A więc stało się. Prawo i Sprawiedliwość wygrało po raz trzeci wybory, ale po raz pierwszy nie ma wystarczającej większości, by utworzyć rząd. To znaczy, najprawdopodobniej prezydent Andrzej Duda misję powołania rządu powierzy kandydatowi tej partii, ale PiS nawet z Konfederacją (choć ta nieszczególnie jest zainteresowana) nie jest w stanie uzbierać bezwzględnej większości głosów, by uzyskać wotum zaufania.


A to oznacza, że kolejna próba powołania rządu przechodzi do Sejmu i tutaj o ile trzy kolejne ugrupowania, które uzyskały największą liczbę głosów, czyli Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica, się dogadają i wskarzą wspólnego kandydata na premiera, są w stanie uzyskać wotum zaufania. Wtedy zostanie wyłoniony nowy rząd, choć chwiejny, obarczony dużą dozą niekończącego się kompromisu, czasami zgniłego, czyli niezadawalającego żadnego z koalicjantów. A jak wiemy z historii, relacje tych partii nie zawsze były nastawione na przyjaźń, poza tym dzielą ich kwestie programowe. Tak czy owak partie tzw. opozycji demokratycznej mogą w końcu wykrzyknąć za klasykiem TKM (,,Teraz k…. my”). PiS natomiast z silnym mandatem poparcia zostanie największą w III RP opozycją, być może, by kontynuować tradycję, nawet totalną.


Wszystko więc wskazuje na to, że nie będzie przyspieszonych wyborów, a na pewno nie z powodu braku możliwości powołania rządu, jeżeli już to w wyniku waśni i sporów, które doprowadzą do rozwiązania parlamentu. A tych może nie zabraknąć, bo oprócz głównej obietnicy przedwyborczej, czyli odsunięcia PiS od władzy, reszta jest dosyć niejasna. Do tej pory były one wtórne dla wyborców antypisowskich, ale po utworzeniu rządu trzeba będzie przedstawić jakiś pomysł na Trybunał Konstytucyjny, telewizję publiczną, Orlen, czy choćby odzyskanie pieniędzy z KPO? (Swoją drogą ciekawe jak do tej ostatniej kwestii podejdzie Unia Europejska? Czy wystarczy zmiana władzy, by przyznać pieniądze Polsce? Nie byłoby to zaskakujące, ale na pewno potwierdzające pewne stereotypy na temat wspólnoty europejskiej.) I to wszystko przy założeniu, że ambicje reformatorskie będą ograniczone nie tylko brakiem spójności wewnątrz koalicji, ale też ogromną pozycją prezydenta z prawem weta, do którego odrzucenia potrzebnych będzie 276 głosów, czyli znacznie więcej niż łącznie będzie posiadał nowo wyłoniony rząd, nawet przy wsparciu Konfederacji!


Aż trudno uwierzyć, że po ośmiu latach rządów, zaangażowania całej machiny państwa, łącznie z NBP, Orlenem, Spółkami Skarbu Państwa, mikrotargetowaniem i akcjami profrekwencyjnymi w powiatach Prawo i Sprawiedliwość nie zdołało uzyskać większości. Inna sprawa, że gdyby PiS dbał o zdolności koalicyjne wcześniej, dzisiaj prawdopodobnie nie musiałby oddawać władzy. Zamiast tego dał przykład idealnego nie-koalicjanta, czyli takiego, który zjada swoich sojuszników na śniadanie, by wspomnieć choćby LPR, Samoobronę, czy całkiem niedawno Porozumienie Jarosława Gowina. Jednak tego nie zrobił, licząc bezczelnie na samodzielne rządzenie, które zapewni mu żelazny elektorat. Tusk od rozmiękczania przekazu dla bardziej umiarkowanych wyborców miał Hołownię i Kosiniaka, Kaczyński zrezygnował z tego i postawił wszystko na jedną kartę. A to, czego mogliśmy dowiedzieć się z tych wyborów to to, że nie wygra się ich bez umiarkowanych wyborców, czyli takich których nie przekonuje ani PiS, ani Platforma, zwłaszcza przy takiej frekwencji.


Stąd bardzo dobry wynik Trzeciej Drogi, która była albo niedoszacowana w sondażach, albo na ostatniej prostej pomogło jej błogosławieństwo Donalda Tuska. Robił to oczywiście nie z dobrego serca, tylko dlatego, że wiedział, że albo Trzecia Droga albo trzecia kadencja PiS-u. Tak czy owak istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdyby powstała jedna lista, opozycja by dzisiaj nie świętowała zwycięstwa. Nawet przy założeniu, że na Trzecią Drogę głosowali ludzie zachęceni przez Tuska (to by wyjaśniało niedoszacowanie w sondażach), to i tak fundament poparcia tego ugrupowania, to ludzie, którzy byli już od dłuższego czasu sfrustrowani polaryzacją ogniskującą się wokół duopolu i ogólnie nie czuli się reprezentowani przez żadną z sił politycznych. Gdyby nie TD, część wyborców mogłaby zostać w domu, a to procentowo przełożyłoby się na większą ilość mandatów dla Prawa i Sprawiedliwości. Stąd przy tworzeniu nowego rządu ich karta przetargowa zyskuje na sile. W przeciwieństwie do Lewicy, która tak bardzo zblatowała się na końcówce kampanii z Koalicją Obywatelską, że byli niemal nie do odróżnienia. A że Lewicy wystarczyło 5 procentowe poparcie, by dostać się do Sejmu, to też dużo większego nie uzyskała. Teraz co prawda bez niej Tusk nie jest w stanie utworzyć rządu (choć już bez partii Razem by się to udało), ale i liczba mandatów jakie uzyskała nie daje im mocnej pozycji w nowym rządzie.


Sukces Trzeciej Drogi prawdopodobnie jest też jedną z przyczyn porażki Konfederacji. Część wyborców, szczególnie drobnych przedsiębiorców, którzy rozważali zagłosowanie na liberalną partię, zorientowawszy się że ugrupowanie Mentzena i Bosaka oprócz wolnego rynku oferuje dość szurowych przedstawicieli, przerzucili poparcie na koalicję partii uchodzących za bardziej poważne, choć jako wspólny projekt bezpłciowe. Zapewne też nie pomógł, tradycyjny już, protokół jednego procenta, czyli kontrowersyjne wypowiedzi Janusza Korwin – Mikke, który swoją drogą padł chyba ofiarą własnej ideologii, czyli tego, że wszyscy chcą oglądać tylko ludzi młodych i pięknych. No i last but not least, pewnie gdyby ,,górka” jaką odnotowała Konfederacja przed wakacjami nastąpiła później, to byłoby mniej czasu, by media prześwietliły tę partię z wszystkich kontrowersyjnych wypowiedzi i osobliwych poglądów niektórych jej członków.


15 października pokazał coś jeszcze, że propagandowe referendum, służące jedynie do przedwyborczej promocji partii rządzącej jest kolejnymi już pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Choć odbywało się tego samego dnia co wybory do parlamentu, a kartę referendalną otrzymywało się stojąc w tej samej kolejce, jego frekwencja wyniosła około 40 procent, co oznacza że pokrywała się procentowo niemal z wynikiem PiS-u w wyborach do Sejmu. Różnica kilku punktów procentowych wynika zapewne z nieporozumienia przy odbieraniu kart. Otóż aby nie wziąć udziału w referendum, trzeba było to jasno zadeklarować, o czym nie każdy wiedział. Bez tego karta została wydawana, a więc nawet wrzucenie do urny pustej kartki wliczało się do tej frekwencji. Oznacza to ni mniej ni więcej tyle, że wbrew oczekiwaniom PiS, głupi lud wszystkiego jednak nie kupi.


Podsumowując, wybory 2023r. może nie były najważniejszymi od 1989r., ale na pewno najciekawszymi. Bez wątpienia zaś były świętem demokracji, i nie dlatego że PiS praktycznie przegrał, choć wygrał, ale dlatego, że ponad 74 % społeczeństwa postanowiła wziąć odpowiedzialność za państwo i oddać swój głos, nawet jeżeli wiązało się to z staniem w wielogodzinnych kolejkach do późnych godzin nocnych. Frekwencja niespotykana w historii istnienia III Rzeczpospolitej i tym samym dająca dużą legitymizację dla wszystkich partii, które weszły do Sejmu. Wygląda na to, że socjologowie, publicyści czy inni eksperci będą musieli zrewidować swój przekaz o kulejącym w naszym kraju zaangażowaniu obywatelskim. No i last but not least nie często się zdarza, by każdy odtrąbił zwycięstwo, a tak było tym razem. PiS, bo ma największe poparcie wśród społeczeństwa. Opozycja demokratyczna, bo przejmuje władzę, a Konfederacja, bo wprowadzi więcej posłów niż cztery lata temu. Także wilk syty i owca prawie cała.