Data napisania:06.08.2020

Najbliższe wybory odbędą się w 2023 roku, o ile PiS nie przepchnie ustawy o zmianie samorządowej, więc żeby w polityce nie było nazbyt nudno, władza zmierza do rekonstrukcji rządu. Przy okazji będzie można wymienić niewygodnych ministrów i dać państwowe stołki innym wiernym i lojalnym, tak by nikt nie czuł się pokrzywdzony. Słowem dwie pieczenie na jednym ogniu. Zapowiadana rekonstrukcja ma być, co prawda, dopiero jesienią, ale już sypią się ewentualne nazwiska. Show musi trwać nieprzerwanie, nawet jeżeli jest tylko odwróceniem uwagi od prawdziwych problemów. A jest ich niemało, bowiem kraj już odczuwa skutki lockdownu, a pandemia się jeszcze nie skończyła. Przeciwnie ma się dobrze. Polska odnotowuje rekordowe liczby zachorowań. Tymczasem premier Morawiecki jak Janus bądź rabin raz mówi, że nie ma wzrostu zachorowań i tym samym obaw do niepokoju, by innym oznajmić, że jest wręcz odwrotnie.

Zmiany w rządzie mogą być niezbędne w doprowadzeniu planowanych reform, jak na przykład repolonizacja mediów czy ustawa administracyjna dotycząca samorządów, o której politycy PiS mówią od dawna, a po ostatnich wygranych wyborach coraz głośniej. Projekt poselski, tak by uniknąć konsultacji, w pierwszej kolejności ma dotyczyć województwa mazowieckiego. Jedna z wersji zakłada wyodrębnienie Warszawy i pobliskich powiatów, tzw. obwarzanka. W tym wypadku funkcjonowałaby jednocześnie rada miasta i rada metropolitarna ( Warszawa i 9 powiatów) traktowana jako sejmik województwa, a  prezydent Warszawy byłby jednocześnie marszałkiem województwa. Druga wersja zakłada utworzenie 17 województw. Wówczas musiałyby odbyć się nowe wybory do sejmików – warszawskiego i mazowieckiego.  W takiej wersji województwo warszawskie liczyłoby 2,8 mln mieszkańców, a mazowieckie 2,4 mln. Oficjalnie taki podział miałby służyć lepszemu rozdysponowaniu środków unijnych, w ramach funduszu spójności, który zakłada wsparcie regionów europejskich. Mazowsze wraz z Warszawą przekracza próg, który kwalifikował się do wsparcia. Wszystko to miałoby logiczny sens, gdyby nie fakt, że od 2018 roku obowiązuje nowy podział statystyczny Mazowsza na obszar warszawski stołeczny i warszawski regionalny, dzięki czemu środki unijne tak czy inaczej wpływają do tych biedniejszych części. Co więcej zmiana terytorialna Mazowsza, wręcz przeciwnie, mogłaby przyczynić się do zubożenia pozostałych obszarów województwa. Do tej pory wpływy z CIT od firm zagranicznych i lokalnych zarejestrowanych w stolicy rozdysponowywano na całe województwo, po ewentualnej reformie uległoby to zmianie. Natomiast utrzymanie instytucji, takich jak szpitale, biblioteki, koleje czy drogi dalej pozostałoby w gestii tychże obszarów. Uzasadnione są przypuszczenia, że w ustawie o podziale administracyjnym nie chodzi wcale o wzmocnienie regionów, ale o umniejszenie pozycji PSL w sejmiku mazowieckim i wzmocnienie PiS, a co za tym idzie pozyskanie dodatkowych  intratnych stanowisk.

,,Nowy” rząd ma być tak skonstruowany by decyzyjność dotycząca jednego problemu nie zapadała w kilku ministerstwach, tak jak jest do tej pory. Dlatego też mówi się o likwidacji nawet połowy resortów. Najbardziej zagrożone są ministerstwa sportu, gospodarki morskiej, cyfryzacji, rolnictwa, zdrowia i finansów. Cięcia podobno mają dotyczyć nie tylko ministrów, ale też wiceministrów i sekretarzy stanów. Rekonstrukcja zresztą może nie być korzystna dla ,,przystawek” PiS, czyli Porozumienia Gowina i Solidarnej Polski, które do tej pory miały pod dwa ministerstwa, a teraz mają otrzymać po jednym. Pojawia się też pomysł poszerzenia koalicji o takie partie jak PSL czy, zgodnie z zasadą ,,nic na prawo od PiS”, Konfederacje. Na razie jest to tylko luźno rzucony pomysł, bez konkretów, i zainteresowania po drugiej stronie. Mimo, że motywacją partii, czyt. Jarosława Kaczyńskiego, jest raczej większa centralizacja i skuteczniejsza, szybsza decyzyjność, to zapowiadana rekonstrukcja rządu jest dobrym rozwiązaniem, choćby z tego względu, że jednym z pomysłów jest zmniejszenie ilości resortów, a to ograniczyłoby, chociaż w jakieś mierze, rozbudowaną biurokrację.  Dlatego w obozie Zjednoczonej Prawicy zawrzało, bo już mówi się o likwidacji bądź połączeniu kilku ministerstw. Oznacza to albo utratę stołków, albo umocnienie pozycji jednych kosztem drugich. Na przykład jedna z wersji mówi o połączeniu ministerstw kultury i dziedzictwa narodowego, sportu i edukacji, nad którymi pieczę miałby przejąć Piotr Gliński. Nie do ruszenia jest, co prawda, ministerstwo rodziny i polityki społecznej oraz finansów, ale tutaj z kolei bardzo możliwa jest zmiana szefostwa. Tadeusz Kościński okazał się nazbyt niezależny jako minister finansów, a premier do tej roli poszukuje raczej kogoś, kto będzie pełnić bardziej funkcję wykonawczą, bądź odtwórczą. Nie może to być ,,Harry Potter finansów”, Piotr Patkowski, ze względu na swój młody wiek, więc mówi się o propozycji profesora Konrada Raczkowskiego. Zmiana ma dotyczyć też MSZ. Jednak jeszcze nie wiadomo kto obejmie to stanowisko po Jacku Czaputowiczu. Pojawia się nazwisko ,,człowieka prezydenta”, Krzysztofa Szczerskiego, jednak on w przyszłości myśli o stanowisku ambasadora więc i ta kandydatura nie jest niczym pewnym.   

Jesienią zapowiadany jest też kongres partii, na którym jej członkowie maja wyłonić prezesa i wiceprezesów. Mimo kokieterii prezesa Kaczyńskiego o ewentualnym przejściu na emeryturę, tutaj raczej nic się nie zmieni. Jeżeli zaś chodzi o jego zastępców, to gra warta jest świeczki. To oni, po ustąpieniu prezesa będą mieli największe szansę na objęcie schedy po naczelniku nad Zjednoczoną Prawicą. Mówi się o utrąceniu Mariusza Kamińskiego, nieformalnie  z powodu gorszego stanu zdrowia, i awansie Mariusza Błaszczaka, który coraz pewniej czuje się w MON i jest zaufanym prezesa jeszcze od czasów Zakonu PC.  Jednak jak na razie są to tylko przypuszczenia, bez realnego pokrycia. Spokojny może być jedynie premier, którego prezes nie zamierza wymieniać ku niezadowoleniu niektórych. Poziom niepopularności Mateusza Morawieckiego w partii jest wprost proporcjonalny do zaufania jakim darzy go prezes Jarosław Kaczyński. Dlatego zmiany mają umocnić premiera, który teraz ma poważniejsze problemy niż walki frakcyjne.