Data napisania:22.11.2020

Skala niezadowolenia z rządów PiS jest pokaźna i może być początkiem końca tego rządu.

Nikt nie chce przeprowadzać niepopularnych reform w populistycznej rzeczywistości. I kiedy zdarza się dobra koniunktura, lepiej pieniądze przeznaczyć na rozbuchane programy socjalne, niż gruntowne reformy tego, co przez kolejne lata było brawurowo zaniedbywane. Nie ma co się też specjalnie nadymać na złą politykę obecnego rządu. Bo ich nieszczęściem okazała się pandemia. Służba zdrowia zaniedbywana była mistrzowsko przez kolejne rządy. Tak to często jest w demokracji, że skutki nieodpowiedzialnych rządów jednej partii są odczuwane dopiero za rządów kolejnej. Gdyby nie rosnąca liczba zachorowań w wyniku panoszącego się nieznanego do tej pory wirusa, służba zdrowia może nie byłaby wymarzona, raczej zła jak zwykle, ale społeczeństwo na masową skalę nie odczuwałoby tego skutków. Tylko stopniowo, indywidualnie, w różnych okresach każdy by tam sobie ponarzekał na jej niewydolność, niedofinansowanie i ogólny chaos. Stary, dobry, znany scenariusz.

Więc tak, może i pandemia nie mieści się w liście grzechów PiS, ale już zarządzanie kryzysem koranawirusowym jak najbardziej. Lista niesłychanie logicznych decyzji jest długa. Zamykanie i otwieranie kolejnych instytucji bez specjalnej logiki. Wprowadzanie godzin seniorów m.in. w sklepikach szkolnych, to już memiczny przykład. Podobnie jak zamykanie lasów przy pierwszej fali epidemii czy teraz bibliotek. Cóż tu ukrywać, sytuacja jest nie do pozazdroszczenia, przypadków śmiertelnych przybywa, jak i nowo zakażonych, a prostej recepty na pokonanie szybko rozprzestrzeniającej się transmisji nikomu wcześniej nie znanego wirusa, nie ma. No chyba, że w postaci propagandowej akcji pod nazwą ,,Stadion narodowy”, na którym powstał szpital dla pacjentów covidowych. Z tym, że szpitale nadal są przepełnione, a na narodowym przebywa tyle pacjentów, ile jest potrzebnych do ujęcia ładnego kadru w telewizji reżimowej. I nawet jeśli można byłoby wykazać pewnego rodzaju zrozumienie dla obecnie rządzących w tej nietypowo trudnej sytuacji, to decyzje polityczne przez nich podejmowane, już na innych polach niż ściśle związanych z pandemią, odwodzi od każdej takiej empatycznej, solidarnościowej myśli. Już nie tylko rolnicy, gastronomia, branża fitness, czy wszelkiej maści pozostali przedsiębiorcy mniejszych lub większych biznesów, ale też kobiety postanowiły wyjść na ulicę by zgłosić swój protest, weto do działań rządu.

Decyzja o tym, by w tym momencie zająć się sprawą jednej z przesłanek umożliwiających aborcję przez TK była już nie tylko nie trafiona, ale też nieludzka. Z tego, że sytuacja jest delikatnie mówiąc nieciekawa, zdaje sobie sprawę rząd, dlatego próbuje zrzucić odpowiedzialność. Tutaj słynne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, który z mównicy sejmowej zapewnia, że to wina opozycji, która wyprowadza tłum na ulicę. Nie udało się obciążyć odpowiedzialnością kobiet, więc teraz przyszedł czas na opozycję. Opozycję, która, co prawda, jak zwykle przy tego typu okazjach stara się podłączyć pod szeroko pojęte akcje z obalaniem PiS w tle, to tym razem Strajk kobiet, przynajmniej na poziomie deklaracji chce się odciąć od wszelkiej maści polityków. No właśnie, deklaracji, bo w powołanej przez nich Radzie Konsultacyjnej, znajduje się np. Michał Boni, poseł i minister w rządzie Donalda Tuska. No ale już Szymonowi Hołowni dosadnie zakomunikowały, że go tam nie chcą, a Agnieszce Dziemianowicz – Bąk, że lansuje się na protestach. Zresztą protesty przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, w których brały udział kobiety różnych opcji i poglądów, wydają się coraz bardziej przywłaszczane przez lewicę. Kobiety, ale nie tylko, wyszły tłumnie na ulicę by walczyć o prawo do decydowania o własnym ciele i przeciwko ograniczaniu ich wolności wyboru, a nagle znalazły się na protestach walczących o prawa LGBT+, ścigania mowy nienawiści i delegalizacji organizacji faszystowskich. Fakt, że Strajk Kobiet jako ewentualna partia polityczna mógłby liczyć na zaledwie 6 – 7 % świadczy, że tłumne protesty nie są automatycznym poparciem dla tej grupy lewicowych działaczy. Protest jest wspólny, postulaty, oprócz niezgody na ograniczanie praw kobiet, należą do wąskiej grupy zorganizowanej wokół OST. Jednak Liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, w wywiadzie dla Radia Zet, twierdzi, że postulaty wysuwane przez OST są zapisem liczącej około 300 osób Rady Konsultacyjnej, w której znajduje się wielu młodych ludzi, pragnących takich zmian. Trudno z tym polemizować, być może rzeczywiście tak jest. To by usprawiedliwiało coraz mniejsze tłumy na protestach. Ludzi może i mniej, ale temperatura nie wygasa, a może nawet się zwiększa. Blokada Sejmu, nota bene, bardziej przez policję niż kobiety, zakończyła się interwencją tejże policji, z użyciem gazu i pałek teleskopowych w kierunku protestujących. Był to jeden z tych niedopuszczalnych scenariuszy.

Oprócz strajków kobiet, innym problemem jest kwestia ,,tzw. praworządności”, jak zwykli się wyrażać politycy PiS, i jej powiązanie z budżetem UE. Z jednej strony, każde państwo członkowskie ma prawo weta w stosunku do decyzji unijnych, z drugiej strony chodzi o ogromne pieniądze, które zwłaszcza teraz, w obliczu skutków pandemii, będą nad wyraz potrzebne. Z jednej ważne są transfery z unijnego budżetu, z drugiej istotny jest wspólny rynek europejski. W wyniku braku pewności w sprawie praworządności w naszym kraju, polski rynek będzie zdecydowanie mniej atrakcyjny dla europejskich przedsiębiorców. Nawet jeżeli kwestia kontroli UE nad praworządnością poszczególnych krajów członkowskich jest niejasna, to wydaje się dość zrozumiałe, że unia chce mieć jakiegoś rodzaju zabezpieczenie, w przypadku, gdyby pieniądze było niedysponowane zgodnie z prawem i pewność że sądy są niezależne. Takie roszczenia są uzasadnione, np. przez państwa – płatników netto. Czy duma narodowa w postaci ewentualnego weta jest warta rezygnacji z wielomilionowego budżetu?

To na zewnątrz. A we wnętrz Zjednoczonej Prawicy równie gorąca atmosfera. Jakiś czas temu pod znakiem zapytania była dobrozmianowa koalicja, kiedy jej części składowe dochodziły do porozumień negocjacyjnych. Później tzw. piątka dla zwierząt, która wywołała niemałą konsternację, po tym jak kilku posłów ją zawetowało. W konsekwencji braku poparcia ustawy promowanej przez Kaczyńskiego, nastąpiło zawieszenie w prawach członków partii tychże posłów. Po tym, jak oficjalnie Lech Kołakowski ogłosił swoje odejście, partia podjęła kolejną decyzję, tym razem o ich  przywróceniu. Jednak, jak przynajmniej do tej pory uparcie deklaruje poseł Kołakowski, nadal zamierza opuścić szeregi PiS. Jeżeli tak się stanie, a Kołakowskiemu uda się przeciągnąć na swoją stronę przynajmniej czterech posłów, Zjednoczona Prawica utraci większość parlamentarną. Może to być niepokojące dla obozu ,,dobrej zmiany”, ale z drugiej strony nie koniecznie musi oznaczać impas w procesowaniu ustaw. Posłowie, co prawda, opuszczą szeregi Prawa i Sprawiedliwości, ale mogą równie dobrze poza partią głosować zgodnie z jej linią. Co nie zmienia faktu, że grunt się im pod nogami pali, a statek ZP wypłynął na burzliwe wody.