Echa sporów w koalicji rządzącej nie cichną, obecnie za sprawą projektów zgłaszanych przez Lewicę. Choć jest w defensywie mieszczącej się w sześciu procentach, nie demobilizuje jej to w realizacji swojego programu.


Projekt depenalizujący z pakietu tego, co to ugrupowanie chce przeforsować, jak związki partnerskie czy pełna legalizacja aborcji, wydawał się najmniej kontrowersyjny. Możliwie lajtowa ustawa okazała się jednak zbyt zuchwała dla rządzącej koalicji, a szczególnie Trzeciej Drogi, której posłowie koncertowo zagłosowali przeciw.


Tematy zgłaszane przez Lewicę standardowo nie podobają się prawej flance Koalicji, a szczególnie PSL-owi. I znów nie jest to nic zaskakującego zważając na wciąż dość tradycyjne społeczeństwo hołdujące konserwatywnym wartościom, których zdecydowaną większość reprezentuje ta partia. Poza tym, jak sami argumentują, projektu depenalizacji aborcji nie było w umowie koalicyjnej, także nie można ich oskarżyć o niewywiązanie się z niej. Inna sprawa, że swoją postawą sabotują niepisany kompromis, względne minimum co do którego można byłoby się zgodzić w ramach wspólnego rządu.


Bo jak wiadomo Koalicja Obywatelska, trzymając się strategii Tuska o reprezentowaniu jak najszerszego centrum, chce zaproponować coś zarówno dla prawej strony (pakt migracyjny) jak i lewej, stąd depenalizacja procedowana jako projekt rządowy.


Tusk się wściekł – takie tytuły ozdabiały serwisy informacyjne po tym jak ustawa depenalizująca aborcję nie przeszła w Sejmie. Choć to nie pierwszy tego typu przypadek. W obecnej Koalicji Kierownik nadzoruje centralnie wszystkimi ministerstwami i nie znosi sprzeciwu, parafrazując Mickiewicza „Tusk gniewa się – ze strachu drżą jego dworzany” ( w tym przypadku ministrowie i szefowie parlamentarnych klubów).


Bo przecież miało być inaczej. W przygotowanym przez Tuska scenariuszu blokującym miał być Prezydent Andrzej Duda, tak by można było na niego zrzucić całą odpowiedzialność i jednocześnie zyskać uznanie w oczach kobiet. Narracja w stylu „wina Dudy” spaliła na panewce, bo to miedzy innymi głosami polityków Koalicji Obywatelskiej projekt nie przeszedł, a miała być dyscyplina partyjna w tej sprawie. Roman Giertych, mimo wcześniejszych zapewnień o dostosowaniu się do wymogów partyjnych, wyciągnął kartę do głosowania. Choć on sam twierdzi, że wywiązał się z obietnicy, ponieważ nie zagłosował przeciw, lecz w ogóle nie wziął udziału w procedowaniu. Innego zdania jest jego szef, który zawiesił go w prawach członka klubu poselskiego. Zresztą nie tylko jego, banem został objęty też Waldemar Sługocki. Ten ostatni tłumaczył nieobecność podróżą służbową do Stanów Zjednoczonych. Ponadto obaj panowie zostali pozbawieni funkcji wiceprzewodniczącego klubu i wiceministra. Wierność swoim przekonaniom robi wrażenie, szczególnie w przypadku Giertycha. Mniej więcej od zespołu do spraw rozliczeń i ujawnienia taśm Mraza były lider LPR nie ukrywa ambicji prokuratorskich, jednak mimo spodziewanych konsekwencji nie porzucił swoich ultrakonserwatywnych przekonań. Z drugiej strony, być może jest świadomy, że ten gniew Tuska w dużej mierze jest pozorowany (by zyskać przychylność progresywnych wyborców), a on sam nie ma się czego obawiać, w końcu przysłużył się szefowi w roli jego adwokata.


Zrzucenie odpowiedzialności na Dudę miało spełnić jeszcze jedną funkcję, zmobilizować elektorat przed przyszłymi wyborami prezydenckimi, bo przecież bez zmiany w Pałacu Prezydenckim żadna ustawa liberalizująca kwestię aborcji nie przejdzie. Głosowanie w sprawie projektu depenalizacji mocna ostudziło tę narrację. Okazało się, że zmiana prezydenta na ,,koalicyjnego” nie jest już tak newralgiczna, skoro dla projektu nie ma wystarczającej większości w Sejmie. Choć być może sroga reprymenda Kierownika zdyscyplinuje posłów, gdy projekt wróci do procedowania, a skrupulatnie rozpisany scenariusz będzie miał szansę się zrealizować.