Problemy z Koalicją Obywatelską są jak never ending story. Kiedy już myślimy, że mają się ku końcowi i Platforma przedstawi wreszcie, po sześciu latach siedzenia w ławach opozycyjnych, jakiś pomysł, jasny przekaz, klarowny i zrozumiały komunikat, swoje stanowisko w jakiejś kwestii, to po raz kolejny się raczej zawodzimy. Tym razem presja wyborców, a szczególnie mediów była tak duża, że PO postanowiła w końcu wyjść z jakąś inicjatywą. Wypowiedziała się i wcale nie jest lepiej.
Platforma Obywatelska a aborcja to temat na rozdział w książce, no ale dobrze, odkładając uszczypliwości na bok, jakieś stanowisko wypracowali w tej sprawie. Trzymając się krawędzi, bo radykalne albo nawet zdecydowane stanowisko oznacza w ich wypadku utratę bądź to elektoratu, bądź części posłów. No wiec, nie ma już powrotu do kompromisu z 1993r., którego uparcie trzymali się posłowie PO. Może zrozumieli, że to nazbyt dziaderskie i po ostatnim wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie ma do niego powrotu, skoro nawet na poziomie retoryki jest dość problematyczne. Dlatego jej nowe stanowisko w sprawie aborcji jest takie, że powinna być dozwolona do 12 tygodnia, włączając w to trudną sytuację życiową i społeczną matki, z tym że po wcześniejszym skonsultowaniu się z psychologiem lub lekarzem. I to też w ostateczności. Najpierw Platforma proponuje pakiet praw kobiet, czyli edukację seksualną, in –vitro i badania prenatalne. Można powiedzieć, że wygrała opcja niemiecka, bez zawoalowanych złych konotacji. W dyskursie politycznym z jednej strony mamy środowisko pro – life, albo jak kto woli, anty choice, które zostawiłoby prawo aborcyjne w takiej formie w jakiej jest po niedawnym wyroku, bądź zaostrzyło go jeszcze bardziej. Choice – owcy natomiast dążą do liberalizacji, najchętniej do takiej postaci, w jakich prawo to przedstawia się w większości państw Unii Europejskiej. Na tle tego konfliktu główna partia opozycyjna próbowała się tak ustawić, by być za wyborem, nie zakazem. I jeżeli zakładamy, że partie polityczne są reprezentacją swojego elektoratu w parlamencie, to być może to jedynie słuszne stanowisko na jakie mogła pokusić się Platforma. Partia pozycjonująca się gdzieś w granicach centrum. I o ile może się to nie podobać lewicowym posłom czy działaczkom OSK, większość Polaków i Polek, nie chce, co prawda, zaostrzenia dotychczasowej ustawy, ale nie chce też ,,aborcji na życzenie”. Skądinąd okropna nazwa na określenie prawa kobiety do decydowania o własnym ciele przysługująca im w każdym cywilizowanym państwie na świecie. Może więc kompromis wypracowany wewnątrz Platformy Obywatelskiej nie jest zachwycający, ale zdroworozsądkowy.
I o ile w kwestii aborcji to najlepsze, co mogła wypracować Platforma, to już pomysł na Koalicję 276, czyli połączenie sił partii opozycyjnych przeciw PiS, spalił na panewce zaraz po jego ogłoszeniu. Liczba miała oznaczać ilość posłów w parlamencie potrzebnych do odrzucenia weta prezydenta. Pozostałe wspólne cele zostały nakreślone mgliście, ale w gruncie rzeczy to chodziło o to, co zwykle, czyli naprawę Trybunału Konstytucyjnego, KRS i SN, likwidację telewizji publicznej i poprawę służby zdrowia. Inicjatywa nie udała się, z tym, że hmm…. może dlatego, że żadnej z pomniejszych sił opozycyjnych Platforma nie omieszkała zapytać o zdanie. Ani Polski 2050, ani PSL-u, ani Lewicy. Sam pomysł wspólnej listy, może i ciekawy, ale nie konsultowanie tego z pozostałymi partiami, które miałyby być jej częścią, wydaje się już pomysłem impertynenckim. Platforma po raz kolejny pokazała jak traktuje pozostałe partie i kto tu jest największą, to jest najbardziej liczącą się partią opozycyjną. Z tym, że zastanawiające, że tak doświadczony gracz polityczny jak Platforma Obywatelska mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że potraktowanie po macoszemu partii, z którymi chce współpracować i stworzyć wspólny sojusz, nie odniesie sukcesu. Nie dziwi więc reakcja na ową koalicję pozostałych partii. Poza tym, skoro już taki pomysł pojawił się w gorących głowach posłów Platformy, to zasadne wydaje się pytanie, dlaczego akurat ,,Koalicja 276”, a nie ,,Koalicja 305”, czyli liczby zapewniającej większość konstytucyjną. No ale okryjmy to zasłoną milczenia.
Platforma poza milczeniem i arogancją, okryła się też wstydem. Zamiast konstruktywnej wizji na Polskę, pokazała niemoc nawet w ewentualnym formowaniu bloku przeciw obecnej władzy. Coś, co udało się nieudolnemu Schetynie, a z czym ma problem młody, ambitny Budka. Miało być lepiej, a jest gorzej. Zresztą wystąpienie Budki i Trzaskowskiego też było symptomatyczne i oznaczało, że w nowej Platformie, oprócz tego, że nie ma miejsca dla Schetyny i Tuska, to nie ma też miejsca dla kobiet, mniejszych koalicjantów w ramach KO i w ogóle o wszystkim decyduje tam tandem gentelmanów. Może i kuszące, ale raczej dla dziewiętnastowiecznej panienki niż wyzwolonej, wyemancypowanej współczesnej partnerki. O ile stanowisko w sprawie aborcji ma jakiś logiczny sens, to brak odzewu partii opozycyjnych co do wspólnej listy, z pominięciem krytycznych komentarzy, oznacza kolejne fiasko, ale do tego Platforma zdążyła się już chyba przyzwyczaić. Progres w Platformie oznacza często dwa kroki do przodu, jeden w tył, no ale zawsze to progres.