
Mawia się, że historię piszą zwycięscy. Polska historia została napisana przez tych, którzy byli u władzy. Pisała ją elita. Biorąc pod uwagę, że interes szlachty nie był zbieżny z interesem chłopa, ci ostatni, o ile w ogóle, byli przedstawiani w niej, delikatnie mówiąc, mało przychylnie. To krzywda zadana polskiej szlachcie, nie chłopom, była krzywdą całego narodu. Ludowa historia Polski napisana przez Adama Leszczyńskiego jest próbą odmitologizowania spojrzenia na nasze szlachecko – sarmackie dzieje.
Według Leszczyńskiego, który powtarza to za amerykańskim politologiem Jamesem C. Scottem, początek państwa, w dużym skrócie, wiązał się z transferem zasobów. Ci, którzy nie pracowali, czyli elita i aparat kontrolny wyzyskiwali tych, którzy wytwarzali dobra, czyli poddanych, pozostawiając im niezbędne minimum do przetrwania.
System poddaństwa w Polsce w wiekach średnich i później nie był czymś nadzwyczajnym. Takie stosunki panowały w całej Europie. Jedynym, co nas odróżniało od państw Zachodu to mała rola państwa w podziale majątku, a przez to stosunkowo długi okres pańszczyzny. Okazuje się, że tekturowe państwo w Polsce ma bogatą tradycję. To nie król i jego poborca podatków otrzymywali większość z tego, co chłop wyprodukował, ale szlachcic i Kościół. Taki system przyczyniał się do stopniowego poszerzania władzy pana nad poddanym, czyli w zasadzie prywatyzacji własności, do której zaliczany był również chłop, traktowany niemal jako część inwentarza. Właściciel majątku miał nad nim władzę sądowniczą, mógł decydować o jego życiu i śmierci, a więc de facto miał nad nim nieograniczoną władzę. Później, w miarę upływu lat, władza się umacniała, a system kontroli postępował poprzez ograniczanie praw i nakładanie dodatkowych obciążeń na tych, którzy byli najniżej w hierarchii.
Po lekturze Ludowej historii Polski ma się wrażenie, że nasza historia to ciągła walka różnych grup interesów. A każda bitwa stoczona była w imię uzasadnionego, racjonalnego własnego dobra.
Szlachcicowi zależało na tym, by jak najdłużej utrzymać system feudalny, w którym mógł dobrowolnie rozporządzać pracą chłopów, bo de facto byli jego własnością. I choć często narzekał na lenistwo poddanych, to nie chciał zmieniać tych stosunków, bo z jego perspektywy opłacalne było zostawić im jak najmniej. W zasadzie tylko tyle, by nie umarli z głodu. Jak twierdzi autor w okresie złotego wieku chłopi byli ograbiani z nawet jednej trzeciej wypracowanego dobra, a po kryzysie i wojnach XVII w. toczonych przez Rzeczpospolitą, czyli de facto szlachtę, nawet z jeszcze większej części. To samo się tyczy innowacji. Nie warto było inwestować w zakup maszyn i bardziej wydajnych narzędzi, albo budowę manufaktur, bo kapitał był stosunkowo drogi w stosunku do pracy. Poza tym ich budowa nie opłacała się jeszcze z tego względu, że nie było zbytu na wyprodukowane towary. Chłopi byli za biedni by cokolwiek nabyć, a szlachta dobra luksusowe głównie importowała z zagranicy. Dlatego też wraz z latyfundyzacją i otwarciem na rynki zewnętrzne, gdzie Rzeczpospolita musiała konkurować z bardziej rozwiniętymi gospodarkami, szlachta nie modernizuje swoich gospodarstw, ale narzuca kolejne obciążenia na poddanych, wyciskając z nich maksimum wysiłku.
Natomiast chłop, żyjąc na granicy biologicznego przetrwania, często traktowany w sposób brutalny i niemalże niewolniczy, chciał wolności od zobowiązań w skrajnie niesprawiedliwym systemie. [Zresztą z książki możemy dowiedzieć się jak grupa uprzywilejowana usprawiedliwiała te zależności, by stwarzały pozory sprawiedliwego systemu. W tym celu powoływała się np. na Biblię, gdzie rzekomo chłopi mieliby pochodzić od Chama, a szlachta od Jafeta. Albo też dopatrywali się swojej proweniencji w ludach wojowniczych, a chłopów w potomkach ludów osiadłych, pracujących na roli (tzw. rasizm bez koloru)]. Chłop dźwigający na sobie ciężar feudalizmu, nie pracujący na swoim, nie mogący nic zaoszczędzić ani odłożyć, często nie przykładał się do pracy. No właśnie, bo historia opisana przez Leszczyńskiego to nie tylko historia poddaństwa, ale też, a może głównie, historia walki i oporu, która ma bogatą tradycję.
Na początku chłopi sabotują swoją pracę, pracują wolno i niewydolnie. Mogą też, co prawda, uciec do innego pana, ale jest to nielegalne i wiąże się z ryzykiem prekaryzacji. (Na pańskim mieli ograniczone, ale jednak jakieś szanse na legalną akumulację. Na wolności – nie). W miarę większej świadomości swojego losu i położenia rozpoczynają strajki, bunty, a nawet rebelie, z rabacją galicyjską na czele. W XIX wieku powstają pierwsze partie chłopskie, a chłopi domagają się coraz większych praw. Co prawda walka jest długa i nie od razu przynosi korzyści, ale stopniowo doprowadza do emancypacji warstw eksploatowanych.
Poddaństwo w Polsce składało się z trzech elementów. Ograniczenia wolności osobistej, pańszczyzny i poddaństwa sądowego. Najszybciej zostało zniesione to ostatnie, czyli odebranie szlachcie władzy sądowej nad poddanymi, w tym do karania śmiercią(1768r.). Od tej pory chłopi mogli o swoje krzywdy ubiegać się w sądzie (wcześniej pisali supliki do władcy lub pana, zazwyczaj z miernym skutkiem) chociaż często były to prawa iluzoryczne. Po pierwsze, chłopów nie było stać na opiekę prawną, co nie dziwi. Większość, w zależności od regionu, nawet do 90% wypracowanego dobra było im zabierane. A po drugie, urzędnik carski często był zaprzyjaźniony z lokalnym sędzią albo przekupiony przez niego, co sprawiało, że już na wstępie pozycja chłopa była przegrana. Nadanie wolności osobistej, która przyszła wraz z wojskami Napoleona, choć dzisiaj brzmi to absurdalnie też nie zawsze wiązała się z poprawą sytuacji. Chłop był co prawda wolny, ale dalej musiał pracować w warunkach wyzysku (musiał odrabiać pańszczyznę), bo jaką racjonalną umowę mógł wynegocjować niepiśmienny, nieuświadomiony chłop. Do tego nikt już nie otaczał go opieką jak wcześniej. Kiedy spłonęła mu chata, albo doznał jakichkolwiek innych krzywd, był skazany tylko na siebie, nie mógł liczyć na ,,ojcowską” pomoc. Odtąd wraz z surowym patriarchatem tracił wentyl bezpieczeństwa.
Z lektury książki wynika, że to co było tragedią dla państwa polskiego, jak np. rozbiory i zniknięcie z mapy na 123 lata, nie było takie dla chłopów, czyli znacznej części społeczeństwa. Po wielu niespełnionych obietnicach polskiej szlachty, zniesienia obciążeń feudalnych dokonał zaborca. Najpierw, na początku XIX wieku król pruski, w 1848r. cesarz austriacki, a najpóźniej, bo w 1864 r. car w Kongresówce. Chłop, co prawda, od tej pory nie miał już ,,długu” względem pana, ale zazwyczaj nie miał też swojej ziemi, więc dalej musiał pracować na pańskim. Jednak jest to moment przełomy, bo od tego czasu postępuje emancypacja. XIX wiek to wiek powstawania stronnic chłopskich, ale też innych ugrupowań politycznych (np. endeckich) odwołujących się do ludu.
Co nie zmienia faktu, że wiele ze składanych obietnic nie zostało dotrzymanych, a po wielkiej wojnie powstaje przyjazne państwo, ale głównie dla elit urzędniczo – wojskowych, nie dla reszty społeczeństwa. Doskonale mit szklanych domów i ogólnego eldorado skwitował ówczesny minister spraw zagranicznych Józef Beck, który na pytanie dziennikarza o kolonie (takie zakusy miała II RP), odpowiedział, że już je mamy, zaczynają się tuż za Rembertowem. Przed i w trakcie wojny polsko – bolszewickiej, kiedy chłopi potrzebni są do obrony państwa, obok nasilającej się propagandy anty-bolszewickiej na wsiach, składane są obietnice przeprowadzenia reformy rolnej i przyszłego uczestnictwa we władzy. Kiedy wojna dobiega końca, reforma zostaje uznana za niekonstytucyjną, a do jej przeprowadzenia dochodzi dopiero w 1925r. i to w kształcie odbiegającym od wcześniej obiecanego. Poza tym już rok później, by zyskać poparcie konserwatywnego skrzydła, Piłsudski m.in. w tej sprawie spotyka się z przedstawicielami arystokracji w Nieświeżu, czym cementuje dotychczasowe przywileje tej grupy. Mało tego po zamachu majowym, nowy premier sanacyjny obiecuje ówczesnemu szefowi związku przedsiębiorców, że nie będzie przeprowadzał żadnych eksperymentów w polityce gospodarczej. Mając na myśli eksperymenty, chodziło mu o poprawę warunków pracy, zmniejszenie godzin jej wykonywania i podwyższenie płac. Dopiero reforma rolna i parcelacja majątków po drugiej wojnie, za sprawą radzieckiej okupacji, poprawia w jakimś stopniu sytuację ekonomiczną chłopów. Tak więc wszelkie newralgiczne zmiany jakie zaszły w stosunkach pan – poddany były niejako wymuszone i narzucone z zewnątrz, tzw. prześniona rewolucja. Motywowane konkurencją o chłopa pomiędzy miejscową elitą, lokalną władzą a zaborcami czy później okupantami. Ale warto przy tym zaznaczyć, że we wszystkich przypadkach nie była to dobra wola okupanta wobec uciemiężonych, tylko walka o własne interesy. Zniechęcenie chłopów do udziału w powstaniach, rebeliach czy buntach przeciw władzy okupacyjnej, chęć legitymizacji władzy, albo też sposób na kontrole stosunków między poszczególnymi grupami.
Książce Adama Leszczyńskiego zarzuca się płytką chłopomanię, gloryfikację bądź co bądź często okrutnego ludu, napisanie historii na zasadzie wendety czy niesłusznego porównywania losu polskich chłopów z amerykańskimi niewolnikami. Trudno się z tym (przynajmniej w części) zgodzić, choćby dlatego, że autor obficie wspomina o okrucieństwie ludu by przywołać rewolucję z 1905 r. czy rabację galicyjską. Wspomina o jego zaściankowości, małostkowości, ksenofobi czy antysemityzmie. Przy czym zaznacza, że antysemityzm nie był wytworem wyobraźni chłopa, ale w znacznej mierze skutkiem nagonki na Żyda prowadzonej na wsiach przez Kościół czy później agitatorów endeckich. Przemoc też nie narodziła się w chłopskiej chacie, ale była powszechna. Szlachcic okrutnie postępował z poddanymi, a ci przenosili te stosunki do domu czy, później w skutek buntów i zemście, na właścicieli majątków. Zresztą przemoc jest do pewnego momentu czymś naturalnym. Z perspektywy wieków dopiero stosunkowo niedawno ludzkość się ucywilizowała pod tym względem. Jeżeli chodzi o kwestię niewolnictwa, to rzeczywiście w Polsce chłopi nie byli odhumanizowani w ten sam sposób co amerykańscy niewolnicy i traktowani jak przedmiot handlu. Z tym, że zdaje się, Adam Leszczyński nie postawił w swojej książce takiej tezy, więc i zarzut jest bezpodstawny.
Książka wywołuje kontrowersje również z tego względu, że jest spojrzeniem na historię z innej perspektywy. Nie chrzest, bitwy, powstania i wojny, ale pańszczyzna i codzienne życie obywateli jest jej przedmiotem. W III RP, systemie najbardziej sprawiedliwym w dziejach(choć nie idealnym) jeżeli weźmie się pod uwagę dostęp do usług, zaspokojenia podstawowych potrzeb ekonomicznych i równość wobec prawa, powinna stanowić wstęp do refleksji. Nie tyle nad przeszłością, ale nad teraźniejszością przez jej pryzmat. Dzisiaj nie mamy do czynienia z końcem historii, ale z kolejnym etapem w historii emancypacji, a niektóre feudalne schematy obecne są do dzisiaj. Tym natomiast, którym nie po drodze z tą diagnozą daje okazję do krytycznej lustracji książki przez pryzmat konserwatywno – kontestującego oka.

Leszczyński stara się przedstawić historie po prostu z odmiennej perspektywy. Nie tych, którzy podejmowali decyzję i rządzili, ale tych, którzy byli rządzeni i tych, których losem nikt się szczególnie nie przejmował. Z tego choćby względu jest to pozycja niezwykle ciekawa, odmienna od tego, co proponują podręczniki szkolne. Przedstawia chłopstwo nie tyle jako leniwych, okrutnych, prymitywnych, bez krzty patriotyzmu, ale racjonalnych i walczących o swój interes. A ten kłócił się z walką o utrzymanie status quo szlachty. Zresztą historia jakiegokolwiek państwa, to historia walki sprzecznych interesów poszczególnych grup społecznych. To, co było w interesie szlachty czy później inteligencji bądź przedsiębiorców, nie było w interesie chłopów czy robotników i vice versa. Ludowa historia Polski nie tyle to uzmysławia, co przypomina logiczną zależność, bez obwiniania żadnej ze stron, bo jak twierdzi sam autor ludzie żyjący przed nami nie byli od nas głupsi, ale równie pragmatyczni. Jedyną różnicą była zastana rzeczywistość społeczno – gospodarcza.