Data napisania:08.04.2020

W momencie, gdy umierają ludzie, zwalniani są pracownicy, a przedsiębiorstwa są na skraju upadku, wybory tylko pozornie mogą wydawać się nieistotne. Demokracja ma rację bytu, wtedy, gdy odbywają się w niej cyklicznie wybory, jako źródło prawomocności władzy i potwierdzenia  legitymacji rządzących. Ponad to powinny być one wolne i sprawiedliwe, zapewniające bezpieczeństwo wyborców. Jeżeli traktujemy demokrację poważnie, a wybory są jej naturalnym składnikiem, to uznanie ich za nieistotne wiąże się z daleko posuniętym wnioskiem o niskiej wadze demokracji, która kapituluje przy zderzeniu z wirusem. Wszystkie te rzeczy dzieją się w państwie, w którym już piąty rok rządzi Prawo i Sprawiedliwość, a będzie jeszcze kolejne trzy. Wszystkie najważniejsze stanowiska pełnią ludzie związani z obozem władzy. Każde rozwiązanie, ustawa, rozporządzenie przechodzi najpierw przez Sejm, później Senat, gdzie opozycja ma teoretycznie większość, ale nie na tyle istotną by zablokować Sejm, no i wisienka na torcie, czyli prezydent, będący ostatnią instancją w procesie legislacyjnym. Przez ostatnie lata zdążyliśmy się przekonać jak działa rollercoaster procedowania rządowych ustaw. Powiedzieć, że niektóre z nich mogą budzić wątpliwości praworządnego państwa prawa, to jakby nic nie powiedzieć. Dość przywołać zmiany związane z sądownictwem, które jeszcze niedawno były gorącym tematem politycznym. Spadły z podium istotnych spraw wraz z pojawieniem się Covid19. Pomijając już niedoskonałości tego ustroju, państwo demokratyczne funkcjonuje wtedy, gdy wybierani są jej przedstawiciele w wyborach powszechnych. Co w sytuacji, gdy takie nie mogą się odbyć? Wtedy racjonalnie należało by się zastanowić, w jaki sposób je przeprowadzić w dalszym lub bliższym terminie.
Tymczasem obóz rządzący wydaje się przeć niczym walec do wyborów. Jeżeli już nie w formie bezpośredniej, to przynajmniej ogłaszając powszechne wybory korespondencyjne. Co jest nie bez przyczyny. Obecnie zdecydowaną przewagę ma obecny prezydent. W wyniku zawieszania realnej kampanii wyborczej, która po części przeniosła się w otchłanie Internetów i mediów społecznościowych, tylko prezydent ma możliwość wygłaszania orędzi czy też oficjalnego wsparcia społeczeństwa, służby medycznej itd.  Czy to ma jakiś wpływ na kampanię? Zważając, że już przed pojawieniem się pandemii miał przewagę sondażową, obecna sytuacja nie powinna mu zaszkodzić. Wiadomo, że jesienią, kiedy pandemia minie pozostawi za sobą sfrustrowanych bezrobotnych i tysiące upadłych przedsiębiorstw, którego egzemplifikacją będzie obecny prezydent. Tym samym Sejm większością głosów uchwala ustawę o pocztowych wyborach prezydenckich. Teraz trafia ona  do Senatu, który ma 30 dni na jej rozpatrzenie. Gdyby nawet ta ustawa przeszła, to najwcześniej wejdzie w życie 7 maja, czyli trzy dni przed wyborami. Oznacza to, że aby je przeprowadzić, należało by zacząć przygotowania, w czasie, gdy nie będzie ustawy na podstawie których mają się odbywać wybory. Pomijając, że jakiekolwiek zmiany w okresie kampanii prezydenckiej są, delikatnie mówiąc, dość kontrowersyjne, to nie tylko to budzi wątpliwości. Po pierwsze do tej pory głosowanie korespondencyjne były alternatywą, na którą ktoś mógł się zdecydować, ale nie musiał. Według obowiązującej ustawy, jedyną możliwością oddania głosu, jest właśnie ta korespondencyjna. Dostarczenie kart wyborczych do skrzynki pocztowej może skutkować tym, że odbierać będzie je jeden członek rodziny, który w skrajnie pesymistycznym scenariuszu, może wypełnić je sam. Nikt nie będzie tego kontrolował. Poza tym, biorąc pod uwagę liczbę ludzi, do której należy wysłać karty do głosowania, a mianowicie 30 mln, bo tyle osób w Polsce jest uprawnionych do głosowania, może dochodzić do sytuacji, w której koperty nie będą dostarczane pod odpowiedni adres. Niektórzy mieszkają w innym miejscu, niż adres zameldowania. Wniosek o zmianę adresu korespondencyjnego będzie można złożyć przez cały jeden dzień, dzień wejścia w życie ustawy. Jak widać ustawa jeszcze nie weszła w życie, a już stwarza szereg technicznych problemów.   Polska wydaje się unosić w oparach absurdu.  W tym samym czasie widać tąpnięcie w Zjednoczonej Prawicy. Wiceminister Jarosław Gowin, nie przekonany do wyborów korespondencyjnych, występuje z propozycją przełożenia wyborów o 2 lata, tym samym przedłużając kadencję obecnego prezydenta, ale bez możliwości reelekcji. Z tą propozycją, do której potrzebna byłaby zmiana konstytucji, wyraźnie nie po drodze ani jego koalicjantom, ani opozycji. W konsekwencji podaje się do dymisji, a na swoje stanowisko wyznacza Jadwigę Emilewicz. Kiedyś była wojna na górze, dzisiaj już tylko zabawa. Natomiast ustawa korespondencyjna nawet jeżeli w optymistycznej wersji zostanie z poprawkami przyjęta przez Senat, to albo bez posłów Porozumienia przepadnie, albo zostanie przyjęta, ale zanim wejdzie w życie czeka ją vacatio legis. Oznacza to, że przeprowadzenie powszechnego głosowania korespondencyjnego może okazać się problematyczne, a to z kolei oznacza, że wybory potencjalnie mogą odbyć się normalnie, w lokalach wyborczych, narażając życie milionów ludzi. Chyba, że Morawiecki skorzysta z opcji atomowej i w ostatniej chwili ogłosi najmniej ograniczający wolność obywateli, stan klęski żywiołowej, tym razem narażając już tylko autorytet swojej władzy, a wybory najwcześniej odbędą się 90 dni od jej zakończenia. Gorzej, jeżeli taki stan potrwa rok. Wiązałoby się to z ogromnymi odszkodowaniami dla przedsiębiorców, w tym zagranicznych koncernów, co mogłoby być w kategoriach gospodarczych drastyczne w skutkach. Zakładając, że nie będzie tak tragicznie i pandemię uda się zahamować jesienią, ta opcja wydaje się najbardziej racjonalna, ale już nie najbardziej oczywista dla obozu rządzącego, który w maju, z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa, przeprowadzi powszechne korespondencyjne  wybory prezydenckie.

Sytuacja jest nadzwyczajna, dlatego też rozwiązania powinny być ekstraordynaryjne. Przełożenie terminu wyborów byłoby, zważając na sytuacje, racjonalnym rozwiązaniem. Choćby z tego względu, że skłoniłoby zarówno obóz rządzący jak i opozycję do współpracy przy rozwiązywaniu bardziej istotnych problemów, od których zależy teraz życie Polaków. W interesie wszystkich partii powinno być jak najszybsze skuteczne rozwiązanie problemu dotyczącego przeprowadzenia wyborów prezydenckich. Waśnie i przepychanki na górze nie sprzyjają budowaniu, i tak już nadszarpniętego,  zaufania do państwa, elit rządzących i generalnie polityków, o czym będę mogli się przekonać, kiedy już dojdzie do tych wyborów.