,,Rozszerzanie państwa we wszystkich kierunkach- to jest zadanie Departamentu Spraw Zagranicznych”.

Słowa te, choć wypowiedziane wieki temu przez Naszczokina, ministra spraw zagranicznych Rosji, równie dobrze mogłyby służyć do opisu współczesnej polityki prowadzonej przez to państwo.

I choć wydawałoby się, że czas podbojów terytorialnych i stref wpływów jest już zamierzchłą przeszłością to Putin od momentu przejęcia władzy prowadzi terroryzm geopolityczny, depcząc przy okazji wszystkie traktaty międzynarodowe. Począwszy od Czeczenii, przez Gruzję i Ukrainę konsekwentnie realizuje politykę imperialną, antyzachodnią i mocarstwową.

Ideologia Putina to mozaika historii Rosji z czasów jej świetności. Zresztą jego autorytetami w tej kwestii są tacy filozofowie jak Iwan Ilijin czy Aleksander Dugin. Ten pierwszy uważał, że Rosja powinna być  ,,narodową dyktaturą” z silnym liderem na czele. Rosja w swojej historii była silna tylko wówczas, gdy rządził nią silny, ale i bezwzględny władca. Począwszy od Włodzimierza I, przez Iwana Groźnego i Piotra Wielkiego po Katarzynę II. Zresztą Rosja carska to nie jedyny okres w historii, do którego odwołuje się z resentymentem duża część społeczeństwa rosyjskiego. Drugim jest Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Stąd słowa Putina o tym, że jego rozpad był największą tragedią w historii geopolityki. Po upadku w 1991r. Rosja straciła status potęgi, a mocarstwem światowym stały się na kilka kolejnych dekad Stany Zjednoczone. Tak jakby wygrały zimną wojnę. To one od tego czasu dyktowały warunki,  zasiadały przy każdym stole i rozdawały karty. Były i są potęgą nie tylko militarną, ale też ekonomiczną, technologiczną i gospodarczą.

Zgodnie z tym dwudziestowiecznym postrzeganiem świata,  Putin nie jest w stanie zaakceptować choćby zbliżenia byłych republik sowieckich do takich instytucji jak UE czy NATO. Białoruś jak i Ukraina to dla Putina części Wielkiej Rusi, o tej samej historii i zbliżonym języku. Dlatego polityka tych państw może być o tyle samodzielna, o ile nie jest prodemokratyczna i proeuropejska, a przez to antyrosyjska. Celem jest obsadzenie w państwach, będących byłymi republikami lojalnych sobie przywódców, jak Łukaszenka na Białorusi, albo jakim był Janukowycz w Ukrainie. Innymi słowy, państwa te mogą istnieć jedynie jako limitrof rosyjski z marionetką wybraną przez Putina na jego czele.

Wspólna historia?

Oba państwa ze względu na położenie geopolityczne mają część wspólnej historii, są jak konary wyrastające z tego samego drzewa, ale po pewnym czasie konary te rozwijają się niezależnie od macierzy. Początkowo tereny położone nad Dnieprem nosiły nazwę Rusi Nowogrodzkiej, później Kijowskiej.  Podbił je i zjednoczył jeden z Waregów (Wikingów) – Ruryk w IX w. Ruś była podzielona na dwie części: Wielką Ruś(Rosja) i Małą Ruś(Ukraina). Przy czym ta druga, wbrew nazwie, na początku odgrywała znacznie ważniejszą rolę (Moskwa jako miasto powstało dopiero około XII w.). Około 988 r. władca Rusi – Włodzimierz I decyduje się na przyjęcie chrztu w obrządku bizantyjskim. Do dzisiaj jest czczony przez oba narody i uznawany za ojca średniowiecznej Rusi. To on też jednoczy zdecentralizowane dotąd państwo. Jednak już około XI w. następuje rozbicie dzielnicowe. Od tego momentu zaczną kształtować się niezależnie od siebie księstwa, ale z zachowaniem władzy zwierzchniej Księstwa Kijowskiego. Stąd też najważniejszą bitwą w obecnej wojnie jest ta o Kijów, tysiącletnią stolicę Rusi. Z czasem zależność jest coraz mniejsza, a po dojściu do władzy Iwana Groźnego i pokonaniu Mongołów, zagrażających księstwom od wschodu i południa, całkiem traci na znaczeniu. Następuje znaczne wzmocnienie Księstwa Moskiewskiego kosztem Kijowa, a Iwan zostaje pierwszym w historii carem Rosji. Po okresie wielkiej smuty, czyli kryzysu państwa spowodowanego problemami z obsadzeniem carskiego tronu, Imperium Rosyjskie odradza się za sprawą Romanowów, głównie Piotra I i Katarzyny II. Rosja wówczas zyskuje status potęgi i miano największego kraju świata z potężną armią. A Wielkie Księstwo Moskiewskie zostaje hegemonem w regionie i przekształca się w Imperium Rosyjskie. I to właśnie do tego momentu chce wrócić Putin. Ukraina w jego założeniu to bękart Lenina. Zawsze była integralną częścią Rosji, a w wyniku błędnej decyzji bolszewickiego przywódcy została wydzielona jako odrębna sowiecka republika. Oczywiście Putin zapomina, albo raczej świadomie pomija fakt, że Ukraina jako niezależny byt od Rosji istnieje co najmniej od XVII w. Wypiera z pamięci istnienie Hetmanatu, kozaków i Mazepy, a także ukraińskich tendencji narodowych, które odżywały w XIX wieku za sprawą Tarasa Szewczenki czy Kulisza. Tendencji, które doprowadziły do powstania Ukraińskiej Republiki Ludowej w 1917r. I to nie jakiś sztuczny twór wymyślony przez Lenina, ale właśnie URL po przegranej wojnie z bolszewikami utraciło swoją niezależność i zostało włączone do ZSRR jako kolejna sowiecka republika. Republika, która swoją przynależność do imperium opłaciła Wielkim Głodem i czystką ukraińskich elit.

Jednak dla Putina historia nie służy do opisywania faktów z przeszłości, ale do uzasadnienia polityki mocarstwowej, którą prowadzi. Dlatego powołując się na tysiącletnią wspólną historię dokonał zbrojnej inwazji na terytorium sąsiedniej Ukrainy, żądając jej demilitaryzacji i denazyfikacji. Bo jak twierdzi, Rosja jest zobowiązana do obrony ludności cywilnej, w tym przypadku przed zbrodniarzami nazistowskimi, na których czele stoi narkoman Zełensky. Przypomina to niesławne lata 30. i 40. XX w. i tzw. ,,wyzwalanie” naszej części Europy przez Stalina. Jakiego typu to było ,,wyzwalanie” każdy pamięta. Wcześniej, zaledwie trzy dni przed atakiem, decyzją zwołanej fikcyjnie Rady Bezpieczeństwa uznał ,,niepodległość” Republiki Donieckiej i Ługańskiej, których terytoria bezprawnie okupuje od 2014r. To był też de facto początek wojny, zwanej wówczas hybrydową, gdyż nie robił tego oficjalnie, ale za pomocą zielonych ludzików, separatystów, którzy rzekomo nie czują przynależności do Ukrainy i chcą się od niej odłączyć.

Choć to, co obserwujemy teraz jest jedynie kontynuacją konsekwentnie prowadzonej polityki przez Putina od co najmniej 2004r. To wówczas Ukraina po raz pierwszy wyraziła chęć wstąpienia do europejskich instytucji. W wyniku sfałszowania, wybory wygrał Wiktor Janukowycz, a na Ukrainie wybuchły protesty, nazwane pomarańczową rewolucją. Janukowycz został odsunięty od władzy, ale zaledwie na sześć lat, po czym znowu objął fotel prezydenta. Kiedy w 2013r. nie dotrzymał obietnicy danej obywatelom i zrezygnował, pod naciskiem Rosji,  z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską po raz kolejny wybuchły protesty tym razem nazwane Euromajdanem. Od tego momentu, w konsekwencji wygranej rewolucji, Putin z obawy przed utraceniem swoich wpływów w tym kraju, bezkarnie zajmuje Krym, ściąga na wschodnie terytoria Ukrainy  ,,zielonych ludzików” i destabilizuje sytuację w kraju. I choć w 2015r. zostały podpisane porozumienia mińskie, w których Ukraina zobowiązała się do decentralizacji i zagwarantowania autonomii wschodnim republikom, w zamian za wycofanie nielegalnych oddziałów zbrojnych i wojowników z jej terytorium. Pomijając już to, że były one niekorzystne dla Ukrainy, to nie ustalono kolejności działań. Dlatego w konsekwencji żadna ze stron ich nie podjęła pierwsza, a porozumienie nie zostało zrealizowane.  

Lepiej późno niż wcale, czyli skonfundowany Zachód

Dlaczego dokonał zbrojnej interwencji teraz? Zapewne uznał, że to najlepszy moment. Putin był przekonany o słabości Zachodu, co z resztą obserwował od 2014r., kiedy zajął Krym i części obwodu Donieckiego i Ługańskiego i nikt wówczas stanowczo nie zareagował. Po zmianie prezydenta USA i nieudanej ewakuacji wojsk z Afganistanu, mógł  przypuszczać, że Stany Zjednoczone nie chcą już angażować się w zbrojne konflikty na świecie, a Biden będzie jednym z najsłabszych prezydentów w historii tego kraju. W Niemczech natomiast po szesnastu latach rządów Merkel, władzę przejął nowicjusz, w postaci koalicji z socjaldemokratycznym i życzliwie do Rosji nastawionym kanclerzem na czele. Choć akurat sympatia niemieckich polityków do Rosji nie jest w tym przypadku ewenementem. Podobną postawę prezentowali Brandt, Schroder czy właśnie Merkel. Co zresztą doskonale wpisuje się w ideologię innego mentora Putina, krzewiciela tzw. patriotyzmu mocarstwowego Dugina. Według niego Rosja musi przeciwstawić się z pomocą Niemiec i Francji szeroko pojętemu Atlantykowi, czyli cywilizacji morza. Nie trudno zauważyć kalki tej filozofii w polityce zagranicznej kremlowskiego włodarza, który największe zagrożenie widzi w Stanach Zjednoczonych, a z Niemcami i Francją próbuje negocjować, głównie robiąc z nimi interesy biznesowe i dostarczając im gaz. I choć przekraczając terytorium Ukrainy doprowadził do zmiany stanowisk tych państw w stosunku do Rosji, to obserwujemy raczej zawieszenie relacji niż ich zerwanie. A częste rozmowy Macrona z prezydentem Rosji są nie tyle niezrozumiałe, co niesmaczne. Zwłaszcza po tym, co można było zobaczyć w Buczy, ale też w innych bestialsko bombardowanych miastach Ukrainy.

W dobie zmieniających się trendów globalistycznych, nie bez znaczenia w tej całej układance są Chiny, które wybijają się na silne mocarstwo, może jeszcze nie militarne, ale na pewno gospodarcze. Dlatego zielone światło chińskiego przywódcy wysłane do Putina było newralgiczne. Z jednej strony Putin uzyskał wsparcie, chociażby w postaci neutralności od Xi Jinpinga, a z drugiej Chiny, przynajmniej na jakiś czas odciągnęły Stany Zjednoczone od Pacyfiku na rzecz Europy Środkowo-Wschodniej. Poza tym chiński przywódca ma okazję sprawdzić reakcję Zachodu i USA na zbrojny najazd innego państwa w przypadku gdyby kiedyś, a jest to w obszarze zainteresowań Chin, chciał zająć Tajwan. I last but not least Chinom odpowiada scenariusz, w którym Rosja jest odcięta od Zachodu i tym samym zależna od Państwa Środka. Scenariusz, w którym Rosja jest osłabiona, ale nie pokonana, bo wówczas traci status partnera w wojnie geopolitycznej ze Stanami Zjednoczonymi, jest scenariuszem wymarzonym.

Tymczasem swoją postawą zaskoczył nie tylko prezydent Ukrainy, ale też prezydent USA czy kanclerz Niemiec. Mało tego, jasne deklaracje potępienia wobec polityki Putina dokonały takie państwa, które co do zasady przyjmowały postawę neutralną, jak Szwajcaria, która zapowiada nałożenie sankcji czy Szwecja i Finlandia decyzją o wysyłce broni Ukrainie i swoim ewentualnej chęci wstąpienia do Sojuszu Północnoatlatynckiego. Dotychczas podzielony Zachód się zjednoczył i mówi jednym głosem. Inwazja Rosji na Ukrainę zmieniła układ geopolityczny, a przebieg wojny jest niekorzystny nie tylko dla Rosji, ale także dla Chin. Śpiący Joe się obudził. I twardo stoi na stanowisku obrony każdego cala terytorium NATO, głośno podkreśla swoje potępienie dla polityki Putina, a także wspiera Ukrainę w walce, dostarczając jej broń i dane wywiadowcze, a także nakładając na Rosję kolejne pakiety sankcji. Jeszcze bardziej przełomowa jest polityka Niemiec wobec Rosji. Co prawda, trochę to trwało, ale rząd niemiecki po kompromitującym wysyłaniu Ukrainie hełmów, w końcu zmienił swoje stanowisko względem Rosji o 180 stopni. Ale czy era Ostpolitik na dobre się skończyła? Tego też nie można w stu procentach przyznać. Bo co prawda Scholz zadeklarował pomoc militarną Ukrainie, dywersyfikację źródeł energii i zwiększenie wydatków na obronność, to doprowadził tylko do wstrzymania certyfikacji Nord Stream II, a nie jej realnego zamknięcia na zawsze. Poza tym, co prawda przychylił się do wyłączenia  rosyjskich banków z systemu SWIFT, ale nie tych, za pomocą których robi głównie przelewy za dostarczany gaz z pierwszej nitki Nord Stream. Dlatego nie ma pewności czy za jakiś czas, kiedy sytuacja się uspokoi, a na Kremlu zasiądzie ktoś inny, nie wróci business as usual, a strategia Dugina zatriumfuje.

Przemocowe sąsiedztwo

Państwa będące w sąsiedztwie Rosji mogą z reguły wzmacniać swoją pozycję tylko wtedy, gdy Rosja jest słaba. Ostatnim najlepszym momentem na zmiany były lata 90. i upadek ZSRR. Ten czas dobrze wykorzystała Polska, która w 1999r. przystąpiła do NATO. Nie zrobiła tego Ukraina, a nawet nie podjęła wówczas kroków w tym kierunku i teraz prawdopodobnie ponosi tego konsekwencję. Nie oznacza to, że jej droga do europeizacji została zamknięta, ale na pewno znacznie utrudniona. Federacją Rosyjską od niemal 20 lat rządzi człowiek ogarnięty wizją imperialnego szaleństwa, zdolnego pogwałcić wszystkie traktaty międzynarodowe i najechać zbrojnie każdego, kto sprzeciwia się jego wizji Europy. Jak wiemy w tej wizji Ukraina jest częścią wielkiego mocarstwa, jakim jest Rosja. Dlatego postulat przyjęcia w okresie gorącej wojny Ukrainy do NATO oznaczałby eskalację konfliktu, być może III wojnę światową. Putin w jednym ze swych przemówień jasno zadeklarował, że jeżeli ktoś odważy się stanąć po stronie Ukrainy użyje takich środków, jakich nikt w historii nie używał. Co znamienne, sięganie po tego typu retorykę może być w jakiś sposób uspokajające, że zimna wojna nie przekształci się w gorącą. Gdy obie strony posiadają broń jądrową, skutki jej użycia są dewastujące dla obu stron. I nawet jeżeli to blef, nie realna groźba, to nierozsądnym byłoby zaognianie konfliktu. Dlatego też NATO nie może angażować się w ten konflikt bezpośrednio i przystać na emocjonalny apel Zełensky’ego, by zamknąć przestrzeń powietrzną nad Ukrainą. Nie zastosowanie art.5 nie oznacza jednak, że NATO nie może wspierać Ukrainy w miarę możliwości. Tak jak Unia Europejska, która postanowiła pierwszy raz w swojej historii dostarczać broń ofensywną Ukrainie. I o ile przyszła integracja gospodarcza jest dzisiaj raczej w wymiarze symbolicznym, wzmacnia morale narodu i pokrzepia do dalszej obrony napadniętego kraju, to wsparcie zbrojne jest przełomem i daje realną siłę. Ale warto zaznaczyć, że dzieje się to tylko dlatego, że Ukraina się broni. Gdyby było inaczej, o żadnej pomocy nie byłoby mowy. Tymczasem Ukraina swoją postawą zdumiewa cały zachodni świat. 

Tak jak zresztą prezydent Ukrainy, który w przeciągu kilku lat z komika przeobraził się w prawdziwego przywódcę. Zełensky nieugięcie pokazuje, że jest prezydentem niepodległego kraju, który sam decyduje o swojej polityce tak wewnętrznej jak i zewnętrznej. I nie zamierza ulegać naciskom, zarówno tym słownym jak i militarnym. Daje przykład niezłomnego męża stanu, który na propozycję Stanów Zjednoczonych o ewakuacji, odpowiada, że potrzebna jest mu broń, a nie podwózka. Za takiego prezydenta i takie władze w Kijowie chce walczyć Ukraiński naród. Wbrew oczekiwaniom Putina ludność Ukrainy, których miał oswobodzić z rąk faszystów, nie wita jego wojsk kwiatami, ale koktajlami Mołotowa i słynnym już hasłem ,,idi nachuj”. A podczas wojny ważne jest nie tylko wojsko, ale też ludność cywilna, która jak kibice podczas meczu zagrzewają do walki o wygraną, dodają otuchy, a być może też czynnie wspierają żołnierzy, utrudniając przejazd obcym wojskom. Jedno trzeba przyznać Putinowi, dzięki niemu na nowo wykuwa się tożsamość ukraińska. Zintegrowana tożsamość, której prawdopodobnie nie było w tym kraju od początku jego istnienia. Ukraina poprzez determinację walki udowadnia całemu światu, że jest narodem wbrew temu, co ogłaszał Putin.

Paradoksalnie Putin tą wojną osiągnął zupełnie inny skutek niż zamierzał. Miał zakończyć okres bycia pariasem Europy, a w rzeczywistości jeszcze bardziej go pogłębił.  Chciał odciąć Ukrainie drogę do Europy, a przyczynił się nie tylko do jej integracji z Zachodem, ale też integrację całego Zachodu, jakiego od dłuższego czasu nie było. To prezydent Zełensky stał się z słabego prezydenta czasów pokoju bohaterem międzynarodowym, mężem stanu czasu wojny. Putin zaś z trudnego i nieobliczalnego, ale jednak partnera, agresorem, wrogiem numer jeden, zbrodniarzem, z którym nikt nie chce rozmawiać i który powinien stanąć, choć pozostaje to raczej w sferze myślenia życzeniowego, przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym.

Trudny kompromis, ale zawieszenie wojny

Na naszych oczach dokonuje się przebudowa architektury bezpieczeństwa porządku światowego ustalonego po 1945r. A słynne powiedzenie chcesz pokoju szykuj się do wojny, po okresie ,,końca historii” znowu  nabiera znaczenia.

Jak można ten teatr krwawej wojny zakończyć, rzezi relacjonowanej każdego dnia od końca lutego? Niemal przez cały czas wojny toczą się negocjacje pomiędzy Ukrainą i Rosją.  Jednak na razie można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z impasem. Putin nie wywiesi białej flagi i nie opuści bez niczego Ukrainy, a ta nie zamierza dokonać rozbioru swojego kraju na rzecz okupanta. Poza tym przykład z 1994 r. (memorandum budapesztańskie) i bliżej z 2015r. pokazuje, że jakiekolwiek umowy z Rosją są niewiele warte. Mimo to, po kolejnych próbach negocjacji i wykrwawianiu się ukraińskich miast, a także powściągliwości NATO, prezydent Zełensky, zgodnie z żądaniami Putina, jest gotów ogłosić neutralność swojego kraju w zamian za gwarancje bezpieczeństwa bądź to w postaci uzbrojenia, bądź gwarancji międzynarodowych. Czy takie zapewnienie będzie wystarczające, by uspokoić rządze Putina i pozwolić mu wycofać się z nieudanej inwazji ,,z twarzą”, to znaczy po prostu zakończyć ten krwawy marsz? Na razie prognozy nie są nazbyt optymistyczne. Możliwy jest scenariusz, w którym Putin cofnie się do stanu sprzed 24 lutego. I choć nie jest to wymarzone zakończenie wojny dla Zełensky’ego, to wydaje się w tej sytuacji jedynym racjonalnym. Długoletnia okupacja i dewastacja kraju doprowadzi go na skraj upadku.