Data napisania:16.03.2021

Problem z filmami dokumentalnymi jest taki, że powinny przedstawiać prawdę. Albo starać się zachować wszelką staranność rzetelności przy przedstawianiu problemu. Oglądając najnowszy serial dokumentalny w reżyserii Kirby Dick i Amy Ziering, skądinąd znanych z robienia filmów o nadużyciach seksualnych, opowiadający o przepychankach sądowych, i nie tylko, Mii Farrow i Woody’ego Allena, ma się wrażenie, że jest tam wszystko, oprócz tego szczegółu.

I nie chodzi o to, że historia molestowania kilkuletniej dziewczynki i przy okazji adoptowanego przez nich dziecka mija się z prawdą, bo tego nie wiemy, ale o to, że przedstawia wersję tylko jednej strony. Film, jak ktoś słusznie zauważył, ma charakter rewizjonistyczny. W tym sensie, że jak myśl nie dająca spokoju, stawia sobie za zadanie pokazanie i przepracowanie problemu sprzed lat, zmysłem współczesnym. Takim, który jest już po doświadczeniach #metoo i #timesup. Przy czym warto zaznaczyć, że Allen został uniewinniony i oczyszczony z zarzutów, w przeciwieństwie do Rogera Ailesa, Harveya Weinsteina czy Billa Cosby’ego. Dzisiaj już dorosła Dylan, bo o niej mowa, wypowiada się w filmie w dość obrazowy sposób, opisując wydarzenia z przed trzydziestu lat. W filmie pojawiają się też nagrania z wypowiedziami dziewczynki nakręcone przez Farrow w 1992 roku, które, co prawda,  brzmią autentycznie, a Mia nie stara się naprowadzać dziecka na ,,właściwą” odpowiedź, to jednak trudno nie odnieść wrażenia, że sam zarzut molestowania opiera się głównie na tym, że wówczas, w domu w Connecticut, Allen położył głowę na kolanach dziecka. Może nie jest to postawa godna naśladowania, ale czy to wystarczający dowód by kogoś oskarżać?

Oprócz pokrzywdzonej adoptowanej córki w filmie możemy zobaczyć inne, chociaż nie wszystkie!, dzieci Farrow, jak na przykład Ronana, dziennikarza New York Timesa, który notabene jako pierwszy nakreślił sprawę nadużyć seksualnych Harveya Weinstaina. W większości stoją po stronie, no właśnie, nie do końca wiadomo czyjej? Bo choć ofiarą jest Dylan, to odnosi się wrażenie, że film nie koniecznie jest o tym. Bardziej o jej przyrodniej matce, Farrow, która została zdradzona i porzucona. Zresztą to nazwisko Mii pojawia się w tytule filmu. Woody Allen miał romans z jedną z jej adoptowanych córek, już pełnoletniej, po czym porzucił Mię dla Soon – Yi i jest z nią do dzisiaj. No może nie jest to typowa sytuacja i wymyka się schematom, to jednak nie łamie prawa. Zastanawiające jest również to, że Mia rozpoczyna śledztwo w sprawie molestowania dopiero wówczas, gdy dowiaduje się, że Allen chce ją porzucić. Wcześniej (jest to silnie zaakcentowane w filmie) tylko domyśla się niesmacznego scenariusza, ale nic z tym nie robi. Twierdząc, że nie mogła w to uwierzyć. Uwierzyła dopiero, kiedy została odtrącona. Czy można przez to przypuszczać, że gdyby Allen jej nie zdradził z dorosła córką, domyślałaby się do dziś?

Inną zastanawiającą kwestią jest przypadek ich adoptowanego syna Mosesa. W filmie przedstawia się go jako tego, który przepadał za Allenem, lubił spędzać z nim czas, a nawet chciał przejąć jego nazwisko, bo traktował go jak ojca. Kiedy sprawa z Dylan ujrzała światło dzienne, Moses wysyła list do Allena, w którym pisze, że się na nim poważnie zawiódł i nie chce mieć z nim kontaktu. Pod koniec któregoś odcinka pojawia się krótka adnotacja, że Moses wycofał się z tych słów. W ostatnim odcinku zostaje przedstawiona wersja chłopca, ale chyba tylko po to, by ją podważyć. W licznych wywiadach, już dziś dorosły mężczyzna, nie tylko wycofał się z dawnych słów, ale też broni Allena, twierdząc, że zeznania Dylan są niespójne. Na przykład tamtego dnia w Connecticut, nie mogło dojść do molestowania na strychu, ponieważ nikt nie miał prawa tam przebywać. To znaczy był ponoć w stanie niebezpiecznie surowym, z wystającymi gwoździami z desek. Po czym, w filmie, natychmiast zostają podważone zeznaniami Mosesa z sprzed 30 lat, w których twierdził coś zupełnie innego. Jednak pomija się już powody tych konfabulacji. A mianowicie,  jak twierdzi Moses to, że Mia znęcała się psychicznie na dzieciach, nie dając im spokoju do czasu, kiedy nie powiedzą tego, co chce usłyszeć. I nawet jeżeli jest to słowo przeciw słowu, to dlaczego nie zostało to ukazane w dokumencie. Jeżeli zeznania Dylan są prawdziwe, nie zaszkodziłoby to jej w żaden sposób, a film zyskałby na autentyczności.

Innym argumentem rzekomo świadczącym o tym, że Allen ma problem z dużo młodszymi partnerkami ma być jego twórczość, w której to znajdziemy mnóstwo przykładów tego typu związków od ,,Manhattanu”, przez ,,Annie Hall”, na ,,Mężach i żonach” kończąc. Ponad prosty zabieg manipulacyjny, jest to dość mglista analogia. Nie trzeba być gejem, żeby napisać pełną namiętności powieść o miłości homoseksualnej, psychopatą – zabójcą, by nakręcić film o seryjnym mordercy, tak i filmy Allena nie muszą być jeden do jednego wykładnią jego życia. Chyba, że celem twórców było zasianie w widzach ziarna ostatnio modnej poprawności politycznej w postaci cancel culture, czyli kultury unieważniania, gdzie to, co człowiek sobą reprezentuje prywatnie, czyt. na gruncie moralnym, ma mieć też wpływ na odbiór jego dzieł, albo jaśniej, bojkot tychże. Zresztą twórcy przybliżają ,,antyprzykłady” artystów o niegodnych manierach (na przykład Picassa rzekomo gaszącego papierosa na policzku kobiety), których powinna dosięgnąć sprawiedliwość kultury anulowania. Z tym, że o dewiacji Allena, w przeciwieństwie do pozostałych, miałaby świadczyć jego twórczość.

Film w pewien sposób przedstawia sprawę w dość manichejski sposób. Z jednej strony mamy biedną Dylan na skraju depresji, której nikt przez lata nie chciał słuchać i wpływowego Allena, który nie tylko dostawał kolejne prestiżowe nagrody filmowe, ale też był wspierany przez całe grono celebryckie z Penelope Cruz, Alekiem Baldwinem i Scarlett Johansson na czele. Wygląda to wszystko tak, jakby reżyserzy dokumentu stawiali tezę i za wszelką cenę chcieli ją udowodnić, w myśl zasady ,,jeżeli nie jest to zgodne z faktami, tym gorzej dla faktów”. Stąd bardziej przypomina to film publicystyczny, niż dokumentalny. Tak jakby komuś bardzo zależało na tym, by pogrążyć znanego reżysera. I tutaj od razu, no niestety, nawet jeżeli to nieprawda,  nasuwa się, zdradzona i porzucona Mia Farrow. Ta, która na pierwszej taśmie rozmowy telefonicznej nie pyta o to, co stało się tego niepamiętnego dnia, tylko czy Allen kocha ją czy Soon – Yi i czy zamierza od niej odejść. Albo wtedy, gdy Mia pytana o to czy miała później jeszcze jakieś związki intymne z mężczyznami, odpowiada, że tak, ale nie zapraszała żadnego z nich do domu. Nie dlatego, że bała się narażenia swoich dzieci na podobną traumę z molestowaniem w tle, ale dlatego że któryś, nie daj Boże, by się w jednym z nich zakochał.

Ostatnim czasem, media bez względu na szerokość geograficzną ekscytują się wywiadem jakiego Megan Markle i książę Harry udzielili Oprah Winfrey. Eksroyalistka zarzuciła w nim rodzinie królewskiej rasizm, wyrachowanie, chłód, nieczułość, a także to, że miewała stany depresyjne i nikt nie był łaskaw zareagować na dworze królewskim. Ktoś mógłby zapytać, kogo to dzisiaj obchodzi? Ale sądząc po ogólnoświatowej ekscytacji, nie tak znowu niewielu. I znów, naprawdę? Na świecie są miliony osób niedożywionych, bezdomnych, zgwałconych czy będących w toksycznych, patologicznych relacjach, a my mamy pochylać się nad rzekomą depresją księżnej Sussex i za ten stan rzeczy piętnować oziębłą, nieczułą rodzinę królewską?

Za sprawą #metoo dokonała się swego rodzaju gloryfikacja wiktymizacji w życiu społeczno – kulturalnym. W tym sensie, że bezrefleksyjnie staje się po stronie osoby oskarżającej, bez wskazania dowodów. Tak jak niesłuszne było kiedyś stanie po stronie oprawcy jak w przypadku Weinsteina, Cosby’ego, Polańskiego i może Allena, tak teraz nie zawsze jest słusznie stać po stronie ofiary. Albo inaczej automatycznie wstawiać się za osobą, która kogoś oskarża. Bo nie zawsze ofiara jest ofiarą, a oprawca oprawcą. Przynajmniej do czasu, kiedy nie zostaną przedstawione rzetelne, udokumentowane dowody. Pech sprawia, że jest to niezwykle trudne do udowodnienia, zwłaszcza jeśli sytuacja miała miejsce trzydzieści lat temu. Dlatego jeśli Allen jest winny i jednocześnie uparcie twierdzi, że tak nie jest, to jest to nie tyle niemoralne, co po prostu obrzydliwe, i zasługuje na potępienie. W kwestiach przestępstw nie ma, a przynajmniej nie powinno być, świętych krów i każdy, kto dokonał czynów niedozwolonych, powinien zostać ukarany. Ale jeżeli Allen nie jest winny i mówi prawdę, a Mia mści się na swoim byłym partnerze, i chce udowodnić coś, co nie miało miejsca i przy okazji wciąga w tę batalię dzieci, to też jest to wysoce niemoralne, nieetyczne i zasługuje na publiczne potępienie. Niestety z filmu się tego nie dowiemy.