Data napisania:30.09.2020
Koalicja wstępnie się porozumiała. Do rozpadu, przynajmniej na razie, nie dojdzie. Pytanie za jaką cenę i czy strony konfliktu mogą śmiało powiedzieć, że są usatysfakcjonowane?
Konflikt o schedę po Kaczyńskim chwilowo został zawieszony. Bratobójczą wojnę w Zjednoczonej Prawicy zakończył pan z Żoliborza, stając się bezpiecznikiem w postaci wicepremiera. Jarosław Kaczyński do tej pory wolał fokusować się na partii i z tylnego siedzenia na Nowogrodzkiej nadzorować niesfornych podwładnych. Teraz, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, został zmuszony zmienić zdanie, by zakończyć batalię dwóch młodych ambitnych.
Oprócz funkcji wicepremiera Kaczyński zostanie komisarzem ds. bezpieczeństwa. Dzięki nowo utworzonemu stanowisku, będzie mógł kontrolować nie tylko niesfornego ministra sprawiedliwości, ale też służby siłowe. I choć takie rozwiązanie mogłoby teoretycznie odpowiadać Prezesowi, to nie jest to takie oczywiste. Świadomie odmówił objęcia stanowiska premiera, z którym wiążę się dużo większa decyzyjność, ale co za tym idzie, też odpowiedzialność konstytucyjna. Doskonale też zdawał sobie sprawę, że będąc Prezesem Rady Ministrów, nie mógłby tak sprawnie kierować partią jak do tej pory. Stąd stanowisko wicepremiera, choć niewymarzone przez Jarosława Kaczyńskiego, to do zaakceptowania. Perspektywa rządu mniejszościowego albo przyspieszonych wyborów była na tyle niepokojąca, że mógł wyjść z założenia, że lepszy taki kompromis niż żaden. Zresztą Kaczyński ceni wkład Ziobry w wymiar sprawiedliwości i reformy, które po wygranych wyborach miały mieć swoją kontynuację. Poza tym szef SP w rządzie jest bezpieczniejszą opcją niż poza rządem. Ministerstwo Sprawiedliwości nawet bez niego jest problematyczne, bo zasiadają w nim ludzie w głównej mierze przez niego namaszczeni, znający śledztwa, być może również te powiązane z obecną władzą. Dodatkowo, bez SP, Prawo i Sprawiedliwość musiałoby zabiegać o skrajnych, prawicowych, wyborców. Teraz może skupić się na przyciąganiu do siebie centrum. Stąd też, w zestawieniu spraw ważnych i ważniejszych, utrzymanie koalicji jest na razie dla prezesa PiS bardziej kluczowe niż namaszczenie zastępcy.
Wejście do rządu Kaczyńskiego, przynajmniej chwilowo, umniejsza pozycję premiera, a o to w głównej mierze toczyła się kłótnia w rodzinie. Wzmożona kontrola nie jest korzystna dla Morawieckiego. Zapowiadane zmiany miały m.in. wzmocnić premiera i namaścić go na następcę. Tymczasem premier traci sprawczość, a najważniejsze i ostateczne decyzje od tej pory będą podejmowane w gabinecie Kaczyńskiego. Z czego niewątpliwie cieszy się Zbigniew Ziobro, który dotychczas niezbyt ochoczo uczestniczył w obradach Rady Ministrów, a jego lekceważący stosunek do Morawieckiego był powszechnie znany. Jednak ambicje Zbigniewa Ziobry w wyniku kompromisu, również zostały poskromione. Nie ma na razie szans na potencjalne przywództwo, ponadto zyskuje kuratelę nad swoim ministerstwem. Poza tym, w ramach nowej umowy koalicyjnej, Solidarna Polska traci Ministerstwo Środowiska, a także musi zmienić zdanie w sprawie dwóch ustaw, co do których miała stosunek sceptyczny. Chodzi o ustawę futerkową i o tzw. bezkarności, które przyczyniły się do konfliktu w rodzinie i chyba od początku miały być kartą przetargową. Wydaje się, że jest to wszystko do przełknięcia dla lidera SP, pod warunkiem, że Mateusz Morawiecki nie zostanie numerem dwa w Zjednoczonej Prawicy. Poza tym, można powiedzieć, że wychodzi z tarczą z tego konfliktu. Mimo zapowiadanego nadzoru, Ministerstwo Sprawiedliwości, a także prokuratura pozostają w jego rękach, dzięki czemu w dalszym ciągu będzie miał dużą swobodę decyzyjną.
Drugi z koalicjantów, Jarosław Gowin, wraca do rządu jako wicepremier i minister rozwoju. Poza tym jego resort ma być poszerzony o ,,pion pracy” wyodrębniony z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Propozycja objęcia szefostwa, dla liberała gospodarczego sprzyjającego przedsiębiorcom, nad tym właśnie resortem może świadczyć o tym, że lojalność lidera Porozumienia została doceniona. Decyzja o jednym, a nie dwóch jak dotychczas, ministerstwie odbyła się kosztem minister Jadwigi Emilewicz. Nie mając pod sobą ministerstwa, postanowiła opuścić szeregi partii, którą wspólnie z Gowinem współtworzyła.
W nowym składzie rządu znajdzie się czterech wicepremierów i 15 ministerstw. Do tych bardziej barwnych, albo jak ktoś woli, kontrowersyjnych nominacji można zaliczyć tę Przemysława Czarnka. Poseł jakiś czas temu zasłynął powiedzeniem, że ludzie LGBT nie są równi normalnym ludziom. Teraz obejmie Ministerstwo Edukacji Narodowej. Polska młodzież może odetchnąć. Gombrowicza i Konopnickiej albo nie będzie na liście lektur, albo nie będą obowiązkowe. Firmowanie ustawy futerkowej przyniosło owoce. Grzegorz Puda zostanie nowym ministrem rolnictwa. Oby jego miłość do zwierząt nie była wprost proporcjonalna do stopnia irytacji rolników. Poza tym, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, obaj koalicjanci dostaną jeszcze po jednym z ministerstw, z tym że bez teki. Jednym z nich, w ramach uszczuplenia biurokratyzacji, będzie tajemniczo brzmiące ministerstwo ds. obywatelskich i tożsamości europejskiej. Nie jest być może to szczyt marzeń, ale zważając na fakt, dużo mniejszego, proporcjonalnie, poparcia społecznego obu tych partii, to jednak wygrana na loterii.
Okazuje się, że w Zjednoczonej Prawicy nie ma rzeczy niemożliwych. W ramach nowej umowy, Kaczyński jako wicepremier będzie podlegać premierowi, przynajmniej formalnie, zaś jako szef Prawa i Sprawiedliwości jest jego zwierzchnikiem. Mimo tych wszystkich kuriozalnych zawiłości, takie osobliwe rozwiązanie, wydaje się być dla obu stron korzystniejsze niż rozpad trwającej ponad pięć lat koalicji. Nawet jeżeli ma być to tymczasowe rozwiązanie, nie ma pewności, że za jakiś czas nie ujawnią się ambicje obu panów, to przynajmniej na razie daje szansę na dalsze (de)reformowanie. Jest to też czytelny sygnał dla opozycji, która musi sama wziąć sprawy w swoje ręce, a nie tylko biernie liczyć na pomoc z zewnątrz. Wybory za trzy lata, a na razie impas Platformy Obywatelskiej uwypukla się na tle prężnie rozwijającego się ruchu Hołowni. Im bardziej media głównego nurtu wróżą Polsce 2050 upadek, tym bardziej ludzie powiązani z celebrytą dostają wiatr w żagle do dalszej pracy. Mimo że do tej pory żaden nowo powstały ruch nie utrzymywał się długo na scenie politycznej, to być może za sprawą Polski 2050 będzie to już tylko relikt przeszłości, wpisany w utarty, skategoryzowany schemat.