Data napisania:07.03.2021
Nowy serial produkcji HBO w reżyserii Philippa Kadelbacha to luźna adaptacja historii życia Christiane Felscherinow spisanej pod koniec lat 70. przez dziennikarzy miesięcznika Stern. ,,My dzieci z dworca zoo” ukazuje przerażający obraz Berlina, zdegenerowanych dorosłych i zagubionych dzieci. Film z 1981 roku jest niemal zero jedynkowym odzwierciedleniem życia Christiane i jej przyjaciół, których poniósł duch czasu. Czasu, w którym pierwsze skrzypce grały narkotyki. To historia dzieci prostytuujących się na ulicy za każdą dawkę heroiny, żebrzących i zaliczających kolejne blackouty w toalecie. Książka i film pokazują ten upadek dogłębnie, trzewia życia na dworcu zoo, nie pomijając brutalnych i szokujących szczegółów tak, by być przestrogą dla młodzieży przed powtórzeniem życia ich starszych kolegów. Niebezpieczne przekraczanie granic aż do momentu, gdzie przestają dbać o wygląd, zdrowie i higienę. Przestają szanować przyjaciół, rodzinę, a nawet siebie. Wszystkie wartości tracą sens w starciu z narkotykiem.
W najnowszej produkcji nie znajdziemy obrazu nędzy i rozpaczy, jaki nakreślił z naturalistyczną dokładnością Uli Edel. Obraz jest pastelowo – inastagramowy, bohaterowie ubrani jak na pokazie młodzieżowej mody, nawet strzykawki podane są tam na złotych tacach lub ułożone estetycznie jak na zamówienie stylisty. Dramatyzm narasta z każdym odcinkiem, ale nie jest to tego rodzaju dramatyzm, który przytłacza swoim ciężarem. Bardziej to ciężar, który uwiera, nieznośnie intryguje, niż przygnębia.
Środek zimnej wojny, mur oddzielający miasto, szare blokowiska to świat, w którym poruszają się bohaterowie serialu. Ale jest też to świat bez HIV i AIDS, bez Internetu i dostępu do wiedzy na temat zagrożeń jakie niosą za sobą narkotyki. Brak bezpieczeństwa, czy to w wyniku rozpadu małżeństwa zagubionych, niedojrzałych rodziców, alkoholizmu wystylizowanej matki, czy niedopasowaniu do otoczenia pełnego etykiety, porzucenia, nie miłości, skłania dzieci do eskapizmu. Nieszczęśliwie się składa, że są to późne lata 70. w Berlinie Zachodnim, gdzie modne są dyskoteki, a w nich nieograniczony dostęp do szerokiej gamy narkotyków. Zresztą narkotyki są wszędzie, bardziej niż dziś na wyciągnięcie ręki. W rozpadającym się świecie dają one natychmiastową ulgę, pozwalają na chwilowe zapomnienie o patologicznej rzeczywistości. W serialu dniem, który przesądza o wyborze bohaterów tej ścieżki są święta Bożego Narodzenia, gdzie niewinni, niedoświadczeni młodzi ludzie po raz pierwszy w drastyczny sposób doświadczają beznadziejności świata, który ich otacza. Stella zostaje zgwałcona w barze swojej matki. Kiedy chce jej powiedzieć, o tym co się stało, zastaje ją na kanapie, całkowicie pijaną. Christiane jest po raz pierwszy świadkiem poważnej kłótni rodziców, podczas której dochodzi do przemocy fizycznej. Babsi natomiast po raz kolejny dostaje komunikat od swojej babki, że do niczego się nie nadaje. Młoda dziewczyna, w konsekwencji ciągłych nacisków i nieprzystawalności, wybucha dając upust swoim skumulowanym od dawna emocjom. Bo serial opowiada nie tylko o uzależnieniach od narkotyków, ale, a może przede wszystkim, o dorastaniu.
Wybrać życie. Wybrać pracę. Wybrać karierę. Wybrać rodzinę. Wybrać zajebisty wielki telewizor…pralkę, samochód, kompakt i elektryczny otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, niski cholesterol, opiekę dentystyczną. Wybrać stały kredyt hipoteczny. Wybrać kawalerkę. Wybrać przyjaciół. Wybrać dres i pasująca torbę. Wybrać trzyczęściowy garnitur. Wybierz majsterkowanie i zastanawiaj się w sobotni ranek, kim ty, do cholery jesteś. Wybierz siedzenie na kanapie przed telewizorem i oglądanie głupich programów, wpychanie pierdolonego tłustego żarcia do gęby (…) Ale dlaczego miałbym chcieć to robić? Nie wybieram, aby wybrać życie, wybieram coś innego. A powody? Nie ma powodów. Komu potrzebne powody, kiedy mamy heroinę.
Te słowa wypowiedziane na jednym oddechu przez Marka Rentona, bohatera filmu ,,Trainspotting”, stały się już kultowe. Tam heroina była ucieczką przed rutyną życia, w ,,My dzieci z dworca zoo” jest ucieczką przed brakiem tego bezpieczeństwa jakie daje rutyna. Tylko, że miłość, której tak potrzebują i uparcie szukają, nie jest w stanie istnieć w warunkach narkomanii, o czym zdążą się jeszcze przekonać. Szczególnie wtedy, gdy ich przyjaźń zamienia się w historię toksycznej relacji. Jak na przykład wtedy, kiedy bohaterowie uświadamiają sobie, że heroiniczna droga ich niszczy i postanawiają przerwać łańcuch uzależnienia. Uradowani wizją nowego lepszego jutra ostatni raz symbolicznie uraczają się H. Tej nocy, tak jak na jednej z imprez w Sound, gdzie unoszą się ponad tańczących ludzi, są hirołsami, jak w piosence Bowiego, przez ten jeden dzień, w chwili na haju. W ostateczności tylko dla jednego z bohaterów jest to ostatni raz. Złoty strzał na początku przeraża pozostałych, ale nie na tyle by z tym skończyć. A nawet jeśli, gdy jedni postanawiają być czyści, drudzy ściągają ich do poziomu rynsztoka i tak w kółko. W konsekwencji sami dla siebie są zagrożeniem. Tak jakby bali się, że ich przyjaźń rozpadnie się, kiedy przestanie łączyć ich uzależnienie, a to jedyna stała w ich życiu.
Historia Christiane, Babsi, Stelli, Alexa, Benno i Michi’ego to chocholi narkotyczny taniec przy akompaniamencie niezapomnianej muzyki Davida Bowiego. Zresztą postać muzyka pojawia się w serialu, niezbyt przypominająca oryginał i tylko na chwilę przy okazji odwiedzin toalety przed koncertem przez jednego z przyjaciół, no ale zawsze. Bo przecież nie mogło go zabraknąć. Historia Christiane nie istnieje bez Bowiego. Zrozumieć to można dopiero po uwzględnieniu kontekstu kulturowo – społecznego tamtego czasu. Serial, co prawda, nie przedstawia wiernie lat 70., ale czerpie z tego okresu inspiracje, a wówczas subkultury powstające wokół muzyki były ważną częścią poszukującej tożsamości młodzieży. Koncert Bowiego jest ważny dla fabuły również dlatego, że to właśnie podczas jednego z nich prawdziwa Christiane F. po raz pierwszy dokonuje iniekcji heroiną. Sam Bowie zafascynowany tamtejszą muzyką, pod koniec lat 70. mieszkał i tworzył w Berlinie. Zaciekawiony historią młodej narkomanki, zgodził się udostępnić swoją muzykę do oryginalnego filmu, a nawet zagrać w nim samego siebie.
Serial, choć przyjemny w odbiorze, jest problematyczny z tego względu, że nie zniechęca do rajdu narkotykowego, wręcz odwrotnie. Może i miał być moralizatorski, ale wyszedł trochę product placementowy. Bo oprócz tego, że reklamuje muzykę Davida Bowiego, dla tych którzy mogliby ewentualnie jej nie znać, to niestety też sposób życia młodych narkomanów. Ubrania jak z magazynu młodzieżowego, wystylizowane fryzury i makijaże, strzykawki ułożone z niezwykłym pietyzmem i młodzi, szczupli aktorzy. Bohaterowie są piękni nawet wtedy, gdy są na dnie heroinowego nałogu. Rzeczywistość tak nie wygląda, a już na pewno nie wygląda tak rzeczywistość narkomana. Brudne kible na obdrapanym dworcu, obdarte ubrania, przetłuszczone włosy, podkrążone oczy to obrazy bliższe codzienności ćpuna. Tego w serialu nie znajdziemy. Wiek bohaterów też pewnie nie bez powodu został zawyżony, tak by nie razić zbytnią patologią. Z tego też względu, pomimo dwóch zgonów, serial kończy się względnym happy endem. W jednej z pierwszych scen serialu, Christiane wsiada do windy, która po jakimś czasie spada z jedenastego piętra z nią w środku. Nikt normalnie nie przeżyłby czegoś takiego, z czego zdaje sobie sprawę bohaterka i od tej pory jest przeświadczona, że jest nieśmiertelna. Każda kolejna scena utwierdza widza w tym przekonaniu aż do końca, kiedy to dziennikarze Sterna, po procesie mężczyzny – pedofila, w którym Felscherinow była świadkiem, zamierzają spisać historię Christiane, chociaż wiemy że na tym się jej historia z narkotykami nie zakończyła. Ale książka i owszem, przecież w końcu ,,żyli długo i szczęśliwie”, a to na jej podstawie jest serial. Po prostu każdy czas ma swoją historię, a ta z przed czterdziestu lat raczej nie wpłynęłaby na wyobraźnie współczesnych nastolatków. Stąd więc pewnie zamysł twórców, by serial był przystępny, nie odpychał brudem narkotycznego życia ich instagramowego poczucia estetyki.