Rząd zmuszony sytuacją pandemiczną i głośnym pohukiwaniem opozycji o indolencji władzy, postanowił stworzyć pozory walki z covid i przedłożyć w Sejmie ustawę mającą coś w tym kierunku robić. W zależności od opcji politycznej ustawa nosi nazwę druk 1981(od nazwy porządkowej druku sejmowego), lex Kaczyński, bądź lex konfident. I wdaje się, że każda z nich ma swoją rację bytu, z wyjątkiem tej, że jest to ustawa przygotowana przez Naczelnika. Jednak ze względu na to, że rządzi w Polsce partia przez niego założona i kierowana, to złośliwi przypisali ustawie jego nazwisko.

Dlaczego złośliwi? A no dlatego, że ustawa jest kolejnym bublem prawnym. W jej założeniu pracodawcy byliby zobligowani do cotygodniowego testowania swoich pracowników. Jeżeli mimo to, któryś z nich zaraziłby się, miałby prawo ubiegać się od swojego pracodawcy odszkodowania w wysokości 15 tys. lub 5 tys. od innego pracownika, który nie poddał się takiemu testowi. I to bez względu na to czy był chory i zarażał. Pytanie, nie bez podstawne, w jaki sposób to niby udowodnić???

Otóż według tej ustawy nie byłoby to konieczne, w rolę arbitra miałby wcielić się wojewoda, który rozwiąże spór decyzją administracyjną.  Absurd goni absurd.

Taka ustawa ma na celu nie tylko zrzucenia odpowiedzialności na pracodawców, ale też zachęcenia do uprzejmego donoszenia, które znamy z poprzedniej epoki. O ile, często opozycja ma skłonności do przesady i histerii, w tym przypadku trafnie nazwała ustawę lex konfident.

Pomijając już walory donosicielskie ustawy, jest ona bublem z jeszcze jednego powodu. Mianowicie możliwości technicznych. Przy takiej częstotliwości testowania, Polska musiałaby produkować niezliczoną liczbę testów, co do której z całą pewnością nie jest przygotowana. Taką ustawą PiS kopał by sobie kolejny dołek, obok niewydolnej służby zdrowia, jako przykład imPiSiblizmu.

Stąd przypuszczenie, że być może taka ustawa w ogóle miała nie być przegłosowana. Mimo wystąpienia na mównicy Kaczyńskiego o tym, że rozumie, że totalna opozycja musi głosować totalnie, ale czy musi też głupio, to nie było widać jakiś szczególnych oznak rozczarowania bądź frustracji na twarzy Prezesa.

A nawet jeżeli to nie dlatego, że nie została przegłosowana, ale dlatego że to głosowanie miało ujawnić coś jeszcze, a mianowicie na kogo można liczyć w przyszłych głosowaniach. Kto jest wierny, a kogo trzeba przywołać do porządku. I ku rozczarowaniu Kaczyńskiego ponad jedna trzecia jego obozu nie zdała tego egzaminu. 77 głosów to już dużo, a próba ich zdyscyplinowania może okazać się znacznie trudniejsza niż Kaczyński przypuszczał. A przypomnijmy na szali są takie głosowania jak powołanie komisji śledczej do spraw podsłuchów, przedłożona przez prezydenta ustawa likwidująca Izbę Dyscyplinarną, czy pozbawienie immunitetu Mariana Banasia.

Jeżeli chodzi o komisję śledczą, to lepiej z perspektywy PiS by ona nie powstała. Jeżeli zaś już do tego dojdzie, a słychać głosy, że część posłów Zjednoczonej Prawicy zniesmaczona informacjami o podsłuchach wewnątrz obozu władzy, skłonna zagłosować za jej powołaniem, to podstawowym problemem będzie szef Najwyższej Izby Kontroli. Od momentu kiedy Banaś przestał był ,,kryształowym człowiekiem”, bo prowadził hotel na godziny i w ogóle miał ponoć jakieś niejasne związki z podejrzanymi ludźmi, trwa jego wojna podjazdowa z Prawem i Sprawiedliwością. Z pewnością nie omieszka skorzystać z okazji, jaką jest pogrążenie obecnego obozu władzy. Poza tym, z ostatnich doniesień medialnych wynika, że pracownicy tej instytucji również byli podsłuchiwani, co zapewne jeszcze bardziej motywuje ich do zbadania tej sprawy. A NIK może być w posiadaniu ważnych, tajnych informacji o podsłuchach, stąd uchylenie mu immunitetu jest równie ważne, co priorytetowe. Jeżeli chodzi zaś o Izbę Dyscyplinarną to jej zlikwidowanie jest newralgiczne dla zakończenia sporu z Komisją Europejską i wypłacenie Polsce pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Projekt takiej ustawy przedstawił prezydent Andrzej Duda. Prawdopodobnie jest to taktyka mająca na celu odbudowę wizerunku na arenie międzynarodowej jako tego stojącego na straży demokracji i państwa prawa. Tutaj jednak swoje veto z kolei mogą stawiać ziobryści, odpowiedzialni za cały ten bałagan z reformami w sądownictwie.

Pytanie tylko, czy naprawdę ostatnie głosowanie świadczy o utracie większości w Sejmie?

Piątka dla zwierząt też była sygnowana przez Kaczyńskiego i podobnie wielu posłów się jej sprzeciwiło i nie zagłosowało zgodnie z oczekiwaniami Prezesa. Mimo to, nie był to rozpad partii, ani utrata większości. To znaczy jest znacznie trudniej, ustawy nie przechodzą w głosowaniach jak w maszynce legislacyjnej tak jak po objęciu władzy, ale istotne projekty dla PiS są jednak forsowane, jak np. lex Czarnek. Stąd być może nie chodzi o permanentną utratę większości, ale o samą ustawę, której treści owa większość nie chciała poprzeć.

Wraz z upływem drugiej kadencji ujawnia się coraz więcej rozbieżności, konfliktów interesu koalicjantów, ale też pojedynczych posłów. Z tego względu władza wymaga większej elastyczności, inaczej zwaną zasadą kija i marchewki. Czyli zdyscyplinowania niepokornych, a dla tych bardziej opornych przedstawienia jakiejś formy ,,zachęt”. Na pewno nie jest to wymarzona sytuacja, ale czy oznacza koniec tej władzy? To chyba zbyt pochopne wnioski.

I może rzeczywiście Kaczyński tą ustawa chciał sprawdzić na kogo może bez względu na wszystko liczyć, ale raczej orientacyjnie, na zasadzie większość jest chwiejna, ale nie niemożliwa.