Debata uchodząca za najważniejszą, bo wzięli w niej udział kluczowi politycy wszystkich komitetów wyborczych, okazała się flakiem z olejem. Nudna i tendencyjna, czyli niczego innego się można było nie spodziewać.


Debata była podzielona na sześć rund, dotyczących imigracji, wieku emerytalnego, świadczeń społecznych, prywatyzacji, bezpieczeństwa i bezrobocia. Każda z nich została poprzedzona pytaniem, które można streścić memicznym: ,,Za PO było i będzie źle, za PiS jest dobrze. Co państwo o tym sądzicie?” i trwającym dłużej niż czas przeznaczony na odpowiedź. Pytania jednak musiały być tak długie, by pomieścić w kilku zdaniach nie tylko zalety rządów PiS, ale też przedstawić w złym świetle politykę ich oponentów, czyli w zasadzie głównie Platformy, może czasami z przystawką, czyli PSL-em. O to cechy idealnej debaty w TVP. Telewizja Polska mogłaby udzielać korepetycji jak przeprowadzić najbardziej kretyńską debatę polityczną.


Na pytania z tezą ciężko odpowiedzieć, więc Tusk nadawał na: Morawieckiego – kłamcę Pinokia, Kaczyńskiego – tchórza i PiS jako ich partię matkę, która niszczy i rozkrada Polskę. Morawiecki oczywiście zajmował się polityką, ale taką sprzed ośmiu lat, czyli tą fatalną, która charakteryzowała rządy Tuska. Ale nie tylko, oprócz przeszłości premier też kreślił wizję przyszłości, w której władzę sprawowałaby Platforma. Wówczas w Polsce byłoby jak w Lidlu, czyli jednego razu tydzień niemiecki, innego francuski, w znaczeniu realizowania interesów tych państw kosztem polskiego. To nie jedyny przykład bon motu zastosowanego przez Morawieckiego. Najwyraźniej ktoś z jego doradców kampanijnych wpadł na pomysł, by merytorykę zastąpić memicznymi żartami. Niestety chyba tylko ekspert z TVP uznał to za udany zabieg.


Morawiecki w ogóle sprawiał wrażenie jakby znał scenariusz tej wyreżyserowanej debaty i odpowiadał zgodnie z tym, co mu wcześniej napisano. I choć nie było tam improwizacji w postaci odnoszenia się do wypowiedzi kontrkandydatów, wówczas trzeba byłoby się czymś wykazać, a co gorsza istniałaby szansa na przerżnięcie debaty, to odpowiedzi premiera nie zawsze miały wiele wspólnego z tym, co działo się w studiu, jak np. wypowiedź o bandzie rudego, czyli wszystkich pozostałych partii ( oczywiście pod wodzą ryżego Tuska), która uwzięła się na władzę i ją zawzięcie krytykuje. Z tym, że jeżeli już, to ta zmasowana krytyka przyszła później, w dalszej części debaty (szczególnie przy rundzie poświęconej prywatyzacji, gdzie niemal każdy zarzucił władzy sprzedaż za bezcen Lotosu Arabii Saudyjskiej), ale kto by przywiązywał do tego wagę, przecież i tak dla tych zdezorientowanych ekspert w telewizji, zwanej publiczną, powie kto wygrał debatę.


Przedstawiciele pozostałych ugrupowań nie mieli łatwo, bo z automatu zostali zepchnięci do narożnika tych mniej ważnych. Oczywiście mieli czas na odpowiedź i odpowiadali zgodnie z programami swoich partii, ale nikło to gdzieś w absurdach tej idiotycznej debaty nastawionej od samego początku na PO-PiS-owską wojnę plemienną. Co nie zmienia faktu, że jako jedyni wykorzystali czas i merytorycznie podeszli do tematu.


Szymon Hołownia wspomniał o dobrowolnym ZUS-ie, skończeniu z rozdawnictwem, sprowadzeniu do Polski większej ilości inwestycji, in-vitro finansowanym przez państwo i mgliście o bezpieczeństwie. Lewica, którą reprezentowała Joanna Scheuring-Wielgus, o skróceniu czasu pracy, tanich mieszkaniach na wynajem, rencie wdowiej, polityce migracyjnej opartej na poszanowaniu praw człowieka, waloryzacji świadczeń i bezpieczeństwie Polski, w której policja będzie stała po stronie obywateli. Krzysztof Bosak mówił o odrzuceniu paktu migracyjnego, dobrowolnym przejściu na emeryturę, zabraniu świadczeń socjalnych dla Ukraińców, wspomaganiu polskich przedsiębiorców i przemyślanej polityce obronnej. Natomiast przedstawiciel Bezpartyjnych Samorządowców, pan Krzysztof Maj, koncyliacyjnie głównie apelował o zakończenie wojny pomiędzy największymi ugrupowaniami, ale też zapewnił że jeżeli dostaną się do Sejmu będą optować za możliwością wyboru czasu przejścia na emeryturę, zniesieniem PIT-u, bezpłatną komunikacją i odpolitycznieniem Spółek Skarbu Państwa.


Niestety dwie przodujące w sondażach partie skupiły się bardziej na obrażaniu swojego głównego oponenta niż na przedstawieniu programu partii, a to na nich skupiona była główna uwaga. Inna sprawa, że Morawiecki w zasadzie nie musiał tego robić, bo zrobili to za niego prowadzący debatę, którzy łącznie mówili dłużej niż każdy z kandydatów. Zastanawiające jest dlaczego Tusk wszedł w tą zaczepną interakcję? Przez to stracił czas na przedstawienie programu, a ponadto nie powiedział tego, co najistotniejsze, czyli np. drożyźnie czy korupcji władzy. W ogóle nie do końca jest jasne do kogo był skierowany ten nacechowany personalnymi wycieczkami pod adresem premiera przekaz, bo na pewno nie do wyborców niezdecydowanych. Smutna konstatacja polega na tym, że być może w tak spolaryzowanym społeczeństwie to jest niestety główne paliwo dwóch głównych partii na ostatniej prostej. Program, który nie wnosi nic innego oprócz nienawiści do drugiej strony.


Mająca uchodzić za rozstrzygającą w tej kampanii debata okazała się parodią, spotem wyborczym Prawa i Sprawiedliwości. I pewnie można się było tego spodziewać po ,,reżimowej” telewizji, tak samo jak tego, że w Wiadomościach zaraz po niej, będzie przedstawiony zmanipulowany skrót, a ,,ekspert” odtrąbi zwycięstwo Morawieckiego 6:0. Mimo wszystko zaskakuje bezczelnością propagandową, szczególnie tych, którzy telewizję publiczną oglądają sporadycznie i nie są wyrobieni w chamsko-zmanipulowanym przekazie.