Kryzys migracyjny na wschodniej granicy, zbierająca żniwo pandemia, wyciek służbowych maili ministra Dworczyka, konflikt z Komisją Europejską w kwestii praworządności i w konsekwencji brak pieniędzy na KPO. A jeśli za mało płonie, to pojawia się nowy wiceminister sportu, który błyszczy, głównie brakiem zachowania jakichkolwiek norm etycznych i moralnych (casus pana Mejzy i jego tajemniczych spółek, zwanych też eufemistycznie turystyką medyczną, a dla niewtajemniczonych zwykłym oszustwem gwarantującym wyleczenie ciężko chorych ludzi).
A to wszystko podlane sosem galopującej inflacji, na którą rządzący znaleźli wspaniałomyślnie sposób. Na bolączki wysokich cen proponują tarczę, tym razem antyinflacyjną. Mając w świadomości, że nie rozwiąże to problemu, a jedynie znieczuli na jakiś czas wzburzenie opinii publicznej wysokimi cenami, zastanawiający jest fakt czy aby przyszły zbawca narodu nie szykuje wyborów na następny rok, tak by skutki nieuniknionej inflacji przyszły dopiero po niej?
I jeżeli gdzieś z tyłu głowy Kaczyński zakłada taką możliwość, to poziom zadowolenia z drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy jest jak ich większość w Sejmie, chwiejna i niewiadoma.
Kiepski rząd
Po rozparcelowaniu partii Gowina, post-Zjednoczona Prawica opiera się na bielanowcach, ociepowcach, ziobrystach i trzech posłach od Kukiza. Nie jest to stabilna większość, a każdy projekt ustawy podlega szerokim konsultacjom. A wiadomo, im więcej części składowych, tym trudniej o jedność.
Mało tego, PiS aby ją zachować, na razie desperacko chwyta się każdego, nawet ,,osobliwego” głosu, by wspomnieć Kołakowskiego(człowieka tak kompetentnego, że w ciągu kilku miesięcy potrafi kierować nie tylko ministerstwem rolnictwa, ale też być doradcą w BGK), Janowską (pani poseł, która dla dobra Elektrowni Bełchatów nie tylko wróciła do klubu parlamentarnego PiS, ale też objęła stanowisko dyrektora finansowego tejże elektrowni), przedstawicielkę antyszczepionkowców w Sejmie poseł Siarkowską czy właśnie Mejzę (ponoć ofiarę największego ataku politycznego od 1989r.).
Koalicja z Ziobrą jest niepewna, zgrzyty są proporcjonalne do lat wspólnego rządzenia, choć wydaję się, że dla obu partnerów, to jedyny sposób na utrzymanie władzy. Szorstka koalicja, ale koalicja. Po odejściu z koalicji Solidarna Polska rozpoczęłaby o wiele brutalniejszą politykę względem PiS, jak np. w kwestiach klimatycznych, czy zablokowaniu reform w sądach. Po drugie, PiS zyskał by kolejnego, po Konfederacji rywala po prawej stronie. Z kolei dla Ziobry rozłam oznaczałby dryfowanie po obrzeżach polityki i utratę realnej władzy. Tak więc dla jednej i drugiej strony teoretycznie powinno zależeć na wspólnym trwaniu.
Tym bardziej, że wybory oznaczałyby układanie nowych list wyborczych, a te, biorąc pod uwagę plankton koalicyjny mogłyby sprawiać nie małe problemy. Bielanowcy, kukizowcy, ziobryści i ociepowcy -każdy chciałby mieć dobre miejsce na listach, a nie można zapominać o ,,grubych kotach” z jądra partii. Mało tego listy muszą być tak skonstruowane by wygrać wybory. W tej sytuacji lepszym rozwiązaniem byłoby po prostu poczekać na bieg wydarzeń i mieć nadzieję, że natłok, chwilowych i nie pierwszych tego rządu zawirowań, minie.
Pytanie tylko czy zarządzanie przez kryzys nie straciło swojej daty ważności? Zwłaszcza, że PiS ma gros innych problemów, których rozwiązaniem nie może być już zrzucenie winy na destrukcyjną opozycję, albo na ,,siedem lat rządów Platformy i Tuska”. To znaczy może, ale po sześciu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości nikt tego nie potraktuje poważnie, no może z wyjątkiem żelaznego elektoratu. Wydaje się, że Kaczyński zdaje sobie z tego sprawę, stąd by odwrócić uwagę od bieżących problemów, chybcikiem zostaje wrzucona na ostatnie w tym roku posiedzenie Sejmu lex TVN.
Last but not least, Kaczyński rozważając przyspieszone wybory musiałyby wziąć pod uwagę zmieniającą się strukturę społeczną wyborców. Przez pandemię, ale i z przyczyn naturalnych kurczy się elektorat PiS-u na rzecz ludzi młodych, którzy nabywają prawa wyborcze i bynajmniej są zainteresowani partią wsteczną, nie rozumiejącą znaku nowych czasów. W tej sytuacji przyspieszone wybory, mogłyby okazać się powtórką z niezbyt przyjemnej dla Kaczyńskiego rozrywki.
Słaba opozycja
Co na to druga strona sceny politycznej? Widzi w tym szansę dla siebie? Wyjście z ław opozycji i powrót do realnej władzy? Paradoksalnie niekoniecznie. Opozycja jest podzielona jak Rzeczpospolita na mapach naszych zaborców. Z jednej strony mamy ,,największą partię opozycyjna” tzw. totalną, czyli Platformę Obywatelską, która chciała by dowodzić, ale nie ma chętnych by pod jej protektorat się oddać. Powrót Tuska do polityki wyczerpał pomysły Platformy na odzyskanie głosów. Teraz pozostał tylko tępy antypisizm i pomysły w stylu monitorujmy lokale wyborcze. Z resztą jedno z drugim się łączy, bo dodatkowa kontrola jest niezbędna, przecież po PiS-ie można wszystkiego się spodziewać. Najogólniej rzecz biorąc działania Platformy na najbliższy czas sprowadzają się do: sprawdzania sondaży, badania opinii publicznej i niewychylania się. Innymi słowy czekają, aż rząd przykryty kolejnymi fakapami straci zaufanie wyborców, a oni będą jedyną rozsądną, dużą alternatywą.
Nic dziwnego, że z tak błyskotliwymi pomysłami na wygranie wyborów, żadna partia nie chce łączyć sił z Platformą. To znaczy to zapewne nie jedyny powód. Faktem jest, że wcześniejsze ,,wspólne listy” odnosiły mierne skutki, w każdym razie nie odsunęły PiS od władzy, czyli nie spełniły podstawowego założenia. Nie wspominając już o obcesowym podejściu Platformy do potencjalnych koalicjantów.
Poza tym liczy się zagospodarowanie tych wyborców, którzy niesieni niezadowoleniem z obecnych rządów, będą szukać partii na którą mogą zagłosować. A ci, raczej nie wybiorą Platformy, bo to właśnie rozczarowanie ich rządami skłoniło do zagłosowania na PiS.
Inna sprawa, że takie połączone siły przysłużyłyby się tylko jednej partii, największej, bo to ona ewentualnie wzmocniła by swoją pozycję, i raczej nie straciłaby wyborców. Pozostali narażeni są na takie ryzyko. Jak np. partia Hołowni, która jest nowa, jeszcze świeża i wyrosła na haśle, że inna polityka jest możliwa, czyli taka z dala od duopolu PO-PiS. Dla Szymona Hołowni i ruchu Polska 2050 dołączenie do orkiestry Tuska stwarzałoby ryzyko utraty wiarygodności, a w dalszej perspektywie pewnie ,,anihilację”. Wchłoniecie przez większego gracza, jak niegdyś było z Nowoczesną. A więc zupełnie się mu to nie opłaca. Przynajmniej przed wyborami. Później ewentualnie można rozmawiać.
PSL też raczej tym razem nie widzi swojego sojuszu z PO. Woli raczej iść kursem umiarkowanie prawicowym, racjonalnie tradycjonalistycznym, ludowym i katolickim, bez tęczowych flag i aborcji w tle, bo te tematy im nie służą, zwłaszcza że zabiegają głównie o elektorat centroprawicowy. Nie mogą być dużo bardziej progresywni niż PiS, bo to prosty przepis na utratę wyborców, o czym zresztą zdążyli się już przekonać. Z tego względu bliżej im do Hołowni. Połączone siły mogłyby gwarantować miejsca w Sejmie, a te bez współpracy są dla PSL-u trudne do zdobycia. A jak powszechnie wiadomo, PSL to partia władzy, co rozumieją ,,starzy” członkowie tej partii jak np. Marek Sawicki, ale chyba nie do końca Władysław Kosinak – Kamysz. Otóż Sawicki, zgodnie z historycznymi już słowami Waldemara Pawlaka o tym, że nie ważne kto wygra wybory, ważne że to będzie koalicjant PSL-u, podkreśla, że dobre rzeczy dla Polski można robić zarówno z PiS jak i z PO. Takie głosy wewnątrz partii, by zapobiec rozłamowi, jeszcze bardziej powinny mobilizować lidera do szukania alternatywy utrzymania partii na powierzchni. Bo Kosiniak – Kamysz z PiS układać się nie zamierza.
Ale tutaj znowu, o ile jest to korzystne dla partii Kosiniaka, to niekoniecznie musi być takie dla Hołowni. Zapowiadana przez tego ostatniego nowa jakość w polityce średnio współgra z partią, która w tej jest od początku III RP, nie licząc już proweniencji przedtransformacyjnej.
I pozostaje Lewica. Parias wśród partii opozycyjnych. Trędowata, z którą nikt nie chce paktować. Mało tego, nawet jej samej ciężko jest utrzymać jedność. Część posłów co bardziej liberalnych postanowiło opuścić ,,autorytarnego” Czarzastego i założyć nową partię dla niepoznaki socjalistyczną z nazwy (PPS). Biorąc pod uwagę odpływ wyborców na prawo, doskonały zabieg marketingowy.
A to zapewne dlatego, że lewicowe radykalizmy nie są w cenie, ani LGBT, ani aborcja nie są tematami, które przyciągną niezdecydowanych. A nawet jeżeli, to nie będzie to raczej odpływ do Platformy Tuska (co innego Trzaskowski). Poza tym Lewicę obciąża Partia Razem, która w kwestiach socjalnych popiera działania obecnego rządu. Dla nich większą katastrofą jest dogadywanie się z liberałami niż ,,autorytarną PiS”. A to też żadnej z partii opozycyjnej w sukurs, chodzi przecież o to, by PiS od władzy odsunąć, a nie popierać jego projekty.
Wynika z tego, że choć PiS-owi grunt pod nogami się pali, to jednak nie na tyle, by takie przyspieszone wybory zorganizować, ku uciesze opozycji. Jednej listy raczej na pewno nie będzie. Możliwy scenariusz to pójście w trzech blokach, a to raczej nie zapewni zwycięstwa. Przynajmniej tak wieszczą sondaże.
Mamy więc kiepski rząd ze słabą opozycją. I na razie nic nie wskazuje na to, że to się zmieni. Pozostaje tylko nadzieja, że pożar nie strawi domu, zwanego Polską.