Prawo i Sprawiedliwość choć cieszy się największym poparciem społeczeństwa, nie uzyskało wystarczającej większości, by rządzić. A przyczyn tego stanu rzeczy może być kilka, choć jak to się mówi, mądry Polak po szkodzie. Łatwo jest oceniać kampanię po fakcie, kiedy nie odniosła zwycięstwa. Gdyby wynik był pomyślny dla obecnie rządzącej władzy, czyli taki zapewniający im trzecią kadencję, to i ocena byłaby mniej gorzka. No ale skoro jest inaczej, przejdźmy do linczu.


Bezczelne zaangażowanie całej machiny państwa w zapewnienie PiS-owi kolejnej kadencji było na tyle patologiczne, że mogło być nie do zaakceptowania dla wahających się wyborców czy też takich, którzy cztery lata temu postanowili oddać na nich głos. Już nie tylko reżimowa telewizja, która każdego dnia pluła jadem w przeciwników politycznych, ale przede wszystkim aktywnie zaangażowany w kampanię Orlen czy NBP był przegięciem, nawet dla tych mających dość duży margines na bezczelność władzy.


Z tym, że z perspektywy PiS bilans i tak był na plus. Chodziło o zatrzymanie wiernego elektoratu, to głównie do nich PiS przy końcówce kampanii stroszył piórka. Przy tak dużej ilości afer, korupcji i nepotyzmu, doliczając do tego zmęczenie wyborców ośmioletnimi rządami, wynik jaki odnotowało Prawo i Sprawiedliwość i tak można uznać za zwycięstwo. Może prawdą jest, że w Polsce ludzie głosują nie za jakąś partią, ale przeciwko drugiej, kierując się tak zwanym mniejszym złem. I fakt ten z jednej strony napędza wyborców zarówno PiS jak i Platformy, ale z drugiej stanowi też ich szklany sufit, którego nie są wstanie przeskoczyć. Gdyby nie tak wysoka frekwencja, PiS miałby zwycięstwo w kieszeni. Ale wbrew oczekiwaniom graniczącym z pewnością, stało się inaczej i nie wykluczone, że to, co przyciągnęło żelazny, albo raczej radykalny elektorat, zmotywowało przy okazji oburzonych. Jednak mówienie, że negatywny przekaz był tym, co pogrzebało zwycięstwo tej partii jest stwierdzeniem dość anachronicznym. Zarówno w 2015 jak i 2019 roku to była sprawdzona strategia Zjednoczonej Prawicy na zwycięstwo. Poza tym PiS próbowało w tej kampanii grać pozytywnym przekazem, czego przykładem jest 800 plus czy modernizacja bloków z wielkiej płyty, tylko że on nie działał, poparcie wówczas im spadało. Tylko negatywny przekaz był na tyle skuteczny, by zatrzymać maksymalną liczbę wyborców.


No właśnie, tylko skąd ta wysoka frekwencja? Paradoksalnie stąd, że pozostałych wyborców, a szczególnie tych, którzy zazwyczaj zostawali w domu, zmęczyły już tępa propaganda, ,,tłuste koty” w spółkach skarbu państwa, drożyzna i arogancja władzy. A przynajmniej tej władzy. W Polsce dotychczas żadna partia nie rządziła dłużej niż dwie kadencje. Tak jakby osiem lat rządów jednego ugrupowania to akceptowalna granica, po przekroczeniu której wystarczy niezobowiązująca afera jak ośmiorniczki, albo szereg afer, które dotychczas nie przeszkadzały, ale w obliczu braku zmiany były decydujące. W tym przypadku mógł to być wyrok Trybunału Konstytucyjnego, piątka dla zwierząt, afera wizowa, albo też zwyczajne zmęczenie widokiem tych samych twarzy u władzy.


I może na tym polega sedno demokracji, ustrój choć niedoskonały, to stanowiący w jakiejś mierze zabezpieczenie przed rządami jednej partii. Nawet jeżeli miało by być to kosztem niezbyt udanych rządów następnej.


PiS równie dużo energii poświęcił na zatrzymanie przy sobie wyborców, jak i ich zniechęcenie. Coś na zasadzie chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. I być może by się mu to udało, gdyby nie wysoka frekwencja. Wydaje się więc, że największym błędem jaki PiS popełnił podczas kampanii, ale też w trakcie swojego ośmioletniego rządzenia, to zmasowany atak na mniejsze partie, szczególnie te zbliżone do nich ideologicznie jak Trzecia Droga czy Konfederacja. Gdyby działał strategicznie, a nie emocjonalnie, wówczas nawet przy sufitowym poparciu, miałby szansę rządzić. Pozostałe przyczyny przegranej wydają się mało wiarygodne, choćby dlatego że jako ugrupowanie zdobył najwięcej głosów.