Data napisania:25.02.2021
Ostatnie badania opinii publicznej wykazały, że największy odsetek polskiej młodzieży, od początku transformacji, skłania się ku poglądom lewicowym. Z tym, że nie do końca wiadomo czy bardziej ze względów ekonomicznych czy światopoglądowych, bo takie pytania nie znalazły się w ankiecie. Także nie wiemy do końca czy dlatego, że związki zawodowe, mieszkania budowane przez państwo i wysokie podatki czy może prawa dla mniejszości seksualnych, prawa kobiet i aborcja na życzenie. Ostatnie wydarzenia, związane z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, które dały możliwość w okresie pandemii młodym ludziom na uczestniczenie w spotkaniach towarzyskich w postaci protestów, skłaniają bardziej ku tej drugiej opcji. Nawet jeżeli nie o to chodziło w protestach, a sprzeciw był szczery, to młodzież charakteryzuje nonkonformizm i kontestacja tego, co zastane, a skoro w Polsce od sześciu lat rządzi prawica, przynajmniej w kwestiach, nazwijmy to obyczajowo – światopoglądowych, to zgodnie z tą logiką, wybór opcji lewicowej mógł być tego emanacją. Nie bez znaczenia jest też słabnąca rola Kościoła z aferami pedofilskimi w tle, ale może Adrian Zandberg też nie ma co załamywać rąk. Wyniki badań zaniepokoiły szeroko pojętą prawicę i skłoniły do refleksji. Dlaczego się tak dzieje? Przecież jeszcze niedawno był odwrót w przeciwną stronę. I tutaj w konserwatywnych głowach pojawia się złowrogi acz niepozorny Netflix.
Platforma jest na rynku od lat 90. W Polsce pojawiła się w 2016 roku i od tamtej pory cieszy się coraz większym zainteresowaniem, zwłaszcza teraz, w okresie pandemii, gdzie stanowi jedną z niewielu rozrywek. Za niewielką cenę ma się dostęp do szerokiego wachlarza seriali i filmów. W porównaniu do innych platform streamingowych Netflix może pochwalić się dużym wyborem dobrej jakości filmów z kategorii młodzieżowych. Pojawiają się w nich takie problemy jak nieheteronormatywność, niechciana ciąża, dorastanie, problemy z seksualnością. Słowem wszystko to, co według progresywistów powinno być na lekcjach edukacji seksualnej, a według konserwatystów pozostać strefą tabu, o której nie tylko się nie mówi, ale się nawet nie myśli, zwłaszcza kiedy jest się dorastającym nastolatkiem z bagażem osaczających zewsząd hormonów.
Trudno nie zgodzić się, że na Netflixie zagościła szeroko pojęta poprawność polityczna, taka, że bardziej normalnym zjawiskiem jest tam dziecko z rozbitego domu niż szczęśliwe małżeństwo, ale czy się to komuś podoba czy nie to, o ile nie żyjemy w głębokim socrealizmie, istnieje coś takiego jak wolność twórcza i każdy może tworzyć to, co mu się rzewnie podoba. Jak pisał Tołstoj ,,wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa jest nieszczęśliwa na swój sposób”, więc może to co dramatyczne równa się też bardziej ciekawe, no ale załóżmy na potrzeby konserwatywnej wyobraźni, że tak nie jest. Zagubiona młodzież, sięgając po ten repertuar, nie do końca pewnie świadomie, uczy się przez rozrywkę pewnych postaw. Między innymi tolerancji rasowej, bo jak inaczej nazwać pojawienie się czarnoskórych lordów w XIX – wiecznej Anglii w serialu Bridgertonowie, albo odkrywaniem własnej seksualności, którą wyjaśniają rówieśnicy, jak w Sex Education, nie zaś przynudzający profesorowie z wąsem czy w Big Mouth, gdzie robią to spersonifikowane hormony dojrzewania. Albo wszystkiego naraz, jak na przykład w adaptacji dziewiętnastowiecznej powieści L.M. Montgomery ,,Ani z Zielonego Wzgórza”, w której to znajdziemy wątki emancypacyjne, problemy mniejszości etnicznych, a nawet homoseksualnych bohaterów, czyli takie, które nie wtedy, a w XXI wieku stały się modne. W jakimś pewnie sensie jest to pudrowanie świata na lewicowo. Widzenie go nie takim, jakim jest, ale jakim powinien być. Tylko czy druga strona nie robi tego samego? Na ekranie chciałaby tylko widzieć nieskazitelnych bohaterów oddających życie za ojczyznę. Tak cnotliwych, że żadna rysa nie może pojawić się na ich patriotycznym życiorysie. Dla prawicowca brak Boga albo bohatera poświęcającego się ojczyźnie w jakiejkolwiek produkcji oznacza, jeśli nie nazbyt postępowe, to na pewno neomarksistowskie zabarwienie, czyli takie marksistowskie w wersji zmutowanej. Rzeczywiście z tego punktu widzenia Netflix to epicentrum dewiacji. I choć w repertuarze można znaleźć bogaty zestaw treści o charakterze, dla niektórych pewnie, permisywnym, dewiacyjnym i o jakim nawet nie śniło się prawicowcom, to nie jest to jedyna treść tam prezentowana, by wspomnieć choćby South Park czy Archera. Kto zaznajomiony ten wie, że są to filmy animacyjne jak najbardziej dalekie od poprawności politycznej. Także może nie taki Netflix straszny, jak go malują prawicowi obrońcy wartości.
Obwinianie Netflixa za lewactwo, Armagedon kulturowy, odwracanie pojęć, relatywizacje i ogólnie całe zło na świcie jest, by nie powiedzieć komiczne, to przynajmniej świadczy o głębokiej bezradności drugiej ,,ideologicznej” strony barykady. To tak, jakby obwiniać sąsiada za to, że lepiej pielęgnuje ogródek. Netflix nie ma monopolu na twórczość filmową, co potwierdza istnienie wielu innych platform. Jeżeli prawica, za Leninem uważa, że kino to najważniejsza ze sztuk, a przynajmniej wywierające największy wpływ; narzędzie, za pomocą którego można manipulować, wróć, wychowywać społeczeństwo, to wrota pozostają otwarte. O ile tylko prawica potrafi przekuć swoje wartości w ciekawe dzieło zdolne zainteresować młodego widza, to nie ma po temu żadnych przeszkód. No właśnie, tylko o ile zdoła, bo martyrologia w wydaniu szkolnej apologii przegranych powstań miała już swój okres świetności. Mogła do tego czasu się przeterminować wraz z mesjanizmem Mickiewicza i Słowackiego wałkowanego na lekcjach polskiego. Na tych samych lekcjach, na których była ona wyśmiewana przez Gombrowicza w cudnym ,,Ferdydurke”, ale mimo ironii, rozbawienia i krotochwili, pióro Witolda odbijało się mniejszych echem, bo w oczach belfra przecież Słowacki naprawdę wielkim poetą był.
Na poglądy młodych ludzi po części pewnie ma wpływ to, co jest powielane w filmach czy mediach typu Netflix, ale nie jest to głównym wyznacznikiem ich światopatrzenia. Zakładając, że konserwatywne myślenie o świecie, czyli zachowanie pewnego status quo w kwestiach rodzinnych czy szerzej – narodowych, jest jedynie słuszne, to może sprzeciw młodzieży w stosunku do takiego myślenia nie jest zasługą Netflixa, ale winą graniczącą z zaniedbaniem, takich instytucji jak Kościół, szkoła czy rodzina. Stąd być może zawód dorastającej dziatwy tradycją, państwem i dziedzictwem narodowym czy zinstytucjonalizowanym małżeństwem. Dlatego nie ma co tak ubolewać nad rozlanym mlekiem w postaci takich a nie innych promowanych wartości, a wziąć się do pracy na rzecz propagowania ,,tradycyjnej” rodziny, religii i patriotyzmu w przystępnej formie, tak by była rozrywką, a nie substytutem usypiającej kołysanki. A więc prawico, szable w dłoń, bolszewika goń goń goń.