
W dobie kryzysu energetycznego jakiego nie było na świecie od lat 70., w Polsce traci stanowisko człowiek zajmujący się sprawami właśnie bezpieczeństwa energetycznego.
Piotr Naimski został odwołany ze stanowiska pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, co wywołało pewną konsternację w niektórych kręgach opinii publicznej.
Swoją działalność polityczną rozpoczął jeszcze w poprzednim systemie. Był jednym z członków założycieli Komitetu Obrony Robotników, organizacji wspierającej internowanych i prześladowanych robotników po protestach w 1976 r. Od tamtego czasu też blisko współpracuje z Antonim Macierewiczem. To właśnie w jego resorcie był podsekretarzem stanu w rządzie Jana Olszewskiego. Później w latach 2005-07 pełnił funkcje sekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki, w którym odpowiadał m.in. za bezpieczeństwo dostaw surowców energetycznych. Także temat energetyki nie był mu obcy, a i obecnie nie sprawował swojego stanowiska w sposób budzący kontrowersje, a przynajmniej nie w taki, jakim mogą poszczycić się co niektórzy jego koledzy partyjni. Dlaczego więc został zdymisjonowany?
Niewątpliwym sukcesem ministra jest budowa Baltic Pipe, czyli gazociągu z Norwegii. Dzięki temu Polska ma szansę odciąć się od gazu z Rosji i uniezależnić się energetycznie. Co prawda gazociąg nie został jeszcze otwarty, ale gdyby miało do tego nie dojść, to logiczniejszym byłoby odwołanie Naimskiego właśnie wtedy i zrzucenie na niego winy jako na kozła ofiarnego. Jednak dymisję otrzymał teraz.
Sprawę, którą Naimski zaniedbał, a która mogła przyczynić się do dymisji, to tzw. sieci przesyłowe. Od lat nie były modernizowane, a ich przepustowość jest relatywnie niska, co w trakcie ewentualnej awarii mogłoby być problemem. I nie jest to tylko problem hipotetyczny, Polsce blackout groził na początku lipca.
Jednak wygląda na to, że Naimskiego usunięto z innego powodu, a mianowicie był za dobry. Przynajmniej tak twierdzi premier, który skomentował dymisję słowami: ,,jeden z najlepszych w Polsce specjalistów od energetyki”, albo wicepremier Jacek Sasin że: ,,niewielu zrobiło więcej dla bezpieczeństwa Polski”. Wynika z tego, że PiS za dobre wykonywanie obowiązków nagradza własnych ministrów dymisją. Zresztą podobnie rzecz się miała z premier Beatą Szydło. Więc być może jest to jakaś pokrętna wewnątrz-pisowska retoryka.
A może przyczyna jest prozaiczna. Piotr Naimski oprócz tego, że był ,,świetnym specjalistą”, to ponoć często wyrażał swoje zdanie odrębne i nie lubił, gdy się ktoś mu sprzeciwiał. Stąd przypuszczenie, że mogło chodzić o dopłaty węglowe, które rząd obiecuje, a których minister nie był zwolennikiem. Poza tym był ponoć skonfliktowany z ,,wybitnym, wszystko mogącym człowiekiem”, czyli z Danielem Obajtkiem.
Pierwsza sprawa, która ich poróżniła to fuzja Lotosu z Orlenem. Naimski twierdził, że kumulacja spółek energetycznych pod jednym nadzorem może być niebezpieczna dla państwa. Inna sprawa, że w związku z tą fuzją Komisja Europejska wymusiła na Polsce sprzedaż części udziałów, aby nie doszło do nadmiernej monopolizacji. W skutek tego rząd zdecydował sprzedać kilkaset stacji benzynowych węgierskiemu MOL-owi, a perłę w koronie polskiej energetyki jakim jest rafineria w Gdańsku saudyjskiemu koncernowi Saudi Aramco. Zarówno Madziarzy jak i Arabia Saudyjska nie stronią od współpracy z Rosją, od której Polska chce się ponoć uniezależnić energetycznie. To wszystko każe przypuszczać, że Naimski mógł mieć rację przynajmniej w tej sprawie.
Inny spór, ale wciąż w tym samym towarzystwie personalnym miał dotyczyć ponoć energetyki jądrowej. Elektrownia w Ostrołęce jak nie została zbudowana za pięciu lat Platformy Obywatelskiej, tak i przez kolejne siedem lat PiS nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jednak co innego było źródłem sporu. Naimski był zwolennikiem budowy dużych bloków energetycznych, podczas gdy Obajtek ma wizję małych elektrowni jądrowych. Po dymisji spór został niejako rozwiązany, a Obajtek nie ma już nikogo w rządzie, kto mógłby zagrozić jego koncepcjom. A nie od dziś wiadomo, że prezes Orlenu cieszy się dużym zaufaniem i ma wsparcie Kaczyńskiego w realizacji swoich wizji biznesowych.
Dymisja Piotra Naimskiego przy okazji pokazała coś jeszcze, słabnącą pozycję Mateusza Morawieckiego. Premier uparcie jeździ po kraju i tym samym staje się twarzą obecnej sytuacji, a sytuacja delikatnie mówiąc nie jest nazbyt optymistyczna. Być może za kilka miesięcy, jak niegdyś on Beatę Szydło, ktoś tym razem zastąpi go na stanowisku prezesa Rady Ministrów. Ktoś bardziej sprawczy i kojarzący się z sukcesami, a tym bez wątpienia jest Daniel ,,wszystko mogę” Obajtek. Z tego względu Naimski był człowiekiem premiera, a jego dymisja być może zwiastunem przyszłych zmian. Bo w polityce oprócz koncepcji, wizji i pomysłów, liczy się głównie, albo przede wszystkim władza. Przyszłe wybory trzeba wygrać, a ostatnie projekty rządu jak KPO czy Nowy Ład były delikatnie mówiąc niezbyt udane. Ktoś musi za nie odpowiedzieć, a tak się składa, że jeżdżący po Polsce premier może się z polityką rządu, którym kieruje ludziom kojarzyć. Choć Kaczyński zaprzecza teorii o odwołaniu obecnego premiera, to jednak swoimi decyzjami potwierdza ich ewentualność. Być może to przypadek, ale dziwnym zbiegiem okoliczności przy nowej organizacji partyjnej, Morawiecki dostaje rejon śląski, szczególnie wrażliwy w okresie kryzysu węglowego, nie wspominając już o stopniowym wygaszaniu kopalni. Czy dojdzie do zmiany prezesa Rady Ministrów, czy nie, to obecny premier dymisją Naimskiego może czuć się zaniepokojony.