Bycie w opozycji nie służy, zwłaszcza dużej partii, która jeszcze niedawno rządziła. Kolejne wybory, a zwłaszcza wyniki tychże do Parlamentu Europejskiego dały asumpt do myślenia o przyszłości niektórym politykom obozu Zjednoczonej Prawicy.


Od przegrania wyborów parlamentarnych jesienią w Prawie i Sprawiedliwości jeszcze bardziej unaoczniają się rozbieżności między poszczególnymi frakcjami, każdy chce coś wyszarpać dla siebie, a fruktów nie ma już tyle, ile w trakcie rządzenia, stąd i przywiązanie do partii matki nie jest tak silne.


Ambicje Mateusza Morawieckiego nie kończą się na prezesie Rady Ministrów. Były premier wielokrotnie dawał do zrozumienia (narażając się przy tym Prezesowi), że jest gotów objąć schedę po Kaczyńskim, gdy ten prowokacyjnie zapowiadał swoje kolejne ustąpienie. Z tego względu, że niemal ze stu procentową dozą pewności to nie nastąpi, Morawiecki ponoć gotów jest zadowolić się kandydowaniem w przyszłych wyborach na prezydenta. A przypadek jest na tyle istotny, że jego pozycja w prawicowym obozie wzrasta, czego doskonałym przykładem są ostatnie wybory. Kandydaci do PE związani z Morawieckim otrzymali całkiem niezłe wyniki, wśród nich Michał Dworczyk i Piotr Muller, a szczególnie Waldemar Buda, który mimo piątego miejsca na liście dostał się do europarlamentu. Zlekceważenie ambicji Morawieckiego może przyczynić się do powstania nowej, odrębnej partii, która w konsekwencji będzie kolejną konkurencją dla PiS w walce o głosy. Z drugiej strony to nie pierwszy taki bunt w życiu Kaczyńskiego, a historia pokazuje, że po chwilowym wzmożeniu i wierze we własny sukces rebelianci, by wspomnieć tylko Jacka Kurskiego i Zbigniewa Ziobrę, szybko wracali z pochyloną głową z prośbą o wybaczenie do swojego ,,Ojca Chrzestnego”.


Zresztą partia tego ostatniego jest w nie najlepszej sytuacji, zwłaszcza po nagłośnieniu przez media afery związanej z Funduszem Sprawiedliwości. Choć nawet mimo niej niektórym jej politykom udało się zdobyć odpowiednio duże poparcie, by dostać się do PE, to morale chyba nie są wysokie, a w wyniku choroby szefa skutkującej nieobecnością, pieczę nad partią przejął Patryk Jaki, który coraz odważniej deklaruje chęć zjednoczenia z PiS-em. Taki scenariusz byłby po myśli Kaczyńskiego, który potrzebuje dodatkowych głosów i młodych, jastrzębich polityków by odbierać elektorat Konfederacji. Z tym, że ta decyzja nie podoba się wszystkim, a zwłaszcza jednemu z bardziej wyrazistych przedstawicieli Solidarnej Polski, Januszowi Kowalskiemu, który na wiadomość o tej decyzji ogłosił swoje odejście z partii Ziobry, choć sam dementuje jakoby opuszczenie SP było z tym powiązane.


Gdyby powyższe scenariusze się zrealizowały, czyli Morawiecki stworzyłby własny projekt polityczny, a Solidarna Polska została wchłonięta przez Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość skręciłoby znacznie w prawo, co z jednej strony dawałoby szansę na odebranie części elektoratu Konfederacji, z drugiej zaś mogłoby to przyczynić się do utraty wyborcy konserwatywno-centrowego. W takim wypadku zapewne liczyłyby się proporcje, po pierwsze ilu wyborców PiS byłoby w stanie mimo wszystko trwać przy tej partii i czy przystąpienie polityków Solidarnej Polski do większego zjednoczeniowego brata nie pozbawiłoby ich wiarygodności (choćby eurosceptycznej), co w konsekwencji mogłoby oznaczać zamiast przypływu to odpływ elektoratu do Konfy. Pewne jest jedno, obóz Zjednoczonej Prawicy, żeby przetrwać, a przede wszystkim wygrać, musi się zmienić, inaczej będzie rozbijać się o swój betonowy sufit, a tego politycy oczekujący ,,wielkiego żarcia” długo nie zdzierżą.