
W dobie PR-owej polityki kandydat nie ma poglądów, a jedynie zgromadzoną ,,bazę danych” na temat preferencji wyborców, którą później prezentuje. Polityką rządzi nie tyle populizm, ale demagogia. Każdy jest skłonny zagwarantować choćby najgłupsze obietnice w zamian za oddany głos. Tym bardziej, że rozdaje się nie swoje pieniądze, a na szali jest wygranie wyborów i rządzenie.
I choć każda partia w kraju i na świecie kieruje się tą zasadą, to Prawo i Sprawiedliwość wyznaczyło nową jakość w polskiej polityce. Mianowicie wskoczyło na wyższy poziom obietnic redystrybucyjnych. Rozdaje nie za zasługi, niekoniecznie według potrzeb, ale egalitarnie dla każdego. Od tego momentu, czyli wygrania przez nich drugiej kadencji, każda partia opozycyjna, no może z wyjątkiem Konfederacji, prześciga się w polityce rozdawnictwa. Nawet Platforma Obywatelska, która z założenia miała być liberalna, porzuciła swoje hasła założycielskie i postanowiła być PiS na sterydach. Ich obietnica podwyżek dla sfery budżetowej może i miałaby sens, gdyby nie było inflacji, a takie działanie ewidentnie dodaje paliwa do ognia dalszych zwyżek cen. Im więcej pieniędzy mają ludzie, tym więcej wydają. A i im więcej wydają, to przy ograniczonej podaży, wzrasta cena produktów. I koło się zamyka. Także z jednej strony mamy opozycję, która walczyłaby z inflacją poprzez podwyżkę wynagrodzeń, z drugiej rząd, który do tej inflacji doprowadził poprzez zaniżanie wartości waluty i bogate programy socjalne.
Kłopotliwe listy
PiS ma problem z ziobrystami, bo zdaje sobie sprawę, że ich większość opiera się właśnie na nich, a rozbicie partii Ziobry jest o wiele trudniejsze niż Porozumienia Gowina i jego niewiernych bielanowskich posłów. Politycy SP są lojalni wobec swojego prezesa, bo też na takiej podstawie m.in. byli werbowani. Natomiast z Konfederacją nigdy nie wiadomo. Z jednej strony mają swój twardy elektorat, z drugiej zawsze stąpają po cienkiej granicy poprawności politycznej i jakiejkolwiek, i mogą łatwo zniechęcić do siebie tych, którzy są bardziej umiarkowani, choć prawicowi. Poza tym nie jest do końca jasne, czy ewentualna koalicja leży w gestii ich zainteresowań. Lewicowa polityka rządu w kwestiach ekonomicznych może odpychać ich elektorat.
Z opozycją jest podobny problem, to znaczy nie łatwo im się zjednoczyć. A to dlatego, że elektorat wszystkich tych partii jest zróżnicowany i wspólna koalicja przykładem węgierskiej raczej nie wchodzi w grę, choć jest spełnieniem marzeń Donalda Tuska ,,Zjednoczyciela”. Po tym jak Władysław Kosiniak – Kamysz i Szymon Hołownia nie palą się do wspólnego startu, do łask PO-wskich wróciła nawet wcześniej oskarżana o kolaborację z rządem Lewica. Ale i tutaj nie widać miłości, choć być może ślub z rozsądku będzie konieczny. Platforma jest wciąż największa partią opozycyjną, ale jej potencjał ewidentnie gaśnie. Dotarła do sufitu sondaży wyborczych, którego sama nie zdoła przebić. Stąd elastyczność nie tylko w programie, ale też pokojowej retoryce. Nie bez znaczenia jest też nieformalny konflikt o przywództwo w Platformie. Na czołówkę, po brutalnym odsunięciu, wysuwa się Rafał Trzaskowski, którego pozycja wzrasta wprost proporcjonalnie do znużenia Tuskiem. Campus Trzaskowskiego vs. Campus Tuska? W tym roku zgodnie z oficjalnymi zapowiedziami mają odbyć się dwa i oba mają przyciągnąć młodzież. Panowie zapewniają, że nie są to wydarzenia konkurencyjne, ale nie jest do końca jasne kto ma w to uwierzyć.
Widmo przyspieszonych wyborów
Polski Ład miał zagwarantować wygranie przyspieszonych wyborów. Kiedy okazał się dużym niewypałem, przyspieszone wybory również odeszły w zapomnienie. Teraz priorytetem jest wygumkowanie tego zacnego programu poprzez tarczę, a jakże antyputinowską. Bo wszystko musi brzmieć patetycznie i dumnie, zgodnie z romantycznym hasłem ,,za wolność naszą i waszą”.
Koalicja rządząca co prawda jeszcze resztkami wyciska co się da z efektu flagi, ale czuje już oddech na plecach niezadowolenia inflacją, albo raczej putinflacją, bo takiego sformułowania używa. Także woli nie ryzykować, tym bardziej że dalsza współpraca z Solidarną Polską stoi pod znakiem zapytania. Perspektywa kolejnych czterech lata z partią, która silnie akcentuje swoją niezależność i bynajmniej ułatwia rządzenie nie brzmi obiecująco, a bez nich wygranie teraz wyborów byłoby niemożliwe. Opozycja co prawda postawiona w kłopotliwej sytuacji, bo o konsolidację ciężko, a głosów nie przybywa, mówi, że jasne, jest gotowa na przyspieszone wybory, bo rząd zły i niekompetentny, ale dopiero kiedy skończy się wojna w Ukrainie i sytuacja na wschodzie się ustabilizuje. Czyli w skrócie naszego poparcia na przyspieszone wybory nie będzie, bo teraz istnieje nikła szansa na ich wygranie.
Duma i uprzedzenia
Gdyby nie ziobryści i ich najpierw reformy w wymiarze sprawiedliwości, a teraz niezgoda na likwidację Izby Dyscyplinarnej i przywrócenie zawieszonych sędziów do orzekania, pieniądze unijne z KPO pewnie już by do Polski płynęły. Co prawda, mają rację, że gdyby premier Morawiecki nie zgodził się na mechanizm warunkowości, czyli powiązania przyznania pieniędzy z unijnego funduszu z przestrzeganiem praworządności, Komisja Europejska nie mogłaby blokować tych pieniędzy. Z tym, że KE w wyniku wojny w Ukrainie i napływie uchodźców, jest gotowa zakończyć spór i odblokować te pieniądze, w zamian za jakiś gest kompromisu. Ale tutaj znów ziobryści bronią swojego, bo z ich perspektywy jakiekolwiek ustępstwo postrzegane byłoby jako znak słabości. Z godnie z ich nazewnictwem okazaliby się ,,miękiszonami”, którzy uczestniczą w pozbawianiu Polski suwerenności. Dlatego też w tej sytuacji proponowali kolejne świetne rozwiązanie, a mianowicie zawieszenie naszej składki członkowskiej do UE w ramach narodowej wendety. Polityka i piaskownica nie różnią się aż tak bardzo. Tylko, że te pieniądze są ważne nie tylko dla Polski jako państwa, ale też dla partii sprawującej rządy. Z tego względu Prezes wziął sprawy w swoje ręce i pogroził zerwaniem koalicji. W konsekwencji przyparty do muru Ziobro przystał na propozycję prezydenta i poparł projekt ustawy likwidującej Izbę Dyscyplinarną. Ale jak wiadomo nic w polityce nie ma za darmo. Najpierw, zgodnie z oczekiwaniami ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego w jednej osobie, wyłoniono nowych członków KRS, tak by mieć zaufanych ludzi w instytucji powołującej sędziów. Przezorny ubezpieczony, a wilk syty to i owca cała.
POPiS polskiej polityki na ruskich resorach
Innym doskonałym przykładem infantylnej polityki jest obrzucanie się putinowskim błotem, albo jak ktoś to nazwał, ruską onucą. Innymi słowy polityczny konkurs na antyrosyjskość i proukraińskość. Chociaż to nie jest tylko polski przypadek, podobnie rzecz się miała we Francji czy na Węgrzech. U nas, za nie poparcie rządu choćby w absurdalnej kwestii grozi łatka sojusznika Putina, za popieranie natomiast anty-unijnego kursu PiS-też. Tak jak kwestia sojuszników europejskich, tak i kwestia naszego uzależnienia energetycznego od dostaw z Rosji sprzyja dyskusji na tym mniej więcej poziomie. Jedna partia drugą obwiniała za taki stan rzeczy, a faktem jest, że te surowce były najtańsze więc się najbardziej opłacały z perspektywy państwa polskiego. Bo nawet jeżeli PiS ostrzegał przed Putinem już lata temu, to interesy z nim prowadził, tak jak zresztą Platforma Obywatelska. Mało tego do dywersyfikacji energii dzisiaj by nie doszło, gdyby nie rządy jednej i drugiej partii, które miały w tym swoje zasługi. Problem polega na tym, że nawet jeżeli racjonalnie byłyby w stanie to przyznać obie strony, to nie opłaca się to politycznie, stąd jest zabronione. Po to są partie by się różnić i by głosować akurat na nich, w skutek źle prowadzonej polityki oponentów. Nawet, gdyby ta różnica miała być absurdalna i mijała się z rzeczywistością nie istotne, bo liczy się przekaz, a on ma być emocjonalny i perswazyjny.

Niedoskonały ideał
Parafrazując słowa Churchilla demokracja to system nie doskonały, ale lepszego nie wymyślono. Pewnie posprzeczaliby się w premierem Wielkiej Brytanii monarchiści, anarchiści i zwolennicy rządów twardej ręki, ale po drugiej wojnie światowej ten pogląd stał się powszechny i obowiązuje w większości państw, w których zagwarantowane są prawa człowieka.
Państwa demokratyczne charakteryzują się tym, że żeby rządzić trzeba najpierw przekonać dostateczną liczbę ludzi do swojego programu w takim stopniu, aby poszli oddać głos. Z tego względu, że polityka nie jest czystą grą, a jej gracze nie zawsze grają fair play, to znaczy nie zawsze ich intencją jest sprawne funkcjonowanie państwa, a bardziej zapewnienie sobie różnego rodzaju synekur, to wyborcy mając to na uwadze równie cynicznie podchodzą do kwestii wyborów. I to jest logiczne, każdy chce uzyskać jak najwięcej, z tym, że są to działania zazwyczaj krótkowzroczne i często prowadzą do awarii funkcjonowania państwa. Konkurencja jest dobra jedynie w produkcji rzeczy pożądanych, a zła w produkcji rzeczy niepożądanych. Niestety polityka rozumiana nie jako realizacja programu mającego usprawnić działanie państwa, ale zdobycie przychylności wyborców, należy do tej drugiej kategorii. Dlatego póki nikt nie wymyśli lepszego systemu, będziemy świadkami tej spektakularnej konkurencji na demagogię.