest dla Polski kluczowe i trzeba robić wszystko by do niego doszło. Zdaniem Zbigniewa Ziobry taki dokument nie byłby wiążący, bo ważne jest rozporządzenie i to ono jest podstawą prawną, na podstawie której będą rozstrzygać nieprawidłowości w praworządności. W międzyczasie, Ziobro widząc w UE wcielenie zła na ziemi, przekonywał, że polski rząd nie ma nic do stracenia wetując budżet. Mało tego, by potwierdzić swoją wątpliwą tezę, podpierał się niezbyt rzetelną grafiką, zrobioną specjalnie na tą okazję przez Janusza Kowalskiego, wiceministra aktywów państwowych. Wynikało z niej, że Polska raczej dokłada się niż jest beneficjentem UE. Fałszywa, manipulacyjna argumentacja Ziobry polegała na tym, że zamiast porównać do siebie bezpośrednie wpłaty i wypłaty, minister sprawiedliwości zestawił ze sobą publiczne pieniądze w ramach budżetu, czyli tzw. bezzwrotne granty, do inwestycji zagranicznych nastawionych na zysk. Prywatne przedsiębiorstwa zagraniczne owszem zyskują, ale nie bez korzyści dla Polski. Przed zyskiem, w postaci wypłacanych dywidend, najpierw muszą wyłożyć swój kapitał, przetransportować swoje technologie, kontakty i ogólnie know – how. Poza tymi oczywistościami, zapewniają miejsca pracy, a część z wypłat zasila budżet państwa z wpływów z podatków. Innymi słowy, dzięki tym inwestycjom, Polska się rozwija. Zresztą na podobnej zasadzie działają polskie przedsiębiorstwa w ramach Unii Europejskiej.
Kolejny szczyt unijny dotyczący m.in. kwestii budżetu dobiega końca. Wszystko wskazuje na to, że nie będzie weta, ale też rozporządzenie będzie wzbogacone o dodatkowe dokumenty interpretacyjne tak, by było jasne, że powiązanie budżetu z praworządnością będzie tylko w przypadku zagrożenia prawidłowego zarządzania finansami unijnymi, czyli tam gdzie dochodzi do nadużyć finansowych i korupcji. Z tym, że niemiecka prezydencja, tak by zapewne zakończyć, niepokojące wszystkich, przedłużające się negocjacje, zaproponowała by Komisja Europejska powstrzymywała się od wdrażania mechanizmu praworządności w stosunku do państwa, którego legalność zostanie zakwestionowana do czasu wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE. De facto oznacza to, że procedura ta zostanie zawieszona na co najmniej dwa lata. Z tej batalii zdecydowanie zwycięsko wychodzą Węgry, albo raczej Viktor Orban, który ma szansę, do tego czasu, zapewnić sobie reelekcję. Co do Polski? No cóż, z jednej strony praworządność nie będzie respektowana, a na pewno nie w takiej postaci jak chcieliby to widzieć politycy Solidarnej Polsce, z drugiej, kompromis i rezygnacja z weta wydaje się być nie do zaakceptowania dla polityków partii Ziobry, o czym żywo informują na Twitterze. Z tego względu, jedyne, co teraz nie jest pewne, to trwałość Zjednoczonej Prawicy, ale z tym Polska może sobie jakoś poradzi.