
Wraz z początkiem wakacji rozpoczął się szaleńczy objazd po Polsce dwóch liderów głównych partii. Sezon ogórkowy przeobraził się w kiełbasiany, mimo że do wyborów pozostał ponad rok. Politycy ruszyli w Polskę, by zalać ją morzem populizmu.
I tak prezes partii rządzącej niczym Gomułka, wymienia z skrupulatnym podaniem liczb, nużąc przy tym publikę, kolejne osiągnięcia obozu władzy. Za inflację odpowiada Unia Europejska i Putin, ale choć wiele jeszcze trzeba naprawić generalnie jest świetnie. No może jeszcze Niemcy powinny spłacić Polsce reparacje, które są nam dłużni od końca II wojny światowej.
Platforma Obywatelska natomiast postanowiła przestać podnosić temat praworządności, demokracji i konstytucji, zapewne po zapoznaniu się z sondażami wyborczymi (a z nich wynika, że dzisiaj niewielu już to obchodzi) i zająć się tematem, który wszystkich dotyka, a mianowicie drożyzną.
Inflacja nieodpowiedzialnych obietnic
A drożyzna jest, bo rządzi PiS, gdy będzie rządzić Platforma inflacja zniknie, a wszyscy będą żyć dostatnio, a zwłaszcza o chlebie i wodzie. No może nie dosłownie, ale jak stwierdził przewodniczący PO, chleba i ciepłej wody w kranie nie zabraknie. W jak sposób to zrobią? A no wyrzucą Glapińskiego z NBP, podniosą pensje budżetówce i zamrożą kredyty na poziomie tych z roku 2021. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko są działania proinflacyjne, ale nie nie nie, Platforma ma moc jakiej nie mają inne partie i potrafi za pomocą czarodziejskiej różdżki sloganów opanować sytuację w kraju.
Innym, równie ciekawym, sposobem Platformy na walkę z inflacją jest prosta rada, by być przyzwoitym i wszystko się ułoży. Albo rozporządzenie Rady Ministrów mające na celu obniżenie inflacji. I choć nie podają tutaj szczegółów, to mógłby być to pierwszy przyzwoity postulat. Ale wtedy musieliby przyznać, że zamierzają zdjąć pieniądz z rynku, a to mogłoby się np. wiązać z likwidacją niektórych programów socjalnych. Ale tego żadna partia od 2015r. nie raczy ogłosić publicznie, bo to oczywiste samobójstwo, dlatego Tusk tylko rzuca hasła, a my mamy festiwal nieodpowiedzialnych i niejasnych obietnic.
Polska polityka przypomina telenowelę, w której nawet po opuszczeniu kilku odcinków, można się wciąż orientować jaka jest fabuła, a przy tym być niezmiennie ogłupiałym jej treścią. Podczas, gdy PiS chce gasić inflację 14 emeryturą i utrzymaniem wydatków socjalnych na takim samym poziomie jak dotychczas, Platforma Obywatelska rozwiązanie drożyzny widzi w wakacjach kredytowych, czterodniowym tygodniu pracy i w podwyższeniu pensji w sferze budżetowej. Wypowiedzi te, dumnie wygłaszane, każą raczej się zastanowić, która z głównych partii zamiast poprawić sytuację gospodarczą, pierwsza doprowadzi do drugiej Wenezueli.
Populizm bez hamulców
Donald Tusk uparcie dąży do koalicji, która nie bardzo mu się skleja, dlatego postanowił sięgnąć m.in. po elektorat lewicowy. Bo niczym innym są deklaracje o wprowadzeniu legalnej aborcji, uznaniu mieszkania za prawo czy czterodniowy tydzień pracy. Ma się wrażenie, że w polityce nie ma czegoś takiego jak krindż, można powiedzieć wszystko i być w tym kompletnie nie wiarygodnym, bo przecież i tak nie ma się nic do stracenia. Jeżeli to nie chwyci, to kilka miesięcy przed wyborami można zadeklarować coś zupełnie przeciwnego. Co zresztą Tusk robi i dzisiaj, uśmiechając się kącikiem ust też do konserwatywnego elektoratu. Całowanie chleba i slogany w stylu ,,kto wierzy w Boga, nie głosuje na PiS” choć brzmią absurdalnie, chyba mają temu służyć. Z deklaracjami Platformy jest jak z sklepem wielobranżowym, każdy znajdzie tam coś dla siebie, choć niekoniecznie dobrej jakości.
Lider Platformy nie ma hamulców w mówieniu czegokolwiek, bo wie, że to jego ostatnia szansa na wygraną. W innym przypadku zostanie zepchnięty przez PiS na margines historii, bo historię piszą zwycięzcy, a Platforma by zatrzeć złe wrażenie będzie musiała poszukać sobie innego lidera. Stąd brak zahamowań i proste, choć może nawet wypadałoby powiedzieć prostackie hasła w stylu ,,skończy się PiS, skończy się drożyzna”.
Tusk momentami tak się rozpędza w retoryce demagogicznej, że jest skłonny nawet porównać obecną sytuację do tej z 1976r. i protestów w Radomiu, co nawet członkowie partyjni przyjmują z zażenowaniem. Choć trzeba przyznać, że porównania odwołujące się do historii są chorobą trapiącą całą scenę polityczną, nie tylko Platformę. Gdy dana partia nie ma wystarczających argumentów, albo chce swój przekaz wzmocnić szokującą analogią posiłkuje się nieprzyjemnymi incydentami z przeszłości, by odpowiednio wzmocnić przekaz. Choć są to zazwyczaj porównania delikatnie mówiąc mijające się z prawdą.
Chleb i igrzyska
Na razie politycy jednej i drugiej strony są jak wodzowie, którzy zagrzewają swoje wojska do walki przed wielką bitwą. I tak Kaczyński żartuje z osób transpłciowych, a Tusk z księży. Pierwszy zapewnia o utrzymaniu transferów socjalnych, drugi obiecuje kolejne. Pierwszy walczy z Unią Europejską i Niemcami, drugi ,,żelazną miotłą” robiłby porządki personalne w instytucjach państwa. Pomijając już brak procedur, tak krytykowany u tej władzy przez opozycję, zacząłby oczywiście od prezesa NBP Adama Glapińskiego, a następny w kolejce byłby Trybunał Konstytucyjny pani Przyłębskiej.
W ogóle ma się wrażenie, że Platforma mówi dziś PiS-em, tak jakby nie widziała innego sposobu na wygranie wyborów. Używa tych samych chwytów retorycznych. Nie liczy się z faktami, przywołuje historyczne analogie, wskazuje wroga, którego trzeba pokonać, rozdaje pieniądze, składa absurdalne obietnice, mówi o wendecie oponentów. Innymi słowy funduje chleb i igrzyska, starożytny wynalazek, który zawsze się sprawdzał.
I nie istotne, że retoryka się rozjeżdża na poziomie logicznego rozumowania jak np. obwinianie Glapińskiego za zbyt późne podnoszenie stóp procentowych, a jednocześnie składanie obietnic w stylu wakacji kredytowych. Bo wybory z logiką nie mają nic wspólnego, liczy się nadzieja. Nadzieja na to, że ktoś w to uwierzy. Jak w powieści, autor może fantazjować do woli, byle by przykuć uwagę czytelnika.